Jeniferever
Choose A Bright Morning
[Drowned In Sound Recordings; 13 marca 2006]
Przy okazji recenzji tego albumu uświadomiłem sobie jak bardzo w ciągu zaledwie kilku lat zmienił się dostęp do muzyki. Czasy kiedy nagrywało się ulubioną piosenkę z radia wydają się równie odległe jak okres kiedy naszą planetę zamieszkiwały dinozaury, które notabene, według najnowszych odkryć pewnego eurodeputowanego, hasały sobie pośród przedstawicieli naszego gatunku.
Akapit bajkowy zastąpmy relacją w jaki sposób w moje łapy wpadła płyta szwedzkiego zespołu. Historia ta uświadamia jak diametralnie różni się możliwość poznawania nowych zespołów od tej z nieodległej przeszłości. Na naszym forum jeden z użytkowników polecał zapoznanie się z twórczością Jeniferever linkując klip oraz utwory do odsłuchania i obejrzenia na kultowych już serwisach Myspace i Youtube. Kilka kliknięć, kilka minut i już wiem, że grupa z Uppsali gra sympatycznie. Pomyślałem sobie, że może warto zapoznać się z całym albumem, skoro fragmenty zachęcały do zrecenzowania płyty. Kilka kliknięć, kilkaset uderzeń w klawiaturę, kilka godzin i otrzymuję odpowiedź z londyńskiej wytwórni, że niedługo otrzymam paczkę z egzemplarzem. Po kilku (jakżeby inaczej) dniach oglądam bardzo ładnie wydany digipack. A jeszcze nie tak dawno temu trzeba było zamawiać w sklepie albumy praktycznie w ciemno i czekać miesiącami...
Liczących na muzyczne konotacje z twórczością Billy'ego Corgana, autora piosenki, od której szwedzki zespół najprawdopodobniej zapożyczył nazwę, muszę rozczarować. Jeniferever oferują godzinną podróż po wyeksploatowanych już nieco post-rockowych rejonach. Rozczarowanych zapewniam jednak, że muzycy prezentują interesującą od strony kompozytorskiej płytę. Umieją odnaleźć się w dość zgranej stylistyce i "nie wstydzą się dobrych wzorców".
Szwedzi zaczynają najbardziej udanym fragmentem "Choose A Bright Morning", szeptaną "odą do Emilii", utworem przebojowym w specyficzny sposób ze świetnie zaaranżowaną partią perkusji. Do radia pewnie nie trafi, a szkoda, bo potencjał na pewnego rodzaju szlagier ma tylko nieco mniejszy niż "Gong" z ubiegłorocznego "Takk...". Twórczość zespołu nie jest jednak kopią dokonań Sigur Rós. Nawiązania do muzyki Islandczyków można wychwycić, ale nie jest to jakieś nachalne kalkowanie. Jeniferever przedstawiają spójny album, którego pozorna jednostajność wzorowana wydaje się być na klimacie "Disintegration".
Z każdego utworu "wieje chłodem", jednak chęć spożycia czegoś na rozgrzewkę jest największa podczas "Zimowych Nocy". W najdłuższej snującej się leniwie kompozycji, muzycy w interesujący sposób wykorzystują instrumenty dęte. Aby wychwycić delikatną złożoność utworu trzeba "podejść bliżej". Z podobną sytuacją mamy do czynienia, gdy chce się ujrzeć wszystkie detale obrazu Haralda Sohlberga "Zimowa noc w Rondane". Zarówno dzieło norweskiego malarza jak i "Winter Nights" można określić mianem niesamowicie udanych artystycznych wizji, zimnej, lodowej Północy.
Na "Choose A Bright Morning" wyróżniłbym jeszcze "Marks" za ciekawą partię banjo oraz "Magdeleno", który po niepokojącym początku rozwija się w chyba najbardziej energetyczną kompozycję z dziewięciu zaserwowanych przez Jeniferever. Tyle nagród indywidualnych, płyta szwedzkiego zespołu mimo, że nie można określić jej mianem concept-albumu, zyskuje gdy traktowana jest jako całość. Może dzięki wykorzystaniu potęgi internetu grupa zyska szersze uznanie. Wiemy wszakże, że Youtube kreuje gwiazdy...