Mt.
Lethologica
[MotiveSounds Recordings; 2 października 2006]
Czy podczas tegorocznych poszukiwań muzycznych ktokolwiek z was natknął się na brytyjski zespół ctrlaltdelete? Tylko proszę, szczerze... Cóż, tak właśnie myślałem. Prawdopodobnie nic wam zatem także nie powie nazwa Mt. O ile jednak w tym pierwszym przypadku nie mam wątpliwości, że ominęła was płyta w najlepszym przypadku niezła, o tyle dopóki nie nadrobicie zaległości związanych z tą drugą kapelą, nie powinniście bez wyrzutów sumienia wydawać wyroków dotyczących roku 2006 w kontekście szeroko rozumianego post-rocka. Jeśli nie przemówiło do was ostatnie dzieło tuzów z Mogwai, jeśli odpuściliście sobie młodziutki zespół Let Airplanes Circle Overhead, to spróbujcie dać jeszcze jedną szansę dwojgu byłych muzyków ctrlaltdelete, Laurze Harrison i Benowi Maxwellowi, wspomaganym przez perkusistę Roberta Holkvista, debiutującym tym razem pod szyldem Mt.
Na płycie „Lethologica” słychać wiele odniesień do klasyków gatunku post-rock. Dominują instrumentalne pejzaże budzące skojarzenia z Godspeed You! Black Emperor, chociaż w porównaniu z kanadyjskim zespołem zdecydowanie bardziej skondensowane i treściwe. Namiastkę typowo mogwaiowego dziedzictwa w postaci gitarowej ściany dostajemy w „Worms And Coffee”, choć oczywiście ze względu na aranżacyjną ubogość nie przytłacza ona tak bardzo, jak w oryginalnym wydaniu. Określenie twórczości Mt. jako kalki wspomnianych wcześniej zespołów byłoby jednak krzywdzące dla tej młodej kapeli. W istocie niektóre fragmenty płyty, poza stricte instrumentalną naturą muzyki, nie mają z post-rockiem wiele wspólnego. W „Between Now, And Then”, chyba najbardziej piosenkowej kompozycji na płycie, pojawia się nawet bardzo delikatny wokal, nadający utworowi patetyczny charakter zbliżony do twórczości Hope Of The States. Uzasadnione są również skojarzenia z „Mr. Beast”, ale jak wiemy, ta ostatnia pozycja nie jest reprezentatywna dla szkockiej formacji. Laura i Ben nie uciekają przed drobnymi eksperymentami, na przykład umiejętnie balansując emocjami i tempem utworu albo łamiąc jego rytmiczną strukturę. Najważniejsze jest jednak to, że „Lethologica” nie pozwala o sobie zapomnieć. Ma w sobie zaklęty jakiś dziwny magnetyzm, który powoduje że mamy ochotę wracać do świata jej dość nieskomplikowanych, ale wciągających melodii.
Debiut grupy Mt. został zarejestrowany w pięć dni, co w XXI wieku byłoby bardzo krótkim czasem nawet dla garażowego zespołu punkowego. Takie tempo pracy na pewno nie sprzyjało drobiazgowemu dopieszczeniu szczegółów aranżacyjnych, które niestety w tego typu muzyce są nierzadko kwestią kluczową. Na domiar złego płyta została wydana przez malutką, niezależną wytwórnię Motivesounds, z pewnością nie dysponującą potencjałem sprzętowym ani ludzkim. I to wszystko słychać. Produkcja materiału jest oszczędna, żeby nie powiedzieć purytańska. Na szczęście zespół broni się talentem i umiejętnościami. Warto więc przymknąć oko na drobne ubytki i wsłuchać się w ich tegoroczną propozycję, bo kolejny album, być może nagrany już dla większego wydawcy, ma szansę stać się prawdziwym odkryciem swojej sceny.