Contemporary Noise Quintet
Pig Inside The Gentleman
[Electric Eye Records; 30 października 2006]
Droga muzyków z kręgów niezależnych bywa niekiedy wyjątkowo zawiła, śliska i błotnista. Na naszym podwórku artystyczne zakręty czy stylistyczne karuzele zakończone pomyślnie przytrafiają się przede wszystkim tym najważniejszym i najodważniejszym. Marcin Dymiter z Ewy Braun należy do takich właśnie śmiałków. Dryfował od konwencji hardcore punk („Love Peace Noise”), przez noise rock spod znaku Shellac („Sea Sea”), a obecnie czy to z Mordami czy to jako Emiter penetruje awangardowo-elektroniczne i jazz rockowe rejony. Ewolucja muzyków z Something Like Elvis również wygląda imponująco. Podobnie jak w przypadku Dymitera, nieobca im jest stylistyka punk rockowa, nie tylko dlatego, że koncertowali z NoMeansNo, ale przede wszystkim ze względu na zawartość „Personal Vertigo” i „Shape”. Przeobrażenie, które nastąpiło w 2002 roku i dokonało się na „Cigarette Smoke Phantom” musiało szokować. Jego efekt poraża do dziś w równej mierze, co dokonania Ścianki i Ewy Braun.
Po wyczynach formacji z Szubina jednak już ochłonęliśmy i trochę zatęskniliśmy za czymś, co wzniosłoby się na podobny poziom. Potty Umbrella w tej materii mocno rozczarowało debiutanckim albumem, ale Contemporary Noise Quintet, czyli projekt braci Kapsa, od momentu zamieszczenia kilku kompozycji na myspace, zdecydowanie wyróżnia się jakością dźwięków, artystyczną odwagą i pomysłowością. Połączenie tajemniczości muzyki filmowej, melancholijnego jazzu, momentami przypominającego wykonawców z wytwórni ECM i gęstej, hałaśliwej atmosfery wzmogło apetyt. Przed nami danie główne, więc można już oficjalnie zacząć się raczyć.
„Pig Inside The Gentleman”, wydane przez Eletric Eye Record tworzy w miarę spójną i skonkretyzowaną całość. Począwszy od „Million Faces” (z powabną trąbką), mamy do czynienia z kompozycjami opartymi na powtarzających się motywach kontrabasu, rockowych bębnach i fortepianowych, momentami naprawdę rozbudowanych frazach Kuby Kapsy. Do tego dochodzi brzmienie tenorowego i barytonowego saksofonu Tomka Glazika, który potrafi zrobić prawdziwy mętlik i zamęt jak w końcowych fragmentach „Evil Melody”. Zatem, jeśli doszukiwać się sensu słowa noise, które zawiera się w nazwie grupy to chyba tylko w tych rozwichrzonych, zapewne pozornie niekontrolowanych momentach. Poza tym atmosfera albumu oscyluje wokół melancholijno - jazzujących konotacji. W kilku utworach zespół wspomaga gitarzysta Kamil Pater, którego umiejętności daleko przekraczają granicę punkowego łojenia („A Coin Perfectly Spinning”, „Invisible Train”), prędzej lokując się w rejonach zarezerwowanych dla elektrycznego jazzowania Jarka Śmietany. Grupie Contemporary Noise Quintet wirtuozeria jednak nie grozi, bo pomimo oczywistego, jazzowego instrumentarium, bliżej im do rockowego sposobu myślenia. Świetnie to słychać w energetycznym, napędzanym perkusją „P.I.G.”. Patetyczna końcówka może co prawda sprawiać wrażenie wymuszonej i niekoniecznie udanej, ale chwile małych zastojów i lekkiego przynudzania, które zdarzają się w kilku kompozycjach, nie przysłaniają jakoś drastycznie zdecydowanie pozytywnego obrazu jaki malują przy pomocy dźwięków Contemporary Noise Quintet.
O tym, że słyniemy ze zdolnych i wybitnych jazzowych muzyków wie chyba każde dziecko. Nie będziemy jednak porównywać Kuby Kapsy z Krzysztofem Komedą, a trębacza, Wojtka Jachny z Tomaszem Stańką. Nie tylko dlatego, że Screenagers nie jest serwisem dla maniaków jazzu. Contemporary Noise Quintet to po prostu zupełnie inna bajka. Bajka, w której łączenie muzyki quasi filmowej z rockowym zapatrywaniem się na jazz też ma swój urok. I warto to należycie docenić.