Ocena: 8

Matmos

The Rose Has Teeth In The Mouth Of A Beast

Okładka Matmos - The Rose Has Teeth In The Mouth Of A Beast

[Matador; 9 maja 2006]

Gdyby Miron Białoszewski żył, najprawdopodobniej byłby fanem Matmos. Muzycy tej formacji również najprawdopodobniej zostaliby jego wielbicielami, musieliby jednak zapoznać się z nieprzetłumaczalną na inne języki twórczością autora „Obrotów rzeczy”. Mało prawdopodobne jest, że Miron zmartwychwstanie i zacznie interesować się alternatywną elektroniką, jeszcze mniej, że angielscy didżeje opanują język polski w stopniu umożliwiającym rozumienie poezji. Ja jednak, gdy słucham Matmos, myślę o Mironie, gdy czytam Mirona, czasami słyszę fragmenty płyt Matmos. Do muzyki duetu Drew Daniela i Martina C. Schmidta idealnie pasuje określenie „poezja rupieci”. Swój muzyczny świat konstruują bowiem w oparciu o dźwięki odsysania tłuszczu, fragmenty audycji telewizyjnych, przejeżdżające pociągi, przypadkowe dialogi, cytaty filmowe, porykiwania wydawane przez zwierzęta, ludzkie mlaskanie, chrapanie, słowem – jak napisał poeta – „donosy rzeczywistości”.

Trzy lata temu z rozmaitych „szumów, zlepów, ciągów” utkali epicką i anty-epicką jednocześnie opowieść o wojnie secesyjnej. Teraz wyznaczyli sobie równie ambitny cel: stworzenie dźwiękowych portretów podziwianych przez siebie osób – słynnych gejów i lesbijek. Utwory na „The Rose Has Teeth In The Mouth Of A Beast” są więc dedykowane takim postaciom jak filozof Ludwig Wittgenstein, autor „Nagiego Lunchu” William Burroughs, kontrowersyjna pisarka Patricia Highsmith, legendarny, głuchy producent muzyczny Joe Meek czy Ludwik II – szalony władca Bawarii. Dźwiękowe portrety mają mało wspólnego z tradycyjnie rozumianymi piosenkami, każdy z nich wykorzystuje jakiś epizod z życia tytułowego bohatera. „Banquet For King Ludwig Of Bavaria” jest odtworzeniem słynnej kolacji, jaką szalony król rozkazał przygotować dla swojego konia w sali lustrzanej pałacu. W „Snails And Lasers For Patricia Highsmith” muzycy odwołują się do obsesji pisarki dotyczącej ślimaków (są stałym motywem jej książek), tworząc utwór w oparciu o dźwięki uzyskane poprzez umieszczenie tych zwierząt na thereminie (dla niewtajemniczonych: jest to instrument muzyczny z grupy elektrofonów elektromechanicznych). W „Roses And Teeth For Ludwig Wittgenstein” Daniel i Schmidt wykorzystują cytat z „Dociekań filozoficznych”, który czytany m.in. przez Björk okazuje się kapitalnym, zapadającym w pamięć refrenem. Tak więc różne pomysły ale jeden wspólny cel: poprzez inscenizowanie błahych, wydawałoby się, scenek, ironicznych migawek, fragmentów codzienności zbliżyć się do opisywanej postaci, ukazać ją za pomocą starej poetyckiej zasady „pars pro toto”.

Co warte podkreślenia, nowy album Drew Daniela i Martina C. Schmidta nie jest dziełem trudnym w odbiorze, niestrawnym, przeintelektualizowanym projektem, którym „wypada się zachwycić”. Ta jedyna w swoim rodzaju współczesna galeria portretów nie jest miejscem „dla wybranych”. „The Rose Has Teeth…” to nie ekskluzywny wernisaż, raczej matmosowska „Karuzela z madonnami”. Kiczowate disco miesza się tutaj z żałobnymi partiami smyczkowymi dogranymi przez Kronos Quartet, operowy śpiew z trzaskiem tłuczonego szkła, odgłosy wydawane przez golarkę z gitarą wyciągniętą z jakiejś rockowej, psychodelicznej płyty. Wszystko to wiruje w opetańczy sposób, tworząc niesłychanie melodyjny muzyczny rozgardiasz. Matmos łączą w cudowny sposób wulgarność z poetyckością, liryzm z czarnym humorem (kto by pomyślał, że w „Semen Song For James Bidgood” anielski głos Antonego oraz harfa Zeny Parkins współtworzą muzyczną rzeczywistość razem z dźwiękami wydawanymi przez krowie narządy rozrodcze!). Ta płyta poraża stylistyczną różnorodnością. „Civil War” przenosiła w świat zbrojnych konfliktów ubiegłego stulecia. Słuchając „The Rose Has Teeth...” raz lądujemy na koncercie muzyki poważnej, raz na eksperymentalnej „Warszawskiej Jesieni”. Bawimy w luksusowym gejowskim klubie i robimy zakupy w samym cenrum zatłoczonego, dusznego Stadionu Dziesięciolecia. Matmosowska karuzela kręci się w zawrotnym tempie przez 55 minut. Ta surrealistyczna, karnawałowa przygoda ma jednak taki smak, że po jednej przejażdżce zaraz pojawia się ochota na następną.

Można oczywiście napisać, że to najlepsza płyta Matmos, można dodać, że dawno nie było albumu, który z takim rozmachem łączyłby melodyjność z dźwiękowymi eksperymentami. Można próbować to wszystko segregować, nazywać „laptopowym popem”, „psychodelicznym electro funkiem” czy też postmodernistycznym rogiem obfitości zawieszonym w stajni Augiasza. Można też sentymentalnie wyznać, że ta muzyka po prostu uwrażliwia na otaczającą rzeczywistość, prowokuje do wsłuchiwania się w pozornie dobrze znane dźwięki. Można, ale efekt będzie niewystarczający. Tę recenzję, jeśli miałaby ona na poważnie zmierzyć się zawartością „The Rose Has Teeth..." powinien bowiem pisać Miron Białoszewski. Kto wie, może zaczynałaby się w taki oto sposób: „Muzyka wieje [...]. Aż kładzie na ziemię. Porywa. Za ucho. Jak za nasionko. I kręci. Można się przewrócić i od samego siebie, a potem w górę i w dół, i w górę”.

Piotr Szwed (31 lipca 2006)

Oceny

Piotr Szwed: 8/10
Piotr Wojdat: 8/10
Maciej Maćkowski: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 8 ocen: 6,37/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także