Ocena: 6

Matt Elliott

Failing Songs

Okładka Matt Elliott - Failing Songs

[Ici Dailleurs/Acuarela Records; 7 stycznia 2007]

Świat się jeszcze nie skończył, ale apoteoza smutku trwa. „The Kursk” dobił do nowego brzegu i prawdopodobnie się o niego rozbił. Chociaż z tym smutkiem nie jest wcale aż tak skrajnie. Moje prognozy (obawy? przewidywania? życzenia?) dotyczące nowej płyty Matta Elliotta nie sprawdziły się, przynajmniej w wersji maksymalnej. Czyli płyta nie taka smutna jak być mogła. Może nie weselsza niż "Drinking Songs" i "The Mess We Made" (bo wesołości za grosz), ale na pewno mniej depresyjna, mniej ofensywna. Matt wyeliminował mocarne chóry i jęki, za to o wiele więcej gra na gitarze akustycznej, są kilkuminutowe wstawki z samą łkającą gitarką. Czyli coś kombinował, coś próbował zmienić, chociaż nie wyszło tak przekonująco jak wyjść mogło. Przeciwnicy, którzy tylko powierzchownie znają twórczość artysty (aka ORIENTUJĄ SIĘ JAK ŻÓŁW W CHIŃSKIEJ OPERZE) mogą nawet stwierdzić autoplagiat – stylistyka się nie zmieniła, nastrój też, a piosenki jakby nieco słabsze.

Wyziera z tej płyty zrezygnowanie i niemoc, oczywiście nie na płaszczyźnie muzycznej, ale kontekstowej. W klimacie coś jest. Słuchamy i rezygnujemy. Elliott jest przeciw przemocy na świecie. Elliott widzi, co się dzieje i stara się pokazać muzyką, że mu się to nie podoba. Czyli ideologicznie możemy iść za Herbertem na "Scale", głoszącym, że something isn't right (nawiasem mówiąc zestawienie nazwisk Elliott i Herbert budzi skojarzenia cokolwiek literackie). Z tą różnicą, że Matt Elliott stosuje do walki z rzeczywistością (hehe) songwriting wschodni i smutek dogłębny. To zresztą ciekawe, czy dawny Third Eye Foundation jest bardziej songwriterem czy szperającym przy produkcji elektronicznej prawie-djem. Niezła ewolucja – "The Mess We Made", czyli pierwsza produkcja niepodpisana "Third Eye Foundation", była stylistycznie pomostem między ksywą a prawdziwym nazwiskiem, między dwiema epokami w twórczości Elliotta. I trafnie dwa ostatnie albumy nazwał "... Songs". Wreszcie pisze piosenki. Co będzie dalej? Fajnie, że dalej jest to niedopowiedziane i chyba warto czekać.

Do konkluzji należy relacja Elliott – Beirut, która narzuca się jakby od razu, ze względu na stylistykę, oceny i rok wydania. Jakoś mi smutno, że Elliott nie ma takiej popularności jak ostatnimi czasy Beirut (choćby w Polsce). Oczywiście ostatnie propozycje Elliotta, te nagrywane już pod imieniem i nazwiskiem, nie są dla wszystkich. I nie chodzi ani o zawiłość materiału, która utrudniałaby odbiór (odbiór jest raczej prosty), ani o określoną stylistykę. Nie dla każdego, bo specyficzny klimat. Nie dla każdego, bo straszliwie smutny nastrój, mocna gra na emocjach. "Failing Songs" szczególnie musi trafić na podatnego odbiorcę, bo nie jest w tak oczywisty sposób doskonałe jak popis absolutnego virtu na "Drinking Songs". Coś dla tych, którym smakuje jogurt naturalny, chociaż inni wolą raczej truskawkowy. Nie wiem skąd to porównanie, ale jakoś tak mi pasuje.

Kamil J. Bałuk (20 marca 2007)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Piotr Szwed: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Średnia z 7 ocen: 6,57/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także