Blue Raincoat
Everything Is A Piece Of Something
[Gusstaff Records; 15 stycznia 2007]
Ta płyta miała być dla grupy Blue Raincoat swego rodzaju próbą. Po bardzo pozytywnie ocenionej w polskich mediach „Small Town Addiction”, na kolejną odsłonę przyszło nam czekać ponad trzy lata. To długo, nawet bardzo długo. W tym czasie wiele się na polskiej scenie zmieniło. Wiele się także zmieniło w muzyce wołowskiego zespołu. Część z tych zmian wyszła im na dobre, część nie, niektóre elementy, które powinny były zostać wyeliminowane, wyeliminowane nie zostały. W efekcie „Everything Is A Piece Of Something” trochę zaskakuje, trochę rozczarowuje, głównie jednak pozostawia niedosyt.
W porównaniu z wcześniejszą twórczością Blue Raincoat dwa elementy rzucają się uszy przede wszystkim, choć są one poniekąd ze sobą związane. Po pierwsze zdecydowanie złagodniała stylistyka, która z surowego i hałaśliwego rocka zbliżyła się w stronę post-rocka z elementami emo, choć grupa nie odcina się zupełnie od swoich korzeni i kilkakrotnie na płycie daje ujawnia swoje bardziej agresywne oblicze. Po drugie słychać, że zespół bardziej zadbał o szczegóły aranżacyjne. Ogromne wrażenie robią przemyślane partie gitar w kilku pierwszych utworach. To one powodują, że spokojne, na pierwszy rzut monotonne kompozycje zaczynają intrygować jeśli poświęcić im więcej uwagi. Dodatkową zaletą takich utworów jak „Waiting For My Man” czy „Letting You Go” jest ich wielowarstwowość i wielowątkowość. Niestety materiał nie trzyma równie dobrego poziomu przez pełne trzy kwadranse. W końcówce napięcie wyraźnie spada i dopiero ostatni na płycie „Black Hero”, kompletnie zaskakujący komercyjną melodyjnością i niespotykanymi dotąd w twórczości zespołu wpływami amerykańskiego rockandrolla, przywraca wiarę w umiejętności kompozytorskie Blue Raincoat. Ciężko więc mówić w kontekście nowego albumu o wpadce, ale myślę, że oczekiwania jednak nie zostały w pełni zaspokojone.
Na koniec jeszcze słów kilka o najsłabszym punkcie płyty. Z nieukrywaną przykrością przychodzi mi stwierdzić, że angielski akcent Krzyśka Stelmarczyka (a raczej jego brak), czyli element, który już na poprzedniej płycie bardzo rzucał się w uszy, na „Everything Is A Piece Of Something” jest wręcz nieznośny. Wyeksponowany wokal, rzadko tym razem zagłuszany przez ścianę gitarowego dźwięku, potrafi momentami dosłownie zniszczyć całe, mozolnie budowane napięcie. Myślę, że nadszedł już czas, aby zespół rozważył możliwość nagrania płyty polsko-języcznej, ewentualnie stricte instrumentalnej. Zwłaszcza, że przez ostatnie trzy lata to właśnie na gruncie aranżacyjnym słychać wyraźny postęp muzyków. I tym optymistycznym akcentem chciałbym zakończyć niniejszą recenzję.