The Good, The Bad And The Queen
The Good, The Bad And The Queen
[Virgin; 22 stycznia 2007]
Na „The Good The Bad And The Queen” niektórzy (mam na myśli nie tylko pewne słynne rodzeństwo) czekali latami. Nie ma co się dziwić, można się było nie na żarty zezłościć, a może przede wszystkim zirytować, obserwując jak Damon Albarn swobodnie omija wszelkie pułapki i niebezpieczeństwa, jak uśmiechnięty kroczy po czerwonym dywanie przybijając piątki z mainstreamowcami, britpopowcami, krytykami, hipsterami, hip-hopowcami itd. Nie dość, że prawie wszyscy go lubili, to jeszcze nie imały się go choróbska, które dopadały niemal każdego rock’n’rollowca z zaawansowaną trzydziestką na karku: wszędobylski wirus megalomanii, natchniony globus pretensjonalności, gorączka gówniarskich garażowych ciągot. Dla niektórych, utrzymująca się od lat wysoka forma lidera Blur musiała stać się czymś śmiertelnie nudnym - jak to, wiek męski bez klęski? „Na szczęście” w porę pojawiło się The Good, The Bad And The Queen, by zapewnić nam garść naprawdę nietypowych muzycznych doznań. Kto wie, może to jedyna szansa, by usłyszeć głos Albarna na ewidentnie bardzo słabym albumie. Taka gratka może się prędko nie powtórzyć!
Nowy, na szczęście ponoć jednorazowy projekt miał być eksperymentem, a do eksperymentów należy podchodzić z dystansem. Nikt nie oczekiwał chyba po wspólnym projekcie Albarna, Tonga, Simonona i Allena jakości porównywalnej z „London Calling”, „Urban Hymns” czy „Think Tank”. Wydawało się raczej, że będzie można tej supergrupy posłuchać tak jak ogląda się niezobowiązujące spotkania piłkarskie w stylu „Real Madryt kontra reszta świata”, podczas których nikt się przesadnie nie spina, stawiając na widowiskowość, improwizację, luz i dobrą zabawę. Niestety, zawodnicy TGTB&TQ wyszli na charytatywny mecz z „zerozerycznym” nastawieniem, unikając jakiegokolwiek ryzyka. Kiedy dowiedziałem się, że lider Blur nagrywa płytę o swoim ukochanym Londynie, że zaprosił do udziału w tym projekcie m.in. znanego ze współpracy z Felą Kutim Tony'ego Allena, wyobraziłem sobie, że będzie to pewnie materiał tyleż nierówny, co zaskakujący. Liczyłem na rozwinięcie flirtu z afrykańską muzyką etniczną, na coś ocierającego się o pamiętne, podszyte marokańskim urokiem „Out of Time”. Niestety, o ile jednak w warstwie tekstowej Albarnowi udaje się opowiedzieć kilka ciekawych historii i za wybór tematów (wieloryb w Tamizie) należy mu się duży plus, o tyle sama muzyka przywodzi na myśl schematyzm podręczników do języka angielskiego, w których obraz stolicy Wielkiej Brytanii sprowadza się do Big Bena, Tower Bridge i Madame Tussaud.
„TGTB&TQ” wypełniają popłuczyny poprzednich dokonań lidera Blur. Zaczyna się co prawda nieźle, od rozbujanego, zbudowanego w oparciu od niezobowiązujący, lekko flamencujący gitarowy motyw „History Song”. Broni się też, zagrane w rytmie walca „80’s Life” - chyba najlepszy kawałek na płycie m.in. dzięki dobrej melodii, wzmocnionej kapitalnymi, rozleniwiającymi chórkami. Dalej jednak zaczynają się schody: „Northern Whale” i „Herculean” brzmią jak odpady z „Demon Days”. Nie ratuje ich świetna, mocno dubowa, pełna rozmaitych pogłosów produkcja. Głębia brzmienia, dno kompozycyjne - tak to mniej więcej można spuentować. O ile zarzynanie chwytliwych motywów jest zwykłym grzechem, o tyle przedłużanie absolutnie nijakich pseudoambitnych wypełniaczy w nieskończoność (patrz: „Herculean”, „Bunting Song”, a szczególnie „TGTB&TQ”) zasługuje na wieczyste potępienie. Można to nazwać śmiechem historii: Albarn, który w latach dziewięćdziesiątych pokazał, że „progresywność” w muzyce pop nie musi się łączyć się z ambitnymi dłużyznami, że nie jest ona skazana na bycie mroczną i duszną, nagrał teraz (do tego w towarzystwie Paula Simonona!!!) album, na którym mizerię kompozycji stara się pokryć brzmieniowym efekciarstwem, robiąc smętną, poważną, zamyśloną minę do pustych, nudnych piosenek.
Mam wrażenie, że w „The Good, The Bad And The Queen” nikt się na poważnie nie zaangażował. Damon, który firmuję całą tę „super”-grupę liczył chyba na kreatywność współpracowników, na to, że Simonon, Allen i Tong pociągną ten projekt, nadadzą mu jakiś kształt. Oni natomiast, wiedząc, że grają z liderem Blur postanowili się nie przemęczać, jakby uwierzyli, że sama jego obecność w magiczny sposób gwarantuje najwyższą popową jakość. No bo przecież Albarn nie przegrywa...
Komentarze
[11 grudnia 2018]
[11 grudnia 2018]
[10 grudnia 2018]
[10 grudnia 2018]
[26 listopada 2018]
[25 listopada 2018]