sx screenagers.pl - recenzja: The Dears - Gang Of Losers
Ocena: 5

The Dears

Gang Of Losers

Okładka The Dears - Gang Of Losers

[Bella Union; 28 sierpnia 2006]

„No Cities Left” było jak bomba z opóźnionym zapłonem. Kiedy w 2003 roku ukazywała się płyta Kanadyjczyków, została najzwyczajniej w świecie po prostu niemiłosiernie przeoczona. Niespełna dwanaście miesięcy później odkryto The Dears na nowo, czyniąc z ich krążka najciekawsze wydawnictwo sezonu, takie z cyklu pozycji obowiązkowej. W sumie było się czym zachwycać. Krążek grupy z Montrealu stanowił obszerny, ponadgodzinny wernisaż złożony z pejzażów z motywami brytyjskiej muzyki popularnej nie tylko z lat dziewięćdziesiątych, zdecydowanie odżegnywał się od stylistyki easy-listening, serwując dzieło przeznaczone raczej dla tych bardziej wymagających słuchaczy. Radosne melodie zastąpiono niepokojącym klimatem i pochmurnymi dźwiękami, w utworach poruszano niełatwą tematykę miłosnych zawodów, niespełnionych nadziei, braku akceptacji etc. Ale tak było prawie trzy lata temu.

Tegoroczne wydawnictwo kanadyjskiej formacji przynajmniej tytułem nawiązywało do treści „No Cities Left”. Wydawać by się mogło, że Murray Lightburn i spółka po raz kolejny stworzą dla nas muzyczny krajobraz po bitwach dnia codziennego. W sumie chyba taki był nawet zamysł „Gang Of Losers”, tylko że zmieniły się odrobinę środki artystycznego wyrazu. Na próżno szukać kompozycji na miarę poruszającego „Lost In The Plot” czy majestatycznego „Expect The Worst – ‘Cos She’s A Tourist”, cały dramatyzm piosenek „No Cities Left” zastąpiła prostolinijna wręcz ckliwość z nutą archaicznego romantyzmu. O ile zgrabnie i ładnie wychodzi to w paru utworach („Hate Then Love” czy „You And I Are Gang Of Losers”), jako pomysł na całą płytę absolutnie się nie sprawdza. Większość piosenek to tylko szkice, które wyróżnia przede wszystkim charyzmatyczny wokal Lightburna, choć nieco już mniej wyrazisty niż na poprzednim krążku. Także epicka stylistyka art-popu na „Gang Of Losers” straciła mocno na znaczeniu, bo utwory zostały zamknięte w schematyczne ramy czterominutówek, posiadając przy tym dość ograniczone walory przebojowości, choć takim „There Goes My Outfit” czy „Ballad Of Humankindness” faktycznie nie można jej odmówić. Nie zmieniła się tylko zaangażowana tematyka utworów, która i tak zazwyczaj ginie w większości trywialnych melodiach i depresyjnym brzmieniu. I w tym momencie należy powiedzieć, że gdyby nie znajomość z „No Cities Left”, spojrzenie na nowe kompozycję The Dears może być zupełnie inne, bo przy tegorocznej słabiźnie „Gang Of Losers” zdaje się być płytą na poziomie, spójną i momentami nawet charakterną.

Niemniej właściwie wszystko wskazuje na to, że potencjału i pomysłów starczyło Kanadyjczykom tylko na jeden album. The Dears mieli sporo czasu, bo przecież prawie trzy lata, ale okres przygotowawczy do „Gang Of Losers” jakby zmarnowano. Tym samym raczej zespół Murraya Lightburna nie będzie kolejną kanadyjską grupą, która zawojuje świat. Przynajmniej jeszcze nie tym razem.

Kasia Wolanin (29 sierpnia 2006)

Oceny

Tomasz Tomporowski: 6/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 5 ocen: 5,8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także