Midlake
The Trials Of Van Occupanther
[Bella Union; 5 czerwca 2006]
Jeśli zadowalacie się muzyką poprawną, w porządku, ok, spoko, bez zarzutu, nawet nawet, przyzwoitą, zapewne nie macie najmniejszego problemu ze współczesnym indie. Liczba wydawnictw, do których z ręką na sercu trudno się przyczepić, a jednocześnie pozbawionych charakteru, niezajmujących, tak naprawdę bezbarwnych, jeszcze nigdy chyba nie była tak wysoka. Jest to trochę (wybaczcie średniej jakości analogię) jak picie wody mineralnej niegazowanej – zdrowy, chwalebny nawyk, ale i smaku brak, i upić się nie sposób. Wypijasz, zaspokajasz chwilowe pragnienie, pół minuty później nie czujesz nic. Tak właśnie jest z „The Trials Of Van Occupanther” – albumu wpisującego się w pewną długą i bogatą tradycję, dysponującego dwiema-trzema urokliwymi melodiami, ładnie zaaranżowanego. I zupełnie bez zębów.
Podciąganie drugiej płyty Midlake pod alt-country spotkałoby się pewnie ze stanowczym sprzeciwem gatunkowych purystów, ale folkowe wpływy są więcej niż wyraźne. Przynajmniej część materiału kojarzy się z Wilco czy My Morning Jacket, choć bez pierwiastka eksperymentatorskiego tych pierwszych czy rockowego rozmachu drugich. Zresztą takie brzmienie wykluło się już w końcu lat sześćdziesiątych za sprawą głównie The Band. Midlake chętnie sięgają po dorobek autorów „Music From Big Pink”, we wspieranych pianinem, balladziarskich trackach preferując jednak Harry’ego Nilssona („Branches”). Jest to – poza typowo yorke’owskim lamentem wokalisty – twój przeciętny amerykański longplay soft-rockowy z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych.
Oczywiście nie ma tu żadnego utworu, któremu można by zarzucić nieudolność piosenkopisarską i nie ma żadnego, który wychylałby nos poza siódmą kreskę. Najbliżej jest „Head Home”, utrzymujący przez pięć minut niezłą dramaturgię kawałek w stylu Fleetwood Mac z platynowego okresu. Chwalony tu i ówdzie „Roscoe” przypomina stylistycznie „Alligatora” The National, ale na płycie nowojorczyków plasowałby się w dolnych strefach stanów średnich. Singlowy „Young Bride” wzbogacono o skrzypce upewniające, że zapamiętamy podstawową melodię utworu, ale... znamy lepsze tegoroczne single, prawda? Tak też jest z całą resztą. Jeśli jednak zadowalacie się muzyką poprawną, w porządku, ok, spoko, bez zarzutu, nawet nawet, przyzwoitą, zapewne z Midlake nie macie najmniejszego problemu.