Ocena: 6

OOIOO

Taiga

Okładka OOIOO - Taiga

[Thrill Jockey; 12 września 2006]

Wśród czytających tę recenzję są z pewnością weterani klawiatury, którzy mieli swego czasu zaszczyt obcowania z grą komputerową pod tytułem „Civilization”. To spopularyzowane na ziemiach polskich w czasie prezydentury Wałęsy arcydzieło pozwalało graczowi wcielić się w rolę Wielkiego Wodza, budującego od podstaw własne państwo i prowadzącego podległy sobie lud pracujący miast i wsi do świetlanej przyszłości. Na ekranie podłączonego do Amigi 500 telewizora realizowały się nowe scenariusze historii świata, w ramach których Mahatma Gandhi zrzucał w połowie XXI wieku bombę atomową na prowincje imperium Juliusza Cezara, a dysponujący arsenałem zmechanizowanych dywizji wódz Azteków Montezuma ruszał na podbój Azji, niszcząc po drodze wieżę Eiffla w stolicy miłującego pokój Związku Radzieckiego.

Po co o tym piszę? Otóż „Taiga” brzmi momentami jak niezrealizowane w historii i możliwe tylko w podobnej do przedstawionej powyżej, wirtualnej rzeczywistości zderzenie między dwiema oddalonymi od siebie cywilizacjami. Otwierający album „UMA” mógłby być dźwiękową ilustracją dla bohaterskiego oporu stawianego przez zuluskich wojowników bezlitosnemu najeźdźcy z Kraju Kwitnącej Wiśni. Intensywne, plemienne rytmy łączą się tu z chóralnymi zaśpiewkami zindoktrynowanej w duchu imperialistycznego militaryzmu młodzieżowej japońskiej bojówki tworząc osobliwą, choć nieco ciężkostrawną mieszankę dźwiękową. Ta przypominająca kolorystycznie flagę GKS-u Katowice, czarno-żółta plecionka, obecna była już co prawda na wcześniejszych albumach OOIOO, ale na „Taidze” stała się motywem wyraźnie dominującym. Atrakcyjność tego egzotycznej, muzycznej syntezy uzależniona jest jednak w głównej mierze od towarzyszących jej elementów zdobniczych, a z tymi bywa niestety różnie.

Owszem, są tutaj momenty, w których słynna Yoshimi i jej koleżanki z zespołu przedstawiają niezbite dowody swej muzycznej erudycji: „KMS” przechodzi od budowanych na polirytmicznych fundamentach gitarowych repetycji do progresywnych, jazzujących zagrywek w stylu wczesnego King Crimson i kończy się dysonansową rozpierduchą przypominającą Boredoms. „UJA” gotuje się początkowo na wolnym ogniu, by wejść po czterech minutach na funkującą nutę Talking Heads, podrasowaną po chwili dalekowschodnią melodyjką odgrywaną na plastikowych organach. „ATS” czaruje narastającą ilością minimalistycznnych, zapętlonych motywów najróżniejszej proweniencji, które rozpuszczają się po trzech minutach w psychodelicznym jamie.

„Taiga” ma więc i może jakieś tam plusy. Rozchodzi się jednak o to, żeby nie przysłoniły wam one minusów. Najnowszy album OOIOO nie może się bowiem niestety pochwalić obecnym w całej rozciągłości na świetnym „Gold and Green” bogactwem motywów i popada poza kilkoma wymienionymi momentami w niezbyt sympatyczną jednorodność. Po pewnym czasie połączenie spokrewnionych z macierzystym kontynentem sekretarza Kofana Anana rytmów ze śpiewami rodem z dziewczęcego oddziału Zwiazku Harcerstwa Japońskiego zaczyna się wydawać męczące, zwłaszcza wtedy, gdy występuje w zasadzie bez istotniejszego akompaniamentu („UMO”) lub gdy odgrywa on zbyt nieśmiałą rolę („GRS”, część piętnastominutowego „SAI”). Album ten podobnie jak „Kila Kila Kila” obciążony jest grzechem nierówności - z tą różnicą, że najsłabsze momenty „Taigi” są zdecydowanie bardziej irytujące, a najbardziej krewkich kiboli mogłyby skłonić do marszu z pałami na japońska ambasadę.

Miłośniczki felietonów Kingi Dunin mogą co prawda z dumą odnotować fakt, że w patriarchalnym społeczeństwie japońskim nadal funkcjonuje z powodzeniem sfeminizowany w stu procentach zespół rockowy, ale powodów do pełnej satysfakcji dla ogółu „Taiga” nie dostarcza. Nie pierwszy raz Yoshimi przekonuje nas o tym, że podążając eksperymentalnym szlakiem można się dość łatwo zagubić.

Maciej Maćkowski (29 września 2006)

Oceny

Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 3 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także