Podsumowanie dekady 2010-2019
Dźwiękowe iluzje: muzyka 8D
grafika: © Maciej Dymowłok
Dla jednych – zupełnie nowa jakość i pretekst do głoszenia haseł o kolejnej epokowej zmianie w dziejach muzyki. Dla drugich – rozczarowanie i okazja do pomędrkowania z ekspercką miną, że to tylko kuglarskie falowanie dźwiękiem z lewego do prawego kanału, często, dla dodatkowej zmyłki, podszyte jeszcze pogłosem lub innymi efektami. Z grubsza taki zerojedynkowy obraz debaty wyłania się z komentarzy pod tysiącami utworów oznaczonych enigmatycznym 8D, dostępnych w serwisie YouTube.
By uniknąć wchodzenia w koleiny licytowania się na odczucia, warto wsłuchać się w głos eksperta, czyli kompetentnego w temacie (m.in. współzałożyciel 360 Music Lab) argentyńskiego producenta Andresa Mayo. Podczas wywiadu udzielonego Teleshow (tutaj przekład) zwrócił on uwagę, że „wynalezienie” efektu przestrzennego brzmienia nie jest żadną nowinką, a miało miejsce już... w latach 70. XX wieku dzięki brytyjskiemu matematykowi Michaelowi Gerzonowi. Boom na przeróbki 8D w ostatniej dekadzie to zaś po prostu efekt postępu technologicznego oraz dostępności softu. Zjawisko – a zwłaszcza jego skala i stopień euforii milionów słuchaczy – wydaje mi się jednak na tyle istotne, że obraz muzycznej mapy lat 2010-2019 bez wzmianki o nim byłby niepełny. Od razu uściślijmy więc, że Mayo odradza mówienie o czymś takim, jak dźwięki 8D, bo to tylko marketingowy slogan, zamiast tego proponując inne nazwy, jak muzyka obuuszna lub 360 stopni. Wszystko bazuje na manipulowaniu percepcją słuchacza, tak by mózg mógł zidentyfikować, skąd w danej chwili docierają dźwięki – uzupełnia artysta.
Czyli co, nic specjalnego się nie dzieje, szkoda czasu i można się rozejść? Otóż nie! Na muzykę obuuszną chciałbym spojrzeć z innej, niż wartościująca, perspektywy. Na pewno, tak jak ja, trafiliście w życiu na wiele tracków, które przez lata zdążyły wam już tak spowszednieć, że, mimo sentymentu, dziś przy ich odpalaniu efekt wow jakby nieco osłabł. Czy poprzez 360-stopniowe brzmienie można dokonać satysfakcjonującej reanimacji wspomnień podobnej (lub nawet mocniejszej) do efektu czerpanego z remixów czy mashupów (ależ tej Arianie Grande pasuje podkład ze „Stranger Things”!)? Sprawdźmy – oczywiście najlepiej na słuchawkach.
Z youtube’owych zasobów wybrałem dla was 15 utworów, wrzuconych na platformę w latach 2010-2019, które w wersji przestrzennej spodobały mi się najbardziej (czyt.: intrygująco, a przy tym bez przeładowania efektami, budują audialną iluzję, stanowiąc swego rodzaju namiastkę koncertowego brzmienia). Nie jest to więc lista najlepszych kawałków, tylko tych subiektywnie najciekawiej przeszczepionych w nowy format. Podzielcie się w komentarzach swoimi propozycjami, bo na pewno trafiliście na różne inne perełki. A tak poza tym, bardzo fajnie wrócić gościnnie na łamy Screenagers. Pozdrowienia dla wszystkich – piszących, lajkujących, komentujących – z którymi moje drogi się tu kiedyś przecięły, dużo zdrowia!
1. Kendrick Lamar – „Swimming Pools”
Pour up, drank, head shot, drank, sit down, drank, stand up, drank, pass out, drank, wake up, drank, faded, drank, faded, drank. Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że „Swimming Pools” rozpoczyna się niczym diaboliczna, nieoficjalna hip-hopowa odpowiedź na sylabizowane tracki Daft Punk. Tyle tylko, że o ile u Francuzów pozostawała później wyłącznie zabawa formą (choć bardzo satysfakcjonująca), tak tutaj już po chwili rozkwita w najlepsze narracyjna różnorodność – od wirtuozerskich zabaw artykulacyjnych (1:32-1:57) po melodyjne sekwencje (widmowy fragment od 2:36!). Wszystkie te zmiany i wariacje doskonale sprawdzają się jako pretekst do weryfikacji tego, co może zaoferować muzyka sferyczna. I rzeczywiście, na tle zagęszczonego miksu łatwo w tych audioiluzjach o wrażenie, że Lamar, niczym wyrachowany lider jakiejś sekty, sączy do naszej podświadomości kolejne frazy wypełnione podprogowym przekazem. Przy pierwszym odsłuchu, gdy muzykę ustawimy napawdę głośno, robi to duże wrażenie.
2. Apparat – „Goodbye”
Lubicie „Dark”? Jeśli tak, koniecznie sprawdźcie, jakiego klimatu nabrał główny muzyczny motyw serialu w wersji 360. Wszystkie dyskretne szelesty, zgrzyty oraz glitchowe ornamenty rozczulająco osiadają na centralnej linii melodycznej, tak że w pełni można się teraz poczuć niczym jeden z mieszkańców Winden i zatonąć w rozmyślaniach nad istotą czasu. Z lewego ucha przeszłość, z prawego przyszłość.
3. Arctic Monkeys – „Do I Wanna Know”
Rozglądałem się za jakimś reprezentatywnym, a przy tym szerzej kojarzonym przykładem z okolic rocka i w powyższej wersji „Do I Wanna Know” wydało mi się modelowym wyborem (choć stopień fanowskiego entuzjazmu w komentarzach, mimo że zrozumiały, to już chyba lekka przesada). Szczególnie zgrabnie sprawdza się tu „wędrujące” to w lewo, to w prawo brzmienie perkusji, za którym dyskretnie podąża gitara, podczas gdy falujący w obrębie przestrzeni całej głowy wokal bawi się w kotka i myszkę z naszą percepcją. Aż do kulminacji.
4. Daryl Hall and John Oates – „Out Of Touch”
Jeśli w klasyczne tracki nowe życie będzie wsączane w tak efektowny sposób, jak w „Out Of Touch” od 1:12, to niech sobie ta „8D-izacja” postępuje w najlepsze. Daryl i John jako muzyczni iluzjoniści brzmią tak ciepło, vintage'owo i wakacyjnie, że niemal z automatu przenoszą słuchacza swoimi dźwiękami gdzieś na plażę, na której można beztrosko wylegiwać się w słonecznych promieniach z głową wolną od problemów.
5. Calvin Harris – „Flashback”
To co, rozkręćmy imprezę jeszcze bardziej! Euforyczny sound znany z wielu numerów Harrisa wzmocnił się w brzmieniu przestrzennym na tyle, że obok walorów tanecznych kawałek nabrał także potencjału terapeutycznego. W tym podłym, koronawirusowym okresie warto niesnobować i z tego skorzystać – w końcu każdemu przyda się skromna szczepionka z frajdą w czasach, gdy Covid-19 zabrał nam koncerty i festiwale.
6. Crystal Castles – „Kept” / „Suffocation”
A jak ma się w dźwiękowych 360 stopniach Crystal Castles? Pytanie retoryczne – na tyle dobrze, że warto podpiąć aż dwa tracki! Produkcyjne niuanse zachwycają teraz jeszcze mocniej: widmowe dźwięki regularnie wyłaniają się i zanikają, wokal, brzmiący początkowo dość konwencjonalnie, wtapia się stopniowo w instrumentalne tło (2:32 w „Kept”!), a ścieżki dynamcznie pulsują w tym pozornym tylko chaosie. Underground drug party – czytamy w komentarzach. Oprócz powyższych numerów hipnotycznej przestrzeni nabrało też „Violent Dreams” i, rzeczywiście, tak mogłyby brzmieć sny.
7. Danger – „0:59”
Nie pytają cię o imię, walczą z szarym cieniem mgły? Śmieszkowanie śmieszkowaniem, ale utwór Francuza faktycznie brzmi tutaj, jak dokonały soundtrack do dyskretnego tańca gdzieś wśród dymu czy chmur, gdzie jesteśmy niewidzialni. Ta leniwie brnąca do przodu, synthwave'owa produkcja doskonale sprawdziłaby się też jako ścieżka do „Inferno” Wernera Herzoga, ilustrująca bulgot lawy w grożących wybuchem wulkanach. Wyobraźcie sobie tylko eksplozję jakiegoś gorącego olbrzyma w rytm takiego motywu.
8. Kyle Dixon & Michael Stein – „Stranger Things”
Oczywistość? No pewnie, ale jak mógłbym tego instrumentalu tutaj nie podpiąć, skoro w takim podrasowanym wydaniu rozedrganie dźwięku niczym odruch bezwarunkowy przywodzi na myśl mieniące się surrealistyczną paletą barw niebo nad Hawkins. Warto więc pobujać się w rytm znajomych niemal każdemu z was repetycji duetu Dixon-Stein i rozglądać się czasem czy gdzieś z drugiego pokoju nie mrugają światełka zwiastujące nadejście demogorgona.
9. Ariana Grande – „Breathin” / „Love Me Harder”
W przypadku „Ariany Grande 8D” również trudno o decyzję dotyczącą numeru jeden (subiektywnie waham się między rozczulającym „Breathin” i tanecznym „Love Me Harder”), więc po co się ograniczać. Wiadomo, że imponujący pod względem wędrówki po skalach, a przy tym tak łagodny wokal Grande wkomponowany w dynamiczne i przebojowe piosenki to klasa sama w sobie, ale w wersji obuusznej – wierzcie lub nie – jeszcze rozkwita. Wychwytywanie warsztatowych niuansów stosowanych przez artystkę, od mistrzowskiego manipulowania oddechem po bezwysiłkowe przeskakiwanie po tak odległych od siebie nutkach, to źródło niewyczerpującej się frajdy. Podobnie jak ten śpiewny dialog z The Weekndem.
10. Justice – „Genesis”
Jacyś chętni na darmowy masaż ucha środkowego? Agresywna french house'owa symfonia z pewnością w tym pomoże, zwłaszcza że w najlepsze rozwija się już od 0:38, sprawiając że po jakiejś minucie, może dwóch, łatwo stracić orientację, z której właściwie strony dobiegają dźwięki. Najciekawszy efekt przychodzi zaś od 2:17 wraz z ostatnią częścią kolejnych taktów.
11. Vitalic – „Waiting For The Stars”
„Waiting For The Stars” to utwór, który kondensuje w sobie cechy dziesiątek melodyjnych kawałków od takich składów jak Daft Punk, Depeche Mode, Pet Shop Boys a nawet nasz Kamp!. Nikt nie udaje tu jednak, że chodzi o coś więcej, dzięki czemu ta odtwórczość nie razi, tylko budzi sympatię. A trzeba przyznać, że akurat modyfikacja tej radio-friendly piosenki pod wersję przestrzenną wyszła świetnie.
12. The Smiths – „There Is A Light That Never Goes Out”
Bezmyślnego majstrowania przy tak kanonicznym utworze, a zwłaszcza zepsucia jednego z najbardziej zapadających w pamięć refrenów, jakie kiedykolwiek dostaliśmy w ramach muzyki gitarowej, fani z pewnością by nie wybaczyli. Tymczasem wydanie 8D nadało temu hymnowi melancholików specyficznej lo-fi jakości, pozwalając przy odrobinie wyobraźni poczuć się właśnie jak podczas przejażdżki wspominanym w utworze samochodem. Niby nic takiego, a jednak, uwzględniając wszystkie konteksty, efekt jest niezwykły.
13. Daft Punk – „Derezzed”
Wzmianka o Francuzach pojawiła się wyżej już dwukrotnie, więc do trzech razy sztuka. Uprzestrzennione „Derezzed”, bo chciałem postawić na coś odrobinę mniej oczywistego z ich dorobku, dzięki swojej dynamice stanowi kolejny wart przytoczenia przykład brzmienia igrającego ze zmysłami. Show niewątpliwie kradnie tu główny futurystyczny motyw, który z różnym natężeniem wędruje po przestrzeni naszej głowy, dostarczając ciekawej electro-house'owej iluzji. A tak swoją drogą, wiedzieliście, że Dafci mieli swoich protpolastów już w latach 70. w postaci zespołu Space?
14. Bicep – „Glue”
Przez swoją idealną do rozkręcania potańcówki, symetryczną strukturę, ten utwór przyszedł mi do głowy jako jeden z pierwszych, którego przeróbkę 8D wypadałoby sprawdzić i nie zawiodłem się. Efekt lewo-prawo działa jak należy, dodając minimalistycznej kompozycji, którą bardzo pomysłowo wykorzystano w 2018 roku w filmie „Dogman”, jeszcze kilkanaście (dziesiąt?) procent jakości pod względem imprezowego potencjału. Najfajniej zatonąć w dźwięku można od 2:13.
15. Michael Jackson – „Beat It”
No to na koniec weźmy jakiś żelazny klasyk od króla popu. „Beat It” w nowym wydaniu w dużej mierze powtarza kazus wspomnianego wyżej „Out of Touch” – mamy tu do czynienia z ożywczym, nadającym dźwiękowej przestrzeni, odczarowaniem utworu, który każdy z nas słyszał pewnie w życiu dziesiątki razy, tak że znów chce się go repeatować. I właśnie w tym dopatrywabym się największej siły muzyki obuusznej – w wykorzystywaniu jej jako narzędzia, dzięki któremu ponownie można zachwycić się utworami, które znamy już niemal na pamięć. Bez popadania w przesadną ekscytację czy krytykę co do samego zjawiska, bo, jak wszędzie, zdarzają się rzeczy zrobione bardzo sprawnie i kompletne niewypały (często, mimo to, mające pod względem liczby łapek i zasięgów euforyczne przyjęcie).
Komentarze
[27 stycznia 2021]
[24 stycznia 2021]