The Pipettes
We Are The Pipettes
[Memphis Industries; 17 lipca 2006]
Każdego roku kalendarzowego na poziomie letnich miesięcy czerwca, lipca i sierpnia pojawia się wydawnictwo klasyfikowane jako „płyta wakacyjna”. Określenie to tylko pozornie nic nie mówi statystycznemu słuchaczowi, bowiem podświadomie każdy się domyśla, o co biega: pojawia się krążek idealny na tę porę roku, z muzyką doskonale dopasowaną do atmosfery wakacyjnych wyjazdów czy też przemierzania codziennej drogi po mieście w niemiłosiernym upale. By daleko nie szukać przypomnijmy, że w 2004 w kategorii wakacyjnej płyty królował debiut Dogs Die In Hot Cars, a w 2005 o to miano walczyli zaciekle Supergrass z The New Pornographers. A jak ma się sytuacja na letnim froncie w roku bieżącym? Pojawiły się panie z The Pipettes.
Trio z Brighton świadomie i z premedytacją nawiązuje nie tylko nazwą, ale przede wszystkim stylistycznie do archaicznego dzisiaj brzmienia popowych kapel z ery przed-beatlesowskiej, których nazwa zazwyczaj zapomniana, przypomina się za sprawą tego jedynego przeboju. Kto dziś nie kojarzy słodkiego klasyka „Be My Baby” z repertuaru The Ronettes, nieśmiertelnego kawałka „Lollipop” wylansowanego dawno temu przez żeński kwartet The Chordettes czy coverowane wiele razy „My Boyfriend’s Back” pań z The Angels? Większość piosenek The Pipettes to kawałki rozczulające sztampowością, ale wśród nich odnaleźć można niesamowite przeboje z fenomenalnym „Pull Shapes”, żywiołowym „Dirty Mind” czy flirciarskim „Your Kisses Are Wasted On Me” na czele, które rozbawiają swoim staroświeckim klimatem i czarują tanecznym, porywającym rytmem. Gdybyśmy żyli w latach 60., te piosenki byłyby obowiązkowym elementem muzycznego zestawu każdej przyzwoitej potańcówki (a właściwie to cały taki set można by było zapełnić kawałkami żeńskiego tria). Poza tym „We Are The Pipettes” zwraca uwagę bogactwem instrumentarium, efektowną produkcją (spod ręki człowieka pracującego z The Go! Team i The Futureheads), pomysłową aranżacją (polecam porównanie utworów albumowych z mizernymi, akustycznymi wersjami piosenek grupy, które znaleźć można na niemalże każdym singlu) i przede wszystkim świetnym zgraniem wokalnym Becki, Gwenno i Rose.
The Pipettes zaserwowały nam lekkie, przebojowe danie składające się z uwspółcześnionych składników popularnych w czasach, kiedy szczytem ekstrawagancji była spódnica powyżej kolan, a najbardziej elegancki męski ubiór stanowiły garnitury w pastelowych kolorach i koszula z żabotem. Pomysł na piątkę z plusem, choć świetny tylko i wyłącznie na lato, więc, drogi Czytelniku, jeśli jeszcze nie znalazłeś swojej wakacyjnej płyty, „We Are The Pipettes” może być właśnie tym, czego szukasz.