The Evens
Get Evens
[Dischord; 2006]
Iana McKaye’a przedstawiać nikomu specjalnie nie trzeba. Ceniony za wkład Minor Threat w brzmienie amerykańskiego hardcore punka lat osiemdziesiątych, obok Black Flag, znaczeniowo uchodzi za pierwszoplanową postać tego gatunku. Następna dekada to przeszczepienie tych pomysłów na grunt indie rocka za sprawą Fugazi, grupy, która swoimi płytami udowodniła, że można trzymać równą formę na więcej niż 2-3 albumach. Nie dali żadnej plamy - to mało powiedziane, zmietli wszystko m.in. dzięki „Repeater” czy „Red Medicine”. Aby jednak uniknąć wystawiania pomników za życia McKaye’owi, przejdziemy do jego obecnych, z zupełnie innej, spokojniejszej galaktyki, dokonań pod nazwą The Evens.
„Get Evens” to kontynuacja poprzedniczki z 2005 roku. Nikt nie uskutecznia zabawy w budowanie nowej jakości, brzmieniowe eksperymenty czy bombastyczne w formie, ale często niestrawne efekty. 100% minimalizmu Ian i Amy Farina (ex The Warmers) osiągają przy pomocy gitary barytonowej, perkusji oraz uzupełniających się wokali. W porównaniu do debiutu jest na pewno mniej melodyjnie (próżno szukać utworu na miarę „Around The Corner”), ale z drugiej strony uzyskano bardziej surowe i konkretne brzmienie. Ciągle dominuje prostota, ale muzycy nie popadają w banał, czego najlepszym przykładem może być tajemnicze, odrobinę mroczne „All You Find All You Keep”. Momentami można mieć nawet wrażenie, jak w przypadku „Cut From The Cloth” czy „Everybody Knows”, że mamy do czynienia ze szkicami kompozycji na nowy album Fugazi, którym najwyraźniej ktoś podpierzył ze studia kolekcję gitarowych przesterów. Rwane partie gitary i szorstki śpiew McKaye’a mogą sprawiać takie (miłe) wrażenie.
„Get Evens” nie należy do grona płyt zaskakujących przy pierwszym obcowaniu. Nie wywraca też do góry nogami światopoglądu słuchacza. Ian i Amy nie próbują nikogo oczarować czy omamić bogactwem brzmienia poprzez dryfowanie po wszelakich stylistykach. Następca „The Evens” stawia sprawę jasno: jeśli twojej uwagi nie przykuwają dyskretne melodie, damsko-męskie dialogi wokalne i oszczędnie używane instrumentarium to nie masz tu czego szukać. I nie ma w tym żadnej pretensjonalności. Tak po prostu powinien brzmieć porządny amerykański folk dla punk rockowców.