Najlepsze albumy roku 2019

Miejsca 20-11

Obrazek pozycja 20. PUP – Morbid Stuff

20. PUP – Morbid Stuff

Pop punk w rocznym podsumowaniu albumów Screenagers? Może to brzmieć trochę egzotycznie. Rehabilitacja stylistyki, która od kilku lat odbywa się na łamach poważnych serwisów muzycznych najwyraźniej dosięgła również i tutaj. Choć nic na „Morbid Stuff” nie przebija raczej petardy, jaką było „DVP” z ostatniej płyty Kanadyjczyków, to sam album wydaje się być może nawet równiejszy od poprzednika. Stefan Babcock z kolegami znacznie lepiej opanowali przede wszystkim wyciskanie maksimum przebojowości z formuły dynamicznych i melodyjnych, a w tym przypadku również trochę lżejszych niż wcześniej gitarowych piosenek. Ten krążek najzwyczajniej w świecie jedzie na refrenach: Just 'cause you're sad again, it doesn't make you special at all! z „Free At Last”, I Hope You’re doing fine, on your ooown z „See You At Your Funeral” czy Are you real or fake? Are you alive, am I awake? z „Bloody Mary, Kate And Ashley” to wręcz niesamowite sing-alongi do spontanicznego nucenia lub oczyszczającego skandowania. Jeszcze poziom wyżej chłopaki wskakują zresztą za sprawą fantastycznego „Sibling Rivalry”, zbierającego jakby całą energię i chwytliwość albumu w skondensowane trzy i pół minuty. Propozycja z gatunku czysta radość. (Łukasz Zwoliński) 

Recenzja albumu >>

Obrazek pozycja 19. Thom Yorke – Anima

19. Thom Yorke – Anima

Nie jest trudno o wrażenie, że gdyby Thom Yorke wydał płytę, na której postanowiłby przez godzinę mruczeć przy akompaniamencie tupania nogą, to i tak spotkałaby się ona z entuzjastycznym odbiorem. Dlatego też do kolejnych albumów, a zwłaszcza wygłaszanych przy okazji ich premier opinii, staram się podchodzić z pewnym dystansem. Prawda jest taka, że chciałbym Yorke’a czasami skrytykować. Póki co znów jednak nie otrzymałem szansy, a co więcej, w 2019 musiałem potwierdzić pogląd, że spośród jego solowych dokonań „Anima” wyróżnia się zdecydowanie na plus.

Muzycznie wielkich odkryć tutaj nie ma i w zasadzie już od pierwszych dźwięków doskonale wiadomo, kto jest za ten materiał odpowiedzialny. Mamy więc minimalizm podparty inspiracją elektroniczną muzyką klubową, ciekawą formę odrealnienia, kolejny przejaw fascynacji snami. Jeśli zwrócimy uwagę jednak na przekaz, to całość zyskuje dodatkowe interesujące piękno. Yorke porusza modny temat strachu przed destrukcyjną działalnością człowieka i rozpadu społeczeństwa, ale daje sobie spokój z frazesami. Gdy śpiewa: Goddamned machinery, why don’t you speak to me?/ One day I’m gonna take an axe to you, to ja kibicuję mu z całego serca. Fakt jest też taki, że odbiór albumu byłby nieco mniej pozytywny i pozycja w podsumowaniu zapewne znacznie niższa, gdyby nie „Dawn Chorus” - czołówka spośród wszystkich dokonań Yorke’a. Jeśli zdarzy się komuś zapomnieć o istnieniu „Animy”, to przywołanie tego utworu prawdopodobnie w wielu przypadkach będzie pełnić funkcję wskrzeszającą pamięć. (Michał Stępniak)

Recenzja albumu >>

Obrazek pozycja 18. Billie Eilish – When We All Fall Asleep, Where Do We Go?

18. Billie Eilish – When We All Fall Asleep, Where Do We Go?

Do Billie Eilish bardzo długo miałam ambiwalentne podejście. Przede wszystkim irytował mnie ten wszędobylski hype: chwilami miałam wrażenie, że Billie zaraz wyskoczy mi z lodówki i zacznie śpiewać „bad guy”, trochę jakby była jedyną siedemnastolatką, która cokolwiek robi w życiu. W popkulturze było już przecież wiele przykładów, że nastolatki nierzadko detronizują stare wygi showbiznesu, o czym świadczy sukces Britney Spears czy Avril Lavigne, ale dopiero z czasem dane mi było lepiej zrozumieć o co cały ten szum. Nadal nie uważam jednak „when we all fall asleep, where do we go?” za album fenomenalny, krok milowy przemysłu muzycznego. Uważam go za album dobry i ciekawy.

Zapomnijmy na chwilę o „bad guy”, które poza przebojowością i chwytliwym refrenem, jest raczej przeciętne na tle płyty. Album wyraźnie dzieli się na ballady, delikatne i smutne („i love you”, „when the party’s over”) oraz na żywsze, do potupania nóżką („all the good girls go to hell”, „you should see me in a crown”). Sama Billie w wywiadach mówiła, że miała na celu stworzyć coś dla każdego. Takim sposobem, „when we all fall asleep, where do we go?” to album różnorodny, ale bardzo, bardzo spójny, co potwierdza i urzeczywistnia końcowe „goodbye” – będące hybrydą całej zawartości wydania.

Mam wrażenie, że wiele mocnych punktów albumu jest pomijanych przez opinię publiczną. „xanny” to intrygujący, naprawdę niepokojący kawałek muzyki, który daje nieco psychodeliczne wrażenie, zresztą zamierzone. Nadużycie basu tak idealnie oddające uczucie izolacji od świata, jak w przypadku bycia pod wpływem środków odurzających – mistrzostwo. „ilmilo” również jest nieco osierocone przez komplementy, a stanowi idealne wyśrodkowanie ballad oraz tych żywszych fragmentów albumu. „you should see me in a crown” sprawia, że mam ochotę iść się bić; pełno w nim pewności siebie, którego często nam brakuje, zwłaszcza w nastoletnim wieku. „all the good girls go to hell” zabiera nas w podróż do wczesnych lat dwutysięcznych, a z kolei „listen before i go” mogłoby się znaleźć na napisach końcowych filmu, takiego, który doprowadza wszystkich do płaczu. To chyba mój ulubiony moment albumu, bo z pierwszym wersem „Take me to the rooftop”, Billie zabiera nas ze sobą, a dźwięki otoczenia jeszcze bardziej urealniają treść utworu. „i love you” również bardzo porusza. Te dwa utwory tworzą pewnego rodzaju kocyk mentalny na momenty, kiedy nie wszystko jest całkiem ok.

Myślę, że konieczne jest docenienie pracy nie tylko Billie, ale i Finneasa, z którym współtworzyła. Udźwignął on całą produkcję albumu, bardzo innowacyjną, eksperymentalną. Na uznanie zasługują harmonie głosowe (Billie albo harmonizuje się sama ze sobą, albo robi to Finneas). Intrygujące jest również dziwne połączenie dojrzałości, pewnej starości z eksperymentalizmem i młodością. Jedynym mankamentem jest niewykorzystywanie potencjału wokalnego Billie. Mam nadzieję, że z biegiem czasu artystka rozwinie skrzydła, bo ma OGROMNE możliwości. Chwilami jej głos bywa monotonny i człowiek życzyłby sobie większej rozpiętości i różnorodności. To niesamowite, że za stworzeniem albumu stoją tylko 2 młode osoby, bez sztabu ludzi za ich plecami, mówiących co jest chwytliwe, a co nie.

Zresztą, na co moje wywody – w tej chwili Billie Eilish pisze piosenkę do Bonda, a ty co dzisiaj zrobiłeś? (Oliwia Jaroń)

Recenzja albumu >>

Obrazek pozycja 17. slowthai – Nothing Great About Britain

17. slowthai – Nothing Great About Britain

Zakładając niezbyt prawdopodobny scenariusz, w którym ktoś poprosiłby mnie, abym opisał Slowthaia jednym z jego wersów, od razu pomyślałbym o tym, który kończy pierwszą zwrotkę „Crack”. Truly scrumptious angel – odpowiedziałbym bez wahania i natychmiast, nieproszony, kontynuowałbym swój wywód, z wypiekami tłumacząc dlaczego w ubiegłym roku bezpowrotnie zauroczyłem się w tym Brytyjczyku. Trochę koloryzuję, ale szczerze uważam, że 2019 był czasem Slowthaia. Ten 25-letni chłopak bez pardonu wyważył drzwi rapgry, wydał bardzo ciepło przyjęty, debiutancki album, został nominowany do Mercury Prize, zaliczył współpracę z Denzelem Currym i Brockhampton, a przy okazji wyrósł na jeden z głośniejszych, artystycznych głosów sprzeciwu wobec aktualnych wydarzeń politycznych w Wielkiej Brytanii. I tak ma być. I tak ma zostać.

Jednym z powodów tych sukcesów niewątpliwie jest jego charyzma, która poza kontrolą wylewa się z „Nothing Great About Britain”. Pokłady energii, które ten MC w sobie posiada, sprawiają, że wyjątkowo trudno jest nie czerpać przyjemności z obcowania z jego wyczynami. Wbrew pozorom, dużo czystej, nieskrępowanej radości wzbudza we mnie debiut Slowthaia, bo choć sam raper podał na nim połączenie pełnego gorzkich obserwacji polityczno-społecznych, zabarwionego grimem UK hip hopu z wyraźnym punkowym sznytem, to oddał też swój porywająco pozytywny charakter. To jest naprawdę sympatyczny gość, miły wąs jak Big Lebowski i – jak sam przyznaje – wyrósł już nieco ze swojej niegdysiejszej agresywności. Słowo „nieco” jest jednak kluczowe w tym miejscu, bo wciąż „Nothing Great About Britain” to nie rurki z kremem, ani ciasteczko do herbaty. To klimat angielskich przedmieść, masa wkurwienia, żaru i brzmienia, które rozpierdala odsłuchy. Wjechał hardkorowy rap, a lamusy dupa cicho. Pierwszy długograj Brytyjczyka jest przebojowy, oryginalny i angażujący; dzięki niemu Slowthai bardzo głośno i wyraźnie zakomunikował, że jest graczem, którego należy obserwować, bo posiada wszelkie predyspozycje, aby w najbliższym czasie jeszcze bardziej zamieszać. Mówią Northampton wizytówka ulicy. Poznajesz ten głos? To pozdrówka z dzielnicy. (Jakub Małaszuk)

Recenzja albumu >>

Obrazek pozycja 16. clipping. – There Existed An Addiction To Blood

16. clipping. – There Existed An Addiction To Blood

Koncept, na którym opiera się „There Existed An Addiction to Blood”, jest szalenie interesujący, ale bardzo łatwo można się na nim wyłożyć. Eksperymentalne, industrialne brzmienie, kreujące pełną niepokoju atmosferę, wszechobecne odniesienia do horroru (czy też thrillerów psychologicznych), sięganie po sample z kulturowych filmów – to może być epickie, ale może też okazać się pomysłem zupełnie przestrzelonym, zmierzającym do spektakularnej klapy. Wiadomo, im bardziej pompatycznie, tym większe ryzyko, że groza zamieni się w groteskę – na szczęście clipping. ani razu nie ociera się o patos, zamykając „There Existed An Addiction to Blood” w ciasnej, mrocznej przestrzeni. Każdy element jest tu gęsty, smolisty i ociężały, a beaty częściej pełzają niż wyraziście pulsują. Co więcej, przy wszystkich tych zabiegach, wydawnictwo broni się zwartą formułą, a w odniesieniu do albumów koncepcyjnych wcale nie jest to aż tak oczywiste. Problem mam tylko z płonącym pianinem, bo nadal nie potrafię określić, czy pomysł ten był kozacki, czy zupełnie niepotrzebny, ale w sumie to dobrze, bo wychodzi na to, że „There Existed An Addiction to Blood” jest tak przyjemnie niewygodne, jak sobie tego życzyłam. (Emilia Stachowska)

Recenzja albumu >>

Obrazek pozycja 15. Charli XCX – Charli

15. Charli XCX – Charli

Jest jakaś dziwna nuta nowoczesności w dzisiejszej retromanii. Dzięki temu „Charli” ma w sobie zarówno coś z popu lat 90., jak i współczesnych bitów oraz trendu na minimalizm w melodii. Ten kontrast – zarówno lirycznie jak i instrumentalnie – chyba najlepiej podkreśla kawałek „1999” oraz jego kontynuacja w postaci „2099”. Charli XCX dobrze wie jak wykorzystać obecnie narastające trendy w muzyce popularnej, dzięki czemu jest zawsze o krok od swoich sławniejszych koleżanek po fachu. Przez to dociera zarówno do „urodzonych w złej generacji” dzieciaków, a także do wszelkich zoomerów. „Blame It on Your Love” w duecie z Lizzo jest niemalże klubowym kawałkiem z jednym z najbardziej chwytliwych refrenów zeszłego roku, „White Mercedes” przywodzi natomiast ejtisowe ballady przy których balowali nasi rodzice. Całościowo „Charli” to nic więcej jak muzyczny ekwiwalent przeszłych wyobrażeń o przyszłości; jednym słowem – retrofuturyzm. (Marcin Kornacki)

Recenzja albumu >>

Obrazek pozycja 14. Big Thief – U.F.O.F.

14. Big Thief – U.F.O.F.

Big Thief rozbili bank w 2019 roku podwójnie (pozdrawiamy też „Two Hands”), a poniekąd nawet potrójnie z jednego względu: mamy spory deficyt w indie-folkowym światku. Bon Iver dostaje Best New Music już chyba wyłącznie z przyzwyczajenia. Mark Kozelek czyści foldery ze swoimi pomysłami i wydaje jednocześnie jako płyty. Umówmy się, że nie każdy ma codziennie siły wchodzić w stany emocjonalne Phila Elveruma. (Sandy) Alex G z kolei jest chyba zbyt niejednoznaczny, żeby zamknąć nową płytę w obrębie konkretnego gatunku. Moglibyśmy oczywiście poszukać głębiej, ale nikt nie ma czasu na folk w 2019. Właśnie dlatego potrzebujemy choć odrobinę małych dawek Elliotta Smitha i Joanny Newsom w naszych życiach – właśnie dlatego potrzebujemy Big Thief.

„U.F.O.F” jako album brzmi na tyle perfekcyjnie i czyściutko, że aż ciężko uwierzyć, że był wynikiem kilkugodzinnej spontanicznej sesji w jakiejś waszyngtońskiej leśnej dziupli. W muzyce Big Thief ważny jest kontrast. Coś wie o nim Adrianne Lenker, która próbuje wyciszyć muzyką swoje życie prywatne: po odejściu z sekty chrześcijańskiej wokalistka postanowiła zostać państwowym mistrzem karate w swojej kategorii wagowej. Dwoistość muzyki zespołu zawiera się w podskórnym niepokoju tekstowym, która przeciwstawia się pięknej harmonii wokalno-akustycznej. Piosenki o ciemności, której nie należy się bać, mówi wokalistka. 4AD i wszystko jasne. Ukojenie w nowych wyzwaniach, zaprzyjaźnienie się z nieznanym. Trochę jak z przyjaźnią z tytułowym U.F.O. (gdzie dodatkowe „F” znaczy „Friend”), które budzi niepokój i lęk, ale może być jednocześnie początkiem nowych przygód w życiu. Nieważne co złego by się działo po drodze: zawsze mamy pod ręką harmoniczne ciepło Big Thief. (Mateusz Mika)

Obrazek pozycja 13. Danny Brown – uknowhatimsayin¿

13. Danny Brown – uknowhatimsayin¿

U progu nowej dekady wielu pewnie zastanawia się, w którym kierunku rozwinie się najpopularniejszy dziś wśród młodych odbiorców gatunek muzyki – hip-hop. Zacieśni więzi z gitarami? Zadłuży się u elektronicznych eksperymentatorów? A może rozstanie się w końcu z auto-tunem? Gdzieś pośród tych rozważań – po latach trapowego i drillowego szaleństwa, w kanonie coraz bardziej agresywnych ad-libów – jeden z największych ekscentryków rapu minionej dekady, Danny Brown, zamyka lata dziesiąte płytą jakby ostentacyjnie niemodną; oldschoolową, żeby nie powiedzieć: wręcz wycofaną. Wiesz, o co chodzi – zwraca się po bratersku do nas poprzez jej tytuł (w luźnym tłumaczeniu). I w sumie nie wiem, o co chodzi, bo choć wielkie serwisy postrzegają to posunięcie jako zejście na pozycję typową dla rapera w średnim wieku (gwoli przypomnienia – Danny późno zaczynał karierę, wkrótce skończy 39 lat), to być może w tej nostalgii jest metoda. Bo kto wie, czy w latach dwudziestych hip-hop nie zatoczy koła i nie wpadnie – jak pop czy rock – w koleiny retromanii?

„uknowhatimsayin¿” nie jest jednak zwyczajną zabawą w konwencję pt. Powtórka z rozrywki. Jasne, Brown powierzył gros produkcji w ręce Q-Tipa, więc oczywiście mamy tu marzycielsko zapętlone loopy z dęciakami („Combat”), nokturnowe sample („Theme Song”), przykurzone soulowe wokalizy („Best Life”), ale jednocześnie awangardowych gości (JPEGMAFIA) i trochę syntezatorowej duszności („Shine” z Blood Orange). Taka mieszanka ułożyła się w wymagający nieco cierpliwości grower. I choć stand-uperskie opowieści głównego bohatera (jak sam je nazywa) są sugestywne od początku (przykładowo: tematem „Dirty Laundry” jest wypad do strip clubu jedynie z drobnymi na pralnię w kieszeni), a jego prozodia jest perfekcyjna, podobnie jak błysk charyzmy, całość nabiera kolorów i klimatycznej głębi dopiero z każdym kolejnym odsłuchem. I może to jest właśnie przyszłość hip-hopu? Lo-fi, rozbrajające historie i – zamiast mocnego pierwszego uderzenia – filmowa retro aura, która, gdy da się jej trochę czasu, zostawia po sobie piękne, majaczące powidoki. Cokolwiek nas czeka, jeśli chodzi o przyszłość muzyki – to właśnie tym podstępem Danny Brown wkupił się w nasze (i nie tylko) łaski w 2019 roku. (Rafał Krause)

Obrazek pozycja 12. black midi – Schlagenheim

12. black midi – Schlagenheim

Wcale się nie dziwię, że Piotr Szwed w swoim artykule dla „Czasu Kultury” porównał black midi do Złotej Jesieni. Już od samego początku istnienia obydwa zespoły otaczał nimb tajemnicy, a przekazywane z ust do ust relacje z występów składały się w opowieści o czymś, czego nikt wcześniej nie widział (w telegraficznym skrócie: chaos, amok, rozpierdol struktur) i co trzeba przeżyć samemu. Intensywność koncertów stawiała też pod znakiem zapytania to, czy uda się oddać charakter muzyki grupy za pomocą wersji studyjnych.

W obu przypadkach się udało, ale zarówno u Złotej Jesieni, jak i u black midi, nie jest to jednak przełożenie w skali jeden do jednego. Podejrzewam również, że „Schlagenheim”, podobnie jak to było z „Girl Nothing” warszawiaków, jest tylko przedsmakiem, próbą ujarzmienia i ukazania zaledwie jednej z wielu twarzy grupy. Mało jest bowiem płyt, na których spotykają się country, reggae, plądrofonia, noise- i math rock. Istnieje jeszcze mniej przypadków, kiedy to taka mieszanka jest nie tylko strawna, ale układa się w coś niezwykle fascynującego.

Fascynujący jest również sam fakt, że ta czwórka młodych chłopaków (tak młodych, że po koncertach w Stanach Zjednoczonych musieli wychodzić z klubów, w których grali, żeby przypadkiem nikt im nie sprzedał alkoholu), nagrała debiut, o którym będzie się mówiło za kilkanaście lat, a ci, którzy widzieli ich jako pierwsi, będą się tym szczycić, jak obecnością na koncercie Sex Pistols w Manchesterze w 1976. Ach, i jeszcze jedno: skoro bm udało się zaprosić do amerykańskiej telewizji informacyjnej, to czy mogę prosić, aby Złota Jesień wystąpiła we „Wstajesz i wiesz”, albo chociaż „Dzień Dobry TVN”? (Marcin Małecki)

Recenzja albumu >>

Obrazek pozycja 11. Hatchie – Keepsake

11. Hatchie – Keepsake

„Keepsake” to taka romantyczna, niezbyt skomplikowana, ale porywająca pocztówka z dalekiego kraju. Nie chodzi tu jednak o egzotyczne brzmienie – bardziej o fakt, jak bardzo przyjemnie niezobowiązujące jest obcowanie z opisywanym tu wydawnictwem. Generalnie jest to pop: trochę rozmarzony, trochę synthowy, momentami wręcz taneczny. Niby nie ma tu nic, czego byśmy już wcześniej nie słyszeli, jednakże to nie pojedyncze elementy tworzą album, a ich umiejętne połączenie. W tej kwestii mamy do czynienia z odpowiednim kunsztem producencko-writerskim. Wokal pani Pilbeam płynie przez kolejne utwory niczym kaskada marzeń sennych, płynących przez głowę wszystkich zanurzonych w upojnym stanie relaksu. „Keepsake” nie należy raczej do jednorazowych doświadczeń, co zresztą potwierdza pozycja tego albumu na naszej liście: w świecie zaproponowanym przez Hatchie nie ma problemów, nie ma koszmarów, jest spokój, miłość, trochę nostalgii. To piękny świat, który kusi do obcowania za pomocą nienagannych, zapadających w pamięć singli. Warto się mu na chwilę oddać nawet w kilka miesięcy po premierze. (Grzegorz Mirczak)

Recenzja albumu >>

Screenagers.pl (26 stycznia 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także