Serwis Screenagers.pl poleca
Bałtyk - Self-help, Pt. 1
„Self-Help, Pt. 1” przytłacza i w pewnym sensie wręcz osacza odbiorcę: poniekąd sprawiając, że ściany wydają się przybliżać, a drzwi pozbawione są klamek. Daje też swoiste poczucie komfortu i ciepła, jakiego można doświadczyć rozpalając ognisko w lesie w środku zimy. W utworach Bałtyku dosłownym tego wyrazem jest kojący głos Michała, rozbrzmiewający na tle demonicznej melorecytacji.
black midi - Schlagenheim
Oczekiwania wobec „Schlagenheim” były spore, pojawiały się też wątpliwości, czy uda się utrzymać tę intensywność występu live. Same kompozycje zapowiadały się wręcz znakomicie – istny tajfun powstały z najlepszych wzorców gitarowego undergroundu. Właściwie gdyby szukać porównań dorobku black midi z przeszłością muzyki gitarowej, to najlepszym tropem będą The Fall, This Heat, nowojorscy no-wave’owcy, ale wcale się na tym nie kończy; równie dobrze wśród inspiracji można wskazać krautrock. Wszystko potrafi się zmienić na przestrzeni jednego utworu wielokrotnie.
Phoebe Bridgers - Punisher
„Punisher” jest lepsze od wszystkiego, w czym Phoebe Bridgers maczała do tej pory palce. Nie odkryjemy na albumie wprawdzie nieznanych terenów, ale z takimi oczekiwaniami to można sobie dać już raczej spokój. Brak innowacyjności nie zmienia bowiem w żaden sposób faktu, że słucha się tych nagrań znakomicie. Wydaje się, że gdyby artystka zdecydowała się na jakieś odważniejsze kroki, od razu utraciłaby autentyzm. Przyznaję, że określenie autentyzm w zdecydowanej większości przypadków jest po prostu terminem, który używa się, kiedy nie ma żadnych innych w zanadrzu, ale tutaj naprawdę jest on jak najbardziej na miejscu.
Richard Dawson - 2020
Na „2020” Dawson ma za nic jakiekolwiek gatunkowe ograniczenia – korzysta jednako z dorobku glam rocka, heavy metalu czy freak folku, oblewając całość wykręconą wariacją kozelkowych, depresyjnych, ale także życiowych i aktualnych tekstów. Czerpiąc dość dosłownie z tych inklinacji, udaje mu się balansować na granicy. Dzięki temu wszystkie wymienione zagrywki nie budzą myśli w stylu co on odpierdala?, tylko sprawiają, że ciągle chce się słuchać dalej, bo na każdym kroku dzieje się coś intrygującego, nieoczywistego i frapującego.
Duster - Duster
Clay Parton, Canaan Amber oraz Jason Albertini mogli wybrać najprostszą drogę; wydać album, który będzie zupełną kopią wcześniejszych dokonań. Nie stało się tak: mimo wykorzystania podobnych środków wyraźnie słychać, że muzycy są starsi i do poszczególnych utworów dorzucają swój bagaż doświadczeń. Niepewność, zagubienie, tęsknota – wszystkie te wątki znamy z dwóch wcześniejszych płyt, ale na „Duster” nie brzmią one jak nastoletnie rozterki. To bardziej spojrzenie w przeszłość ze świadomością, że niektórych rzeczy nie da się już zmienić, że można to tylko opowiedzieć, ale nic poza tym.
Einstürzende Neubauten - Alles in Allem
Jakby nie patrzeć „Alles in Allem” jest zaledwie drugim wydanym przez zespół albumem w ciągu ostatnich 10 lat. Okres, jaki minął od wypuszczenia w 2014 umiarkowanie przyjętego „Lamentu”, to aż 6 lat (sumarycznie więcej, niż całe moje studia). Ktoś mógłby powiedzieć, że w takim zestawieniu „Alles in Allem” rzeczywiście zwycięża jakością, ale cóż to zwycięstwo? Jednakże pamiętajmy, że mowa tu o perspektywie 20, a nie 10 lat. W tym czasie studyjniaków wyszło spod rąk grupy nieco więcej. I chociaż do poziomu „Silence Is Sexy” rzeczywiście brakuje, to przewaga majowego wydawnictwa nad „Perpetuum Mobile” zarysowuje się bardzo wyraźnie. Po drodze było jeszcze wyśmienite „Alles Wieder Offen”, które to wspomnianą wyśmienitość zawdzięcza w dużej mierze klasycznemu już utworowi „Nagorny Karabach” i niezwykle energetycznemu w wydaniu live „Let's do it a Dada”. Jako całość „Alles in Allem” zdaje się wypadać jednak minimalnie lepiej od swojego głównego konkurenta.
Enchanted Hunters - Dwunasty Dom
Tak równego – nie ma tu praktycznie słabego numeru, co najwyżej ze dwa, które nie są świetne – i ciekawego materiału nie słyszałem w polskiej muzyce od lat. Nawet gdy przy jednym odsłuchu coś mi zgrzytało, przy kolejnym okazywało się sensowne i zrozumiałe. Długo czekałem na polski album, którego odtwarzanie da mi tak wiele nieskrępowanej radości: cieszę się, że nareszcie coś takiego powstało.
FKA twigs - Magdalene
W 2019 roku powiedzieć o jakimś albumie, że jest zaskakujący, to rzecz już zasługująca na wzmożoną uwagę. Jeśli zaskoczenie łączy się z czymś, co nie jest tylko sztuką dla samej sztuki i wywołuje niemal same pozytywne uczucia, to jest już doprawdy wspaniale.
Hanako - Powiedz mi, że to przetrwasz
„Powiedz mi, że to przetrwasz” to nagranie pełne chaosu, bezwzględnej pierwotnej energii wymieszanej z wściekłością, jakiej źródłem może być tylko bezsilność. Czy jest to chaos kontrolowany? W pewnym stopniu tak, chociaż album warszawskiej grupy pełen jest momentów, kiedy to nie czuć żadnej kontroli.
Have A Nice Life - Sea of Worry
Trzecia płyta Have A Nice Life jest dziełem konsekwentnym: łatwo wyczuć na niej klimat obecny zarówno na „Deathconciousness”, jak i na „The Unnatural World”. Echa pierwszej płyty słychać w takich kawałkach, jak „Bloodhail” i „Deep, Deep”. HANL sięga tu do korzeni post-punka i jego gotyckiej odnogi; jest mrocznie, ale to mrok gniewu bądź frustracji. Dopiero „The Unnatural World” prezentuje mrok smutku, depresji, który owszem, był też niejako obecny wcześniej, ale to właśnie tutaj odsłania się w pełnej okazałości. Jeżeli „Deathconciousness” było epitafium, to „The Unnatural World” można określić mianem soundtracku procesji pogrzebowej, z przebudzeniem we wnętrzu trumny włącznie. Oba te wątki są obecne na „Sea of Worry”, z tym, że tutaj mamy do czynienia z mozolnym procesem wygrzebywania się spod ziemi.
Holly Herndon - PROTO
Holly Herndon, jedna z najodważniejszych artystycznie postaci we współczesnej muzyce, postanowiła pochylić się nad zagadnieniem sztucznej inteligencji jako maszyny uczącej się od ludzi i uczestniczącej w tworzeniu. Z „PROTO” jest ostatecznie trochę jak z „Medullą” Björk – całość mocno skupia się na ludzkim głosie, ale w różnych utworach jest on różnie traktowany.
Julia Holter - Aviary
„Aviary” potwierdziło, iż Holter ma kolejny pomysł na siebie. Postanowiła niejako wrócić do strategii realizowanej na początku artystycznej kariery, czyli do czegoś zdecydowanie bardziej konceptualnego, eksperymentalnego i pozwalającego na przekraczanie granic. Zjawia się jednak z całym zebranym po drodze bagażem muzycznych doświadczeń, nowymi inspiracjami i z jeszcze większą potrzebą tworzenia piękna.
HTRK - Venus in Leo
Songwriting HTRK jest wprost zachwycający: proste, powolne pulsujące partie perkusyjne, które stanowią podstawę niemal każdego utworu, a także ciągłe repetycje, budzą skojarzenia z narkotycznym tripem. Odczucie to spotęgowane jest przez skąpanie jak zwykle rewelacyjnych gitar Yanga oraz nawarstwionych, złowieszczo pięknych syntezatorów, we wszechobecnym delayu i reverbie. Swoją drogą sposób, w jaki Yang wykorzystuje gitarę, naprawdę imponuje: działa bardzo kreatywnie i niekonwencjonalnie, często operując np. odgłosami delikatnego pocierania strun, jak w „Mentions”, ale przede wszystkim idealnie dobiera dźwięki i robi to w cudownie oszczędny sposób. Gra niewiele nut, stawiając na brzmienie i – co ważniejsze – wybrzmiewanie, dzięki czemu tworzy się przestrzeń, idealnie pasująca nastroju, który lirycznie i wokalnie buduje Standish. To, jak pieczołowity i przemyślany jest to album, przypomina trochę późne dokonania Talk Talk i nie potrafię wyobrazić sobie lepszego komplementu dla HTRK.
MLODY KOTEK - TYCHY
Czym jest inność w blokach? Moim zdaniem sposobem na przetrwanie tylko etycznie różniącym się od konformizmu i bandyterki, bo w zasadzie jedni i drudzy chłopcy są wkurwieni, zmęczeni i mają mało kasy. MLODEMU KOTKOWI udało się zalać strukturalne problemy i postawić piękny trzypiętrowy bloczek na dobrze skomunikowanym osiedlu z historią.
Moodie Black - Lucas Acid
Na Bandcampie można znaleźć informację o tym, że Moodie Black są znani jako pionierzy noise rapu (dobre sobie z tym znani – biorąc pod uwagę liczbę facebookowych polubień, są w sumie dokładnie 100 razy mniej rozpoznawalni od Death Grips). W innym miejscu określają siebie jako reprezentantów rap-gaze'u. Najlepiej byłoby chyba połączyć te etykietki, choć dla najnowszej płyty shoegaze wydaje się być ważniejszym punktem odniesienia. Zawsze jest on jednak podany w formie, która rozdrażniłaby niejedną osobę, przyzwyczajoną do najbardziej kojąco-onirycznych nagrań Slowdive czy Cocteau Twins.
Oranssi Pazuzu - Mestarin kynsi
„Mestarin kynsi” nie tylko utrzymała poziom poprzedniczki, ale nawet go przeskoczyła. Otwierające album „Ilmestys” to z jednej strony dość prosty zabieg formotwórczy, ale z drugiej strony: ło matko, jak to miecie. Pełzający początek, nieskomplikowany, oparty na dwóch dźwiękach, riff, rytmiczna stopa, obłędny, rozjeżdżający się bas, po chwili skrzeczenie Evilla, doprawione kwasowymi syntami, i gdy już jesteśmy zanurzeni w tym klimacie nieświadomie machając sobie głową, docieramy do piątej minuty, w której dupnięcie jest tak potwornie epickie, że nie tylko wyrywa z butów, ale też każe się zastanowić: jeśli to jest opener (jeden z najlepszych, jakie kiedykolwiek słyszałem), to co może być dalej? Jak na każdej poprzedniej trackliście zespołu, tutaj również nie ma mowy o spadku jakości.
Caroline Polachek - Pang
Tytułowy „Pang” – uderzenie adrenaliny, zaburzające w wyraźny sposób normalne funkcjonowanie – stał się zresztą dla artystki impulsem, który postanowiła spróbować odzwierciedlić muzycznie podczas pracy nad albumem. Wpłynęło to niewątpliwie również na atmosferę płyty: Polachek sama wspominała, że krążek można podzielić na dwie części. Strona A, trwająca do „Insomnii” włącznie, jest swoistym chłodnym neurotycznym przelotem przez strach i paraliżującą niemożność działania, z kolei strona B jest cieplejsza, bliższa ufnemu otwarciu się i euforycznemu rzuceniu się w wir rzeczy lub uczuć.
Alexandra Savior - The Archer
Trudno oprzeć się magii jaką przyciąga do siebie „The Archer”. To płyta pełna nie tak oczywistych rozwiązań, jak mogłoby się wydawać. Pomimo faktu, że niezaprzeczalnie wpisuje się w ogólny trend retromanii, brzmi wystarczająco współcześnie, by nikogo do siebie nie zniechęcić. Swoista smętność w niczym jej nie ujmuje, a wręcz wiele dodaje. W efekcie powstał album idealny do samotnego tańczenia jedynie przy świetle świec.
These New Puritans - Inside The Rose
Przetransportowanie elementów orkiestralnych i chóralnych do aranżacji These New Puritans jest elementem kluczowym, decydującym o ich geniuszu. Kiedy słucham tych nagrań, to dokładnie rozumiem co Jack miał na myśli, mówiąc o tym, jak powinna być wyprodukowane tego typu partie. Orkiestracje na „Inside The Rose” są bogate i niezwykle emocjonalne, nie mają nic wspólnego z muzyką typu „zespół rockowy zaprasza orkiestrę do przygrywania w tle”.
Yves Tumor - Heaven to a Tortured Mind
Już otwierające album „Gospel For A New Century” zapowiada dzieło sięgające tego, co jest najlepsze nie tylko w konkretnym gatunku, ale też w muzyce jako takiej. Bujająca linia basowa ma właściwości wręcz magnetyczne i buduje napięcie przed refrenem, który eksploduje wielobarwną sekcją dętą. Po czymś takim nie da się już oderwać od reszty albumu. Kolejny utwór, „Medicine Burn”, opiera się natomiast na noise’owym szumie gitar, co w zasadzie utwierdza status całej płyty jako przede wszystkim współczesnego klasyka rocka. Jednocześnie nie brak tu zmysłowości charakterystycznej dla R&B. Pod gitarowym jękiem kryje się bowiem fenomenalna sekcja rytmiczna.
Yves Tumor - Safe In The Hands Of Love
Całość brzmi jak futurystyczna składanka pod tytułem „Deconstructed Music 1960-2018” - tak jakby wszystko zostało tu odwrócone do góry nogami i opadło później gwałtownie. Z kurzu wyłania się piękne dziwadło. Yves Tumor dołącza tym samym do takich twórców jak Arca, wspomniany Blunt, James Ferraro, Elysia Crampton i innych freaków działających na pograniczu muzyki elektronicznej, industrialnej, akustycznej i popu, bezczeszczącej każdy z tych gatunków, naruszających ich świętości w imię silnie zindywidualizowanej rekonstrukcji form.
Wczasy - Zawody
To piosenki dla ludzi lajkujących rysunki Bolesława Chromrego – słodko-gorzkie hity pisane pod fanów niszowych fanpejdży, którzy wyśmiewają coachingowe cytaty i świadomie rezygnują z wyścigu napędzanego przez neoliberalną ideologię. Od debiutu Sorji Morji nie było tak poruszającej polskiej płyty, a obok niedawnych dokonań Kaza Bałagane, Belmondo, Rogala DDL i Synów to album z najciekawszymi tekstami na rodzimym rynku muzycznym ostatnich lat.
Weyes Blood - Titanic Rising
To totalny banał, ale siłą „Titanic Rising” są po prostu piosenki i ich szeroko rozumiana nastrojowość. Ktoś dość efektownie stwierdził, że utwory prowadzą donikąd, zatrzymane w dziurze nicości i samotności, zupełnie jak piosenki Radiohead. W ten sposób niechcący celnie wypunktowano największe zalety „Titanic Rising”. To rzecz sprawiająca wrażenie trochę ekskluzywnej, ale grupa docelowa wydaje się bardzo szeroka.
Hayley Williams - Petals for Armor
Solowy materiał Williams to wachlarz emocji. Są tam złość („Simmer”), pożądanie („Sudden Desire”), pewność siebie („Watch Me While I Bloom”). W pewnym sensie objawia się w tym wszystkim subtelny feminizm, bo Hayley pozwala sobie na te emocje, ma do nich prawo i stara się z nimi pogodzić. Z kolei dosłowną interpretacją feminizmu jest utwór „Roses/Lotus/Violet/Iries”, gdzie metaforą kobiet stają się różne gatunki kwiatów. Ten utwór razem z „Cinamon” to moje ulubione momenty albumu, które są pełne samoakceptacji.