mewithoutYou
Brother, Sister
[Tooth & Nail; 26 września 2006]
W 2003 roku napisałem, że warto mieć na nich oko, bo mają potencjał do stworzenia czegoś naprawdę dobrego w przyszłości. Było to przy okazji ich debiutu „[A-->B] Life”. A teraz zagadka – o jaki zespół chodzi? Zagadka głupia, bo wystarczy spojrzeć na górę ekranu, żeby znaleźć odpowiedź, ale i tak nie spodziewam się, aby sporo osób wzięło sobie tamte słowa do serca. Tym samym prawdopodobnie większość z was przegapiła w 2004 roku płytę „Catch For Us The Foxes” a w roku ubiegłym „Brother, Sister”. Nie ma się co dziwić, w końcu MeWithoutYou pozostają wierni swoim ideałom i po raz kolejny wydali album w niezależnej wytwórni Tooth & Nail, znanej i cenionej właściwie tylko za oceanem. Jeżeli jednak będziecie mieli okazję, radzę nadrobić zaległości, bo ostatnia odsłona tej filadelfijskiej formacji to jedno z najlepszych dokonań amerykańskiej sceny indie 2006 roku.
W porównaniu z wcześniejszymi płytami brzmienie MeWithoutYou na „Brother, Sister” zostało wygładzone i poddane większej niż dotychczas obróbce (producentem jest Brad Wood, współpracujący wcześniej między innymi ze Smashing Pumpkins). Ucierpiała na tym żywiołowość i agresja, które do tej pory były cechami charakterystycznymi grupy, zyskała natomiast sama muzyka. Wyraźniej słychać wszystkie instrumenty tworzące muzyczną teksturę, a jest to o tyle ważne, że oprócz tradycyjnych rockowych gitar i basu słychać tutaj także organy, smyczki czy trąbki. Lepiej przekazane są też emocje, których w muzyce zespołu przecież nigdy nie brakowało. Bardzo charakterystyczna pozostała maniera wokalna Aarona Weissa. Jego krzyk i specyficzny sposób melorecytacji mogą początkowo dominować nad melodiami i stanowić dysonans ze stylistyką materiału, uciekającą od sztampowego punk-rocka i hard-core’u w stronę folku i emo, delikatnie zahaczającą o lata dziewięćdziesiąte. Ciężko też jednoznacznie wskazać najsilniejsze bądź najsłabsze punkty materiału, składa się on z bardzo spójnych i przemyślanych utworów. Z tych względów płyta, podobnie zresztą jak poprzednie, może wydawać się dość monotonna i potrafi szybko zniechęcić kogoś, kto pierwszy raz styka się z twórczością MeWithoutYou. Warto jednak dać temu albumowi więcej niż jedną szansę, gdyż dopiero wtedy odkrywa on swoje ukryte walory. Jednym z najważniejszych jest chyba dbałość o szczegóły na każdym możliwym poziomie (naprawdę warto zwrócić uwagę na projekt okładki – tutaj w dużej rozdzielczości). Pod względem lirycznym ponownie mamy do czynienia z czymś w rodzaju koncept-albumu, którego motywem przewodnim jest miłość i wiara chrześcijańska, a spoiwem trzy odsłony opowieści z pająkiem w tytule. Jeżeli komuś w tym momencie włączyło się czerwone światełko, to uprzedzam, że w niektórych momentach Aaron przekracza granicę oddzielającą chłodne przemyślenia od mentorskich kazań. Jeżeli kogoś takie rzeczy rażą, powinien mieć tego świadomość wcześniej.
Dziwi mnie, że niewiele serwisów muzycznych w ogóle zwróciło w zeszłym roku uwagę na płytę „Brother, Sister”. Zarzut ten dotyczy zwłaszcza niezależnych mediów amerykańskich, które nierzadko prześcigają się w wyszukiwaniu nie odkrytych jeszcze talentów, albo w ciągłej rywalizacji na polu alternatywnym zapędzają się w rejony do tego stopnia alternatywne wobec alternatywy, że wręcz nie-alternatywne w stopniu choćby podstawowym. Tracą na tym mniej znani artyści z kręgów indie-rocka, tracą też słuchacze tejże muzyki, którym bez wskazówek i drogowskazów ciężko jest wyłapać wartościowe rzeczy w rosnącej z roku na rok stercie wydawnictw. Kto nie wierzy, niech spróbuje posłuchać MeWithoutYou a następnie znaleźć recenzję ich ostatniej płyty na swoim ulubionym, zachodnim serwisie. A może jest na to jakieś logiczne wytłumaczenie, tylko ja go nie dostrzegam? Jeśli tak, to czekam na maile.
Komentarze
[8 stycznia 2015]