The Mars Volta
Amputechture
[Universal; 12 września 2006]
Kiedy w 2003 roku pisałem, że The Mars Volta ma szansę stać się King Crimson nowego tysiąclecia, chodziło mi oczywiście o pewną przenośnię, mającą na celu zestawienie ze sobą niepodważalnego znaczenia prekursorów prog-rocka dla ewolucji muzyki, z perspektywą odegrania podobnej roli przez amerykańskich debiutantów. Tymczasem trzy lata wystarczyły, aby moje proroctwo się niemal w stu procentach się spełniło. Szkoda, że w bardzo dosłownym jego znaczeniu, bowiem The Mars Volta AD 2006 stała się swoistą kopią King Crimson połowy lat siedemdziesiątych. Tym samym grupa sama sobie wytrąciła z ręki największy atut, jakim była jej… progresywność. Progresywność rozumiana rzecz jasna jako wizjonerstwo, umiejętność wytyczania nowych muzycznych szlaków. Powiedzenie, że zespół wkroczył na drogę reg-rocka byłoby co najmniej „semantycznym nadużyciem”, ale przyznać trzeba, że kierunek rozwoju jest wielce niepokojący.
Chciałbym uspokoić wszystkich fanów The Mars Volta – nie uważam, żeby muzyka na krążku „Amputechture” była zła. W swojej stylistyce nadal jest to kawał porządnego rocka. Jakościowo, a zwłaszcza technicznie, mamy do czynienia z materiałem z najwyższej półki. Problem w tym, że sama stylistyka jest już mocno nieświeża i została wyeksploatowana przez takie zespoły jak wspomniane King Crimson czy Talking Heads. Statystyki mówią same za siebie – dziewięć na dziesięć amerykańskich gospodyń domowych nie widzi różnicy pomiędzy kawałkiem „Vicarious Atonement” a zawartością „Discipline”. W najlepszym wypadku Bixler i Rodriguez powielają schematy znane już z ich wcześniejszych wydawnictw. Zaczyna im niestety powoli brakować pomysłów na zapełnienie płyty muzyką przykuwającą uwagę przez pełne siedemdziesiąt kilka minut. Na domiar złego, paradoksalnie większa świadomość wokalnych możliwości Cedrica oraz osiągająca prawdziwe szczyty gitarowa wirtuozeria Omara, wyrządzają muzyce The Mars Volta dużą krzywdę. Niektóre momenty na płycie, jak choćby kilka części „Tetragrammatonu” czy „Meccamputechture”, sprawiają wrażenie, jakby zostały nagrane tylko pod kątem prezentacji umiejętności instrumentalnych muzyków oraz ich ciągoty do brzmieniowych eksperymentów. Kolejna wypasiona, chaotyczna solówka na gitarze każe poważnie zastanowić się nad tym, o co tak naprawdę w utworze chodzi. A przecież można inaczej – dowodem na to bardzo udany „Vermicide”, w którym zespołowi udało się zachować zdrową równowagę pomiędzy wszystkimi składowymi elementami muzyki oraz zaskakujący, praktycznie akustyczny „Asilos Magdalena”. Są to przy okazji jedne z niewielu momentów na płycie, w których czuć autentyczne emocje, uderzające słuchacza za pośrednictwem dźwięków. Emocje, których przecież na poprzednich płytach, a zwłaszcza debiutanckiej EPce „Tremulant”, było zatrzęsienie – od nostalgii i cierpienia poprzez nerwowość, podskórną materializację lęków i strachu aż do dzikości i agresji. Być może tutaj należy szukać powodów obniżenia lotów na „Amputechture” – The Mars Volta nie znalazła skutecznego sposobu na zastąpienie emocjonalnej indolencji. W tej chwili nie podejmę się próby wyjaśnienia tego stanu, choć nie wykluczam, że komercyjny sukces zespołu mógł mieć na to znaczący wpływ.
Bliższe przyjrzenie się twórczości The Mars Volta ujawnia pewną tendencję, którą z przykrością muszę nazwać odwróconą ewolucją. Gdyby grupa rozpoczęła działalność takim materiałem jak „Amputechture”, mówilibyśmy o bardzo interesującym debiucie, będącym dobrym punktem wyjścia do nagrywania bardziej ambitnych rzeczy. Potem dostalibyśmy progresywny „Frances The Mute” i ekstatyczny „De-loused In The Comatorium”, który słusznie zostałby (i zresztą został) uznany za jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń XXI wieku. Wydany zaraz po nim „Tremulant” otworzyłby przed zespołem praktycznie nieskończone możliwości dalszego rozwoju, tysiące dróg, którymi mógłby podążać. Tymczasem niewielkie są w tej chwili szanse na powrót do arcyciekawej, neo-industrialnej stylistyki sprzed czterech lat, porzuconej na rzecz twórczości być może bardziej wyrafinowanej, ale na pewno nie tak interesującej i nowatorskiej. Pionierska formuła połączenia elementów prog-rocka i punk-rocka już prawie się wyczerpała. Ostatnim świetnym utworem wpisującym się w tą konwencję jest „Viscera Eyes”. Ale już kompozycja „Day Of The Baphomets” na „De-loused In The Comatorium” byłoby bez wątpienia najsłabszym ogniwem. Nie da się zatem ukryć, że The Mars Volta znaleźli się w ślepym zaułku. O ile ich długogrający debiut spodobał się fanom obydwu wspomnianych gatunków, o tyle „Amputechture” prawdopodobnie trafi w gusta już tylko tych najwierniejszych fanów zespołu.
Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna naprawdę zaczynam tęsknić za At The Drive-in. Do tej pory miałem mieszane uczucia, ale przeważało przeświadczenie, że zamiast jednego świetnego zespołu istnieją teraz dwa, więc nie ma tragedii. Po dokładnym zapoznaniu się z „Amputechture” muszę z żalem przyznać, że jest to najsłabsza rzecz, jaką w swojej karierze zrobił duet Bixler – Rodriguez. Płyta, obiektywnie rzecz biorąc, nie jest skrajnie zła i być może zasługuje nawet na ocenę o punkt wyższą. Od zespołu The Mars Volta oczekuję jednak czegoś więcej niż odgrzewania starych patentów przyprawionych dwoma lub trzeba ciekawymi pomysłami, dlatego z premedytacją odejmuję im ten jeden karny punkt. Mam nadzieję, że po raz pierwszy i ostatni.