The Lemonheads
The Lemonheads
[Vagrant/Polydor; 25 września 2006]
Baby, isn’t he bored. Evan Dando na tyle znudził się sprzedawaniem solowych t-shirtów, że postanowił reaktywować macierzystą formację. The Lemonheads nigdy nie grali w artystycznej ekstraklasie, nie wymyślili wiele poza zgrabnym połączeniem stylów kilku innych amerykańskich kapel – powiedzmy melancholii R.E.M. circa „Reckoning”, gęstego gitarowego tła Husker Du i żrących riffów/solówek Dinosaur Jr. Wyszło z tego kilka kapitalnych piosenek, zawartych głównie na przełomowym komercyjnie i jakościowo longplayu grupy – „It’s A Shame About Ray” z 1992. Jeśli chcecie płyty z melodyjnym, niezobowiązującym college-rockiem (lub precyzyjniej, college-power-popem, jeśli jesteście w stanie znieść kolejną szufladkową hybrydę), trzeba poszukać właśnie tej. Potem był spory sukces coverowej wersji „Mrs. Robinson” i konsekwentny zjazd w dół, od „Come On Feel” z hitowym „Great Big No”, poprzez huczne i przykre w skutkach imprezowanie z Oasis, aż po ostatni album w 1996.
Znaczy już nie ostatni, hehe. Jednak pomimo tego, że Lemonheads powrócili w mocno przemeblowanym składzie (sekcję rytmiczną tworzy dziś dwójka ex-muzyków Descendents – bębniarz Alvarez i basista Stevenson, który dodatkowo podpisał się pod trzema kompozycjami), ich brzmienie nie ruszyło się zbyt daleko z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Niedzisiejsza jest to płyta, a jej słuchanie przypomina oglądanie fotek sprzed paru ładnych lat. Źle to czy dobrze – zapytacie. Prawie zawsze to pierwsze, ale przypadek s/t bostończyków jest inny. Wszak album interesuje tylko starych fanów, którzy kupią płytę na fali sentymentu i wzruszą się. „The Lemonheads” jest bowiem niczym innym jak bez cienia wstydu przepisanym „It’s A Shame About Ray”. Znający na pamięć „Confetti”, „My Drug Buddy” czy „Bit Part” znajdą tu na luzie wycinki ich melodii i przyprawiające o deja vu sekwencje akordów. No ale tak przecież miało być.
Singlowy „No Backbone” powstał przy dużym udziale długoletniego współpracownika Dando, Toma Morgana z australijskiego odpowiednika Lemonheads – Smudge, a na gitarze solowej pomaga tu Mascis z Dino Jr. Łudząco do niego podobny „Pittsburgh” z pierwszej połówki albumu też daje radę. Emocjonalna ballada „Become The Enemy”, energiczne „Rule Of Three”, opener „Black Gown” podobnie. Naprawdę, przez 35 minut trwania płyty nie dzieje się nic złego, piosenki są tylko przeciętne lub dobre, dobre do radia też, bo wszystkie ładne i przystępne. Hm, chyba fajnie, że wrócili.
Komentarze
[11 marca 2010]