sx screenagers.pl - recenzja: Frida Hyvönen - Until Death Comes
Ocena: 6

Frida Hyvönen

Until Death Comes

Okładka Frida Hyvönen - Until Death Comes

[Secretly Canadian; 24 października 2006]

Ponoć w swoim rodzinnym kraju Frida Hyvönen jest stosunkowo dobrze rozpoznawalną artystką, a owej popularności miała przysporzyć jej debiutancka płyta „Until Death Comes”, która w Szwecji ukazała się w zeszłym roku. Dzięki występom u boku swoich rodaków: Jensa Lekmana, José Gonzáleza czy muzyków z The Concretes podczas ich zagranicznych tras koncertowych Fridą Hyvönen zainteresowała się znana wytwórnia Secretly Canadian i postanowiła przybliżyć twórczość Szwedki światowej publiczności rok po premierze jej albumu. Nie da się ukryć, że promocja „Until Death Comes” to zajęcie nie najłatwiejsze: tego typu wydawnictw rocznie ukazuje się bardzo dużo. Akustyczne, kameralne, minimalistyczne brzmienie połączone z ładnym, kobiecym wokalem chyba nigdy nie wyjdzie z mody, ale także nie znajdzie raczej szerokiego grona odbiorców. Frida Hyvönen zatem zdaje się być skazana na pozostanie wokalistką niszową poza granicami swojego rodzinnego kraju albo co najwyżej urokliwą ciekawostką.

Czym zachęcić sympatyków różnego rodzaju wynalazków z szufladki singer/songwriterów, aby sięgnęli po krążek Fridy Hyvönen? Może dostateczną reklamą będzie porównanie „Until Death Comes” do „Blue” Joni Mitchell (bo przywołanie „Tapestry” Carole King byłoby zapewne mało obrazowe), Szwedka bowiem potrafiła na swoim albumie stworzyć równie intymną atmosferę, posługując się właściwie tylko i wyłącznie klawiszami fortepianu i własnym głosem, pieczołowicie wydobywając ze swojego instrumentarium najmniej istotny nawet dźwięk, redukując istnienie takowych do minimum. Klimat muzyki Hyvönen faktycznie bliski jest Joni Mitchell czy Carole King, choć sam sposób śpiewania i barwa głosu przywodzą na myśl mocno zakurzone już skądinąd bardzo ładne płyty Laury Nyro. Mimo porównań do wiekowych poprzedniczek, o dziwo, płyta Fridy ani przez chwilę nie sprawia wrażenia archaicznej czy nagranej w staromodny sposób. W większości piosenki Szwedki to kompozycje krótkie i zwięzłe, dzięki czemu „Until Death Comes” nie daje nam specjalnie dużo czasu, by Fridą Hyvönen w pierwszym podejściu się znudzić. Zresztą na płycie znaleźć można parę małych perełek z niespełna dwuminutowym, świetnie zaśpiewanym „You Never Got Me Right”, melancholijnym „N.Y.” czy otwierającym płytę „I Drive My Friend” na czele. Frida Hyvönen w ciągu niecałych trzydziestu minut trwania „Until Death Comes” udowadnia, że w swoim wąskim, klasycznym przedziale stylistycznym prezentuje naprawdę dobry poziom. Ona swoje zrobiła, teraz tylko słuchacz musi pozwolić dać się jej uwieść.

Kasia Wolanin (10 października 2006)

Oceny

Kasia Wolanin: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także