Squarepusher
Hello Everything
[Warp; 17 paździenika 2006]
W jednym z udzielonych ostatnimi czasy wywiadów Squarepusher wyznał, że nie ocenia całokształtu swojego muzycznego dorobku w kategoriach dźwiękowej rewolucji. Rewolucja to artystyczne nowatorstwo w czystej formie, pozbawione jakichkolwiek kompromisów na rzecz przyswajalności- uważa Jenkinson, upatrując istotę swoich dotychczasowych twórczych zabiegów w umieszczaniu innowacyjnych elementów w szerszym, bardziej zrozumiałym kontekście. Na najnowszym albumie Brytyjczyka ta kompromisowa, zorientowana na łatwość odbioru postawa widoczna jest w całej okazałości, sprawiając że pogłoski o jego współpracy z Outkast nie kwalifikują się do sfery science-fiction tak jednoznacznie, jak miałoby to miejsce w czasach chociażby „Music Is One Rotted Note”.
Elegancki, syntezatorowy sznyt i miarowy rytm charakteryzujący początkowe dźwięki albumu, może stworzyć wrażenie, że Jenkinson rozsiadł się na sofie w komnacie ze starymi winylami, pykając dym z fajeczki i zupełnie zarzucając kwestię poszukiwania nowych form. Sterylny krajobraz „Hello Meow” ulega co prawda po minucie bardziej zbieżnemu z dotychczasowym profilem działalności Squarepushera przekształceniu, ale ani spóźniona obecność podskórnego junglowego bitu, ani wszczepiona w niego wirtuozerska operacja przeprowadzona na sześciostrunowym basie, nie wyprowadza tego utworu z krainy łagodności. W kolejnych kompozycjach Squarepusher penetruje dalsze jej zakamarki, okazując godną artysty z dwucyfrowym dorobkiem płytowym niechęć do przeprowadzania frontalnych, awangardowych szturmów. Okazuje się jednak, że Jenkinson może brylować także w wolnej od presji przesuwania artystycznych granic atmosferze. Świetny jest zadziorny, funkująco-jazzujący „Theme From Sprite”. „Bubble Life” wplata kolejne próbki instrumentalnej wirtuozerii Jenkinsona w przestrzenne dźwięki syntezatorów. Zacny „Circlewave 2” odsyła do skojarzeń z najspokojniejszymi fragmentami „Rounds” Four Tet, lokując wzorowo grzeczniutką, akustyczną melodię w zdeprawowanym środowisku nieregularnych bitów.
Tytuł albumu odzwierciedla po części różnorodność jego inwentarza, choć w niektórych momentach okazuje się że „everything” to jednak trochę za dużo. „Vacuum Garden” to ewidentna pomyłka, przez pięć długich minut męcząca stłumionym dźwiękiem przeciwlotniczej syreny alarmowej. „Orient Orange” sprawia wrażenie próby nadania albumowi mniej jednoznacznie przyswajalnego charakteru- dziesięć minut zmieniających natężenie przypadkowych rytmów osadzonych w naroktycznej, ambientowej otoczce może jednak przekonać, że jest to próba wymuszona. Obniżenie noty za styl należy się także za zbyt oczywiste powielanie d’n’b-owych klisz z wcześniejszego katalogu Squarepushera, przede wszytkim z „Hard Normal Daddy”, obecne chociażby w „Rotate Electrolyte” czy „Plotinus”.
Ostatecznie dywagacje na temat tego czy Squarepusher stoi w miejscu czy też znajduje się w ruchu prowadzić mogą do pogmatwanych wniosków. Zenon z Elei potłukłby się o to z Heraklitem i pewnie wygrałby po ciężkiej walce na punkty. Czasy gdy recenzje albumów Jenkinsona kończyły się euforyczną konstatacją „Miles byłby z tego dumny” już minęły, ale mimo oczywistej niespójności „Hello Everything” daje radę - Jenkinson udowadnia tu w luzacki sposób, że potrafi odnaleźć się w bardziej konserwatywnej, nie gardzącej ani melodią, ani klarowną strukturą, estetyce. A biorąc pod uwagę fakt, że konkurencja doskonałością nie grzeszy, „Hello Everything” ma spore szanse na miejsce w dolnych rejonach mojej listy albumów 2006.