Ocena: 6

Burnt Friedman & Jaki Liebezeit

Secret Rhythms 2

Okładka Burnt Friedman & Jaki Liebezeit - Secret Rhythms 2

[Nonplace; 30 stycznia 2006]

Zdefiniowany w dużym stopniu przez arcymistrzowską perkusyjną ekwilibrystykę Jakiego Liebezeita dorobek Can jawi się w muzyce popularnej równie wpływowym zjawiskiem co postkomunistyczna nomenklatura w Trzeciej Rzeczypospolitej według wizji Antoniego Macierewicza, a pomnikowy status jaki posiada dziś ta niemiecka formacja jest w tym kontekście całkowicie zasłużony. Proporcje pomiędzy jakością późniejszych projektów Liebezeita, a otaczającym je rozgłosem są już jednak zdecydowanie gorzej zachowane – zarówno penetrujący rejony transowej elektroniki Club Off Chaos, jak i wspólne projekty Liebezeita i Burnta Friedmana spotkały się z szeroko zakrojoną i dalece niesprawiedliwą obojętnością świata zewnętrznego. Podobnie sprawa ma się z dość powszechnie zignorowanym, lecz całkiem sympatycznym albumem „Secret Rhythms 2”.

Materiał zgromadzony na drugim wspólnym wydawnictwie niemieckiego duetu realizowany był na przestrzeni trzech lat i nie da się ukryć, że kreatywna dyspozycja obu panów (i wspomagających ich gości) ulegała w tym czasie wyraźnym wahaniom. Dwa pierwsze utwory: „Sikkerhed” oraz „The Sticks” to z całą pewnością efekt najbardziej owocnych sesji nagraniowych ze wspomnianego okresu. Usiany pomysłowymi nieregularnościami, leniwy bit Liebezeita dekorowany jest tu subtelną sekcją dętą, brzmieniem wibrafonu i gitary akustycznej oraz oszczędnymi, elektronicznymi efektami, tworząc mieszankę wykazującą podobieństwa do bujnych aranży Tortoise’owskiego „TNT”. Przy okazji tego skojarzenia należy oczywiście pamiętać o tym, kto w układzie McEntire – Liebezeit był uczniem, a kto nauczycielem, a bardziej istotna od jego celności jest uwaga, że wypełniające oba utwory trzynaście minut romansujących z dubem dźwiękowych niespodzianek wywołuje niepohamowaną chęć wciskania klawisza repeat na odtwarzaczu. Zdecydowanie „na tak” wypada także „The Librarian” z gościnnym udziałem Davida Sylviana na wokalu – utwór, który rodzi się w bólach jako niepozorna ballada i osiąga pełne stadium rozwoju ewolucyjnego w świetnej kodzie, będącej dialogiem zagęszczonego perkusyjnego bitu i klarnetu. Oparty na syntezie zniekształconych, narkotycznych efektów gitarowych i zapętlonych, syntezatorowych motywów „Mikrokasper” to jedyna kompozycja samodzielnego autorstwa Friedmana, wykonująca co prawda mały ukłon w kierunku „E2-E4” Göttschinga, ale zarazem urozmaicająca album stylistycznie.

Od „Niedrige Decken” rozpoczyna się niestety mniej zadowalająca część „Secret Rhythms 2”. Stonowane, chwilami minimalistyczne ambientowo-dubowe aranżacje wprowadzają swym pasywnym charakterem atmosferę dogorywającej o świcie imprezy i sprawdzają się raczej jedynie w charakterze mało zobowiązującego tła muzycznego. Słabnące i regularne tętno bitów w „Fearer” wydaje się wręcz adekwatne do wieku Liebezeita, urodzonego wszak ładnych parę miesięcy przed tym jak padły strzały na Westerplatte i poddała się twierdza Modlin. Na tle szczegółowo dopracowanych aranżacji z pierwszej części albumu zakończenie pozostawia więc niekomfortowe uczucie niezaspokojonej chuci.

Album broni się jednak w kategoriach zawierającego garść niezłych pomysłów easy-listeningu mimo wspomnianej zadyszki na finiszu. I warto go poznać by przekonać się, że Liebezeit – podobnie jak 46-letnia Merlene Ottey startująca w biegu na setkę na Mistrzostwach Europy – choć nie zgłasza już co prawda aspiracji medalowych, to wciąż jest w stanie zostawić w tyle niejednego młodego konkurenta.

Maciej Maćkowski (12 sierpnia 2006)

Oceny

Jakub Radkowski: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także