Sonic Youth
Rather Ripped
[Geffen; 13 czerwca 2006]
Zanim jeszcze „Rather Ripped” ujrzało światło dzienne, bliżej niesprecyzowane głosy z zaświatów podpowiadały i żarliwie wymieniały opinie, że będzie to najbardziej melodyjne, popowe i w ogóle najlżejsze wydawnictwo w całej, bogatej dyskografii nowojorczyków. Jak przekonujemy się na własne uszy, niewątpliwie coś w tym jest. Skoro zwiewność kompozycyjna wdzierała się już w poszczególne fragmenty „Murray Street” czy „Sonic Nurse”, to co może się dziać na „Rather Ripped”? Czasami trudno to sobie wyobrazić, ale w znacznym stopniu ograniczono do koniecznego minimum avant rockowe noise-wypady Moore’a i Ranaldo. Jak mawiają, coś za coś, i choć potencjał komercyjny nie jest tak wyraźny jak w przypadku „Goo” czy „Dirty” (to z tych płyt pochodzą jedyne przeboje grupy: „Kool Thing” i „100%”) to i tak jest zdecydowanie lekko, łatwo i przyjemnie. Sonic Youth najwyraźniej zdecydowali się umilić nam lato, rekompensując dotychczasowy brak promieni słonecznych.
Po owocnej współpracy z O’Rourke, amerykanie wracają do punktu wyjścia, czyli klasycznego składu, który w takie właśnie konfiguracji czarował ostatnio za czasów „A Thousand Leaves”. Tak jak to miało miejsce na „Sonic Nurse” pałeczkę dowództwa wyraźnie i zdecydowanie przejmuje Kim Gordon. „Reena” to bardzo melodyjne w jej wykonaniu wejście w nową płytę. Nie ma tu takich zwrotów akcji jak w przypadku „Pattern Recognition” z poprzedniego albumu. Nie ma też mowy o hałaśliwych wstawkach i wykręcających bębenki harmoniach. Na „Rather Ripped” częściej mamy do czynienia z rejonami popowego oblicza indie rocka, w które przenosi słuchacza choćby „The Neutral”. Na wokalu znowu błyszczy basistka Sonic Youth, a od strony instrumentalnej mamy do czynienia z bardzo nośnym, radiowo-gitarowym motywem. ”Turquoise Boy” kieruje uwagę słuchacza w bardziej melancholijne rejony, jednocześnie przypominając w pewnym momencie o awangardowym szlifie i chęci do eksperymentowania gitarzystów, którzy pamiętają jednak o ramach piosenkowych i nie dają się ponieść wolnej improwizacji charakterystycznej dla serii nagrań dla własnej wytwórni SYR. „Incinerate” sprawia wrażenie szytego na krój „Unmade Bed” z sonikowej, bardzo zgrabnej pielęgniarki, a „Sleepin’ Around” to reminiscencja stylu Velvet Underground. Wszystkie kompozycje sprawiają wrażenie bardzo dobrze poukładanych, świeżych a do tego zachowujących charakterystyczny styl nowojorczyków.
Z perspektywy czasu, „Murray Street”, „Sonic Nurse” i „Rather Ripped” wydają się tworzyć intrygującą układankę, być może nawet coś na kształt trylogii. Długie, rozciągłe kompozycje z zwiewno-psychodelicznym wydźwiękiem to obraz tego pierwszego albumu. Pielęgniarka zachwyca swoją zadziornością, charakterem, ale też spokojem w takich momentach jak „Peace Attack” czy „I Love You Golden Blue”. „Rather Ripped” wyciska z dwóch ostatnich albumów delikatnie psychodeliczną melodyjność, lekkość i bezpretensjonalność. Sonic Youth zespalają to wszystko w krótkich formach i ponownie wychodzą zwycięsko w wojnie z recenzentami. Argumenty nieustannie stoją po ich stronie.