Kristin Hersh
Learn To Sing Like A Star
[Sonic; 23 stycznia 2007]
Głos – to zawsze wyróżniało Kristin Hersh z tłumu. Mocny, zachrypnięty, żeby nie powiedzieć pijacki, wokal był wyróżnikiem wszelakich projektów, w których Amerykanka maczała palce. Mimo upływu lat to ciągle najmocniejszy jej atut. Należy to podkreślać z jednego, prostego względu: w swojej solowej twórczości Hersh nie prezentuje raczej niczego odkrywczego, cały czas nagrywa płyty niebezpiecznie do siebie podobne, definiując rejony ocen zaledwie przyzwoitych. Pod tym względem „Learn To Sing Like A Star” nieco zmienia postać rzeczy.
Większość dotychczasowych albumów wokalistki stanowiło niezbyt efektowny pod względem instrumentalnym zbiór lirycznych piosenek, raczej spokojnych, stonowanych, monochromatycznych w brzmieniu, często po prostu bezbarwnych. Wyjątek stanowi debiutanckie „Hips And Makers” zbliżające muzykę Hersh do twórczości Patti Smith (no i fajnie że pojawił się na tym krążku gościnnie Michael Stipe), ale każdy kolejny album Kristin był krokiem w tył w stosunku do wydawnictwa z 1994 roku. Melancholijny, smutny klimat charakterystyczny dla poprzednich krążków wokalistki dominuje także na „Learn To Sing Like A Star”, zmiana jakościowa jest jednak odczuwalna i to nie tylko dlatego, że bliżej tej płycie do dziarskiej Hersh znanej z Throwing Muses, w czym zapewne zasługa kolegi z zespołu Davida Narciso, który wspomógł piosenkarkę na tym krążku. Otwierające album „In Shock” robi wrażenie pod względem bogactwa instrumentów i chwytliwego refrenu, w jego ślady idą także „Day Glow”, „Peggy Lee” czy „Sugar Baby”. Te piosenki po prostu mają power i kameralną przebojowość, a z tej strony Hersh nieczęsto zwykła nam się prezentować. Dla miłośników spokojniejszych dźwięków też mam dobrą wiadomość: znaną z „Hips And Makers” urokliwość nastrojowych, poetyckich ballad kontynuują chociażby „Nerve Endings” i „Vertigo”. Jakkolwiek do tej pory dziwne mogły się wydawać bardzo pozytywne opinie i dobre recenzje, jakie od kilku tygodni zbiera „Learn To Sing Like A Star”, po bliższej znajomości z tym albumem raczej nie powinno być już wątpliwości, czemu większości zagranicznych recenzentów przypadł on do gustu. Kristin Hersh wraz z grupką swoich koleżanek po fachu takich jak Tanya Donelly i Juliana Hatfield, reprezentuje nurt bardziej drugo- niż pierwszoplanowych artystek, których nazwiska ciągle warto mieć w pamięci. Może nie do końca sprawdza się tu powiedzenie, że kobieta jest jak wino – im starsza, tym lepsza, ale miło jest obserwować, jak wspomniane wokalistki starzeją się wytwornie i z klasą, naprawdę.