Madsen
Goodbye Logik
[Vertigo; 11 sierpnia 2006]
Stara prawda mówiąca o tym, że najbliższych sąsiadów zna się najsłabiej, sprawdza się również w muzyce. Kto z czytelników Screenagers jest w stanie wymienić chociaż dwa niemieckie zespoły z nurtu gitarowego indie? Hm, ciężko? A jednak nasi zachodni sąsiedzi mają coś takiego jak scena alternative, mają zespoły ambitniejsze (Kante) i ocierające się o mainstream (Tomte). Madsen jest gdzieś pomiędzy. Ich debiut z ubiegłego roku był bardzo głośny i przebojowy: soczyste riffy i ekstatycznie wykrzykiwane refreny plasowały ich wśród całej gromadki zespołów postpunkowo i postgrunge’owej rewolucji. Niby nic oryginalnego, ale szybko podbili serca publiczności, a nawet recenzentów, zapełniając sale koncertowe i ramówki telewizji muzycznych.
Druga płyta przynosi kolejny zestaw melodyjnych – jeszcze bardziej melodyjnych – piosenek i parę chwytliwych zagrywek gitary. Zespół trochę złagodniał (presja wytwórni?), o ekstremalnym darciu gardła, jak w „Die Perfektion” czy „Panik” z debiutu raczej należy zapomnieć. Co nie znaczy, że wokalista, Sebastian Madsen (wszyscy członkowie zespołu nazywają się Madsen – czyżby ukłon w stronę The Ramones?), całkiem zapomniał co to znaczy porządnie ryknąć. W punkowym „Unzerbrechlich“ na moment odżywa, a jego wrzask zdecydowanie podnosi poziom adrenaliny. Za to prawie całkiem zrezygnował z podrabiania maniery wokalnej Juliana Casablancasa z The Strokes i to mu się chwali. O ile płyta „Madsen” bliższa była stylowi Serafina, o tyle „Goodbye Logik” to jakby niemieckie wcielenie Nada Surf. Piosenki bez problemu wpadają w ucho, a styl śpiewania Sebastiana jest na tyle neutralny, że nawet dla kogoś nieoswojonego z językiem niemieckim jego brzmienie nie powinno być uciążliwe. Co więcej – to chyba największy atut zespołu, który nie sili się na robienie międzynarodowej kariery i dzięki temu choć trochę wyróżnia na tle zlewających się w magmę nowych kapel.
Otwierający płytę utwór „Du schreibst Geschichte“ to jeden z takich sympatycznych kawałków. Prościutki riff, szybki refren – całkiem dobrze. A jeszcze lepiej w „Der Sturm“. Ta niepozorna piosenka z każdym przesłuchaniem awansuje w kategorii najlepszych lekkich piosenek tego roku. „Ich komme nicht mit“ to również kawałek, który poprawia nastrój i uzmysławia, że człowiek potrzebuje nie tylko sztuki przez duże S, ale też czegoś zwykłego, banalnego, wywołującego uśmiech. W sam raz na wczesne wstawanie. Czołówkę moich ulubionych numerów zamyka „Happy End” z sympatycznym rozwinięciem absurdalnie prostego riffu i ładnie zaśpiewanymi zwrotkami. To właśnie ta melodyka i lekkość przekonuje mnie w muzyce Madsen najbardziej. Nieco mniej kręci oczywiste nawiązanie do modnego nurtu tanecznego w nagraniu tytułowym. OK., „Goodbye Logik” błyskawicznie wpada w ucho i zmusza do wygibasów, a prościutki i trzeba przyznać zgrabnie napisany tekst nie powinien sprawić problemów nawet tym, którzy język niemiecki znają tylko z filmów Teresy Orlowski. A idzie to tak:
Kein Plan, keine Strategie
Keine Tricks, keine Philosophie
Keine Ahnung, was mit uns passiert
Sag mir, wo bin ich hier?
Keine Idee, keine Mathematik
Keine Gewohnheit, kein Prinzip
Ich weiß nicht, wer du bist und wie du heißt
Doch ich will, dass du bleibst
Goodbye Logik
Alles kommt anders als geplant
Goodbye Logik
Mein Herz besiegt meinen Verstand
Fajne? No jasne, tylko że ta fajność jest wykalkulowana od początku do końca i nie każdy da się na nią nabrać. Ale czy trzeba mieć o to pretensje do młodego zespołu, który właśnie stał się gwiazdą w całym obszarze niemieckojęzycznym? Brytyjczycy mają swojego Franza, a niemieckie nastolatki wzdychają do niemieckich chłopaków we flanelowych koszulach. To dla nich powstały sentymentalne piosenki o M jak miłość: „Piraten” i „Der Moment”. Ktoś musi dostarczać i takich produktów. A przy tym chłopaki pozostają całkiem skromni, w ostatnich sekundach płyty dziękując nam za czterdzieści minut uwagi: Du bist noch hier/ Und das ist schön/ Vielen Dank/ Auf Wiedersehen