Junior Boys
So This Is Goodbye
[Domino; 12 września 2006]
Muzyka nocy, muzyka podróży, muzyka zimy, muzyka miłości, takie tam pierdoły. Junior Boys przywołują rozmaite określenia, czasem bardzo sprzeczne. Najważniejsze chyba, że tak jak na debiucie, tak i w 2006 pod terminem artystycznego „dawania rady” kryje się styl wyrazisty, ale delikatny, ciepły i o uczuciach, ale chłodny, elektroniczny. Jeremy Greenspan współpracuje teraz z Matthew Didemusem (Johnny Dark odszedł w sumie jeszcze przed wydaniem poprzedniej płyty), ale stylistycznie nie zmienia się wiele. Naprawdę wysokiej klasy pop oprawiony bitami, dopracowany produkcyjnie. I znów ascetyczna, fajna okładka.
I teraz trzeba przejść do fenomenu, który nie pozwala wytykać czerpania na nowym wydawnictwie ze sprawdzonych wzorów „Last Exit”: tę muzykę tak łatwo pokochać. To chłodne uczucie przenika słuchacza, warstwa muzyczna ma konsystencję gazu, chmury perfum, może tym lepiej przez to dociera do wnętrza. Właśnie, synestezja – te piosenki trochę pachną, a trochę czuć od nich zimno. Totalna juniorboysowość, filozofia muzyki, która ujawnia się choćby w podejściu do standardu Sinatry „When No One Cares”. Jeremy chwyta utwór i robi z nim co chce, a przecież nie każdy może robić z Sinatrą co chce. Ten cover jest jakby napisany specjalnie dla Junior Boys. Tekstowo znowu chodzi o miłość i jakieś wewnętrzne pretensje, choćby Springtime/You're gonna wish that we were friends chwyyyta za serce (jest pewna niewdzięczność w opisywaniu kontaktu z tekstem, sorry), jest depresyjnie.
Greenspan i tak jawił się w piosenkach wydanych 2 lata temu jako osoba cholernie nieszczęśliwa, a potem jeszcze go zostawił Dark. Niedziwne więc, że jest tu dużo o spalonych sercach i marnowanych przyjaźniach. Ale najważniejsze, że utwory na „So This Is Goodbye” się błyszczą, mienią się jak chłodne brylanty. Jest to blask już znany, lubiany, jeszcze nie do końca się znudził słuchaczom. Wiecie, za dużo ostatnio ósemek, zresztą oceny nie powinny być najważniejsze. W necie spotkałem komentarz na temat chyba całego Junior Boys jako dwupłytowego zjawiska: „najlepsza rzecz, jaka zdarzyła się w muzyce elektronicznej od, hm, elektryczności”. Oczywiście koleś przesadza, ale może nie tak przeokrutnie.