Polskie Piosenki Wszech Czasów
#1
1. Andrzej Zaucha – Byłaś serca biciem
[muz: J. Dobrzyński; sł: Z. Książek; 1988]
Andrzej uwielbiał biesiadować – wspomina Andrzeja Zauchę jego przyjaciel Andrzej Sikorowski z zespołu Pod Budą. I właśnie być może w tej słabości do biesiadowania tkwi klucz do twórczości Andrzeja Zauchy, która obfitowała we wzloty i upadki, w repertuar najeżony zarówno jazzem oraz progresywnością, jak i muzyką iście chałturniczą. Jego aparycja PRL-owskiego everymana, łysiejącego wąsacza z cinkciarskim błyskiem w oku, idealnie korelowała z tym podskórnym pragnieniem zaznania blichtru i sławy koloryzujących nadwiślańską szarzyznę. Stąd kilka wątpliwej jakości wyborów artystycznych w latach 80., jak „Baw się lalkami” czy twistowe podrygi do „Czarnego Alibaby”. Zaucha potrafił balansować na granicy dobrego smaku, ale robił to jak nikt inny. W repertuarze nagrywanym pod publiczkę karty były bowiem wyłożone na stół: dajcie mi sławę, a dostarczę wam rozrywki. Ubodzony ogromnym sukcesem piosenki Zbigniewa Wodeckiego „Chałupy welcome to” Zaucha postanowił zabawić się regułami show-biznesu, podejść do nich z kpiną, przekorą i premedytacją. Zapłacił rzecz jasna za to też ogromną cenę – w zbiorowej pamięci nierzadko funkcjonuje jako artysta niedoceniony, dostawca przaśnych przebojów do odgadnięcia po jednej nutce w telewizyjnym programie „Jaka to melodia”, a jego ambitny repertuar pokryła dziś gruba warstwa kurzu.
A pamiętajmy, że ten muzyczny samouk, właściciel niebywałego głosu, którym potrafił szarżować po skali jak mało kto, w latach 70. podważył wszechobecną dominację big beatu, wprowadzając do rodzimej fonografii fuzję jazzu i rocka. Jego zespół Dżamble w swoich najlepszych momentach śmiało gonił zachodnie grupy jak Soft Machine czy Chicago. Kto wie, czy to właśnie nie Andrzej Zaucha położył podwaliny pod unikatową narrację w polskiej muzyce rozrywkowej, nie raz sygnalizowaną przez nas w niniejszym podsumowaniu, w której świat jazzu naturalnie przeplata się ze światem popu; gdzie wybitni jazzowi kompozytorzy i cenieni poeci tworzyli muzykę oraz teksty dla wykonawców z głównego nurtu.
Dramatem Andrzeja Zauchy jest bycie artystą niezrozumianym podwójnie. Po raz pierwszy w okresie awangardyzującym, który zjednał mu krytyków, lecz poskąpił przychylności publiczności; po raz drugi w latach 80. – gdy u szczytu popularności Zauchy polska krytyka muzyczna, niczym dwunastu sprawiedliwych, wydała na niego wyrok skazujący. Obiegowa opinia głosiła, iż bycie wokalistą wybitnym stępiło w nim artystyczny instynkt. Fakt, że w każdym repertuarze czuł się znakomicie, miał sprawiać, że zobojętniał na to, co śpiewa. To bolączka naszej rodzimej krytyki, która w wyniku uwarunkowań historycznych umiłowała sobie świat sztuki zaangażowanej, podziemnej, zakazanej, z pobłażaniem zerkając na twory popkultury. Celem naszego podsumowania jest podważenie tego paradygmatu, próba podgryzienia wrodzonej martyrologii, która przez 60 lat polskiej muzyki rozrywkowej wciąż każe się trzymać skostniałego kanonu, zaburzającego recepcję kultury. Kanonu, który w dalszym ciągu na piedestał wynosi twórczość antysystemową, „ambitną”, czyniąc te dzieła wybitnymi niemalże z automatu.
Dokonania Andrzeja Zauchy z lat 80. są chyba najlepszym przykładem błędnego rozumowania, jakie toczy polską myśl krytyczną. Wokalista jazzowy, pionier scatu, z namaszczeniem podchodzący do frazowania, karkołomnie wtapiający nadprogramowe sylaby pomiędzy sztywne, uwierające takty nagle zjawia się w niemal synth-popowym repertuarze, w kanciastych, „plastikowych” wykwitach konsolet z naszych niedoskonałych PRL-owskich studiów nagraniowych. W jednym rzędzie z Papa Dance, Anną Jurksztowicz i Kombi. Bez białej flagi, niecierpliwego ducha i burzenia murów. Jak na ironię, to właśnie Zaucha za sprawą takiego singla, jak „Byłaś serca biciem”, wpuszczał zachodniego ducha do zatęchłych PRL-owskich przestrzeni, fundując polskiej publiczności nadwiślańską wersję Scritti Politti: fantastyczne smagnięcia sophisti-popowych refrenów, syntezatorowy funk, wyłaniające się z hipnotycznej repetycji kapitalne mostki. A śpiewał to z taką tęsknotą, jakby podświadomie przeczuwał smutne wydarzenia następnych miesięcy: śmierć swojej ukochanej żony Elżbiety.
Tak jak Przybora miał Agnieszkę Osiecką, a Dygat Kalinę Jędrusik, tak Andrzej Zaucha był – jak mówią jego przyjaciele – nierozłączny ze swoją muzą i żoną, Elżbietą, którą poznał jeszcze w szkole. Nikt nie mógł przewidzieć, że „Byłaś serca biciem” – hymn braku, który wcale jeszcze nie nastąpił i rzewne wspomnienie czegoś, co jeszcze przecież trwało – stanie się gorzko aktualnym komentarzem po śmierci małżonki Zauchy, ledwie rok po wydaniu piosenki. Dwa lata później, w 1991 roku, Zaucha zostaje zastrzelony przed krakowskim Teatrem Stu przez zazdrosnego męża aktorki, z którą się spotyka. Historia Zauchy w tym momencie się urywa. Nigdy nie doświadczy eksplozji w polskim przemyśle rozrywkowym lat 90. Nie przeżyje czasów, w których do tytułu platynowej płyty trzeba będzie sprzedać aż 250 tys. egzemplarzy, ani też tych gorszych, w których wystarczy już 30 tys. Nie wystąpi w wysokiej jakości teledysku, nie załapie się na świetność Fryderyków i ich powolny upadek. Nie obejrzy swoich przyjaciół: Zbigniewa Wodeckiego i Krzysztofa Piaseckiego prowadzących popularne programy telewizyjne, sam takiego programu nigdy nie poprowadzi. Nie pozna kilkudziesięciu piosenek, które uznaliśmy w tym podsumowaniu za istotne, nawet jeśli żadna z nich nie zasłużyła na pierwsze miejsce. W filmie dokumentalnym o Zausze Andrzej Sikorowski pokazuje ostatnie fotografie, zrobione dosłownie w przeddzień śmierci muzyka. Spośród calej kolekcji jedynie zdjęcia, na których jest krakowski wokalista, po wywołaniu okazały się prześwietlone. I to właśnie Andrzej Zaucha – prześwietlona klisza w opasłym albumie polskiej muzyki, urwana opowieść bez happy endu i – powiedzmy to, nawet jeśli nieśmiało – najlepsza polska piosenka w historii. (Marta Słomka i Kamil J. Bałuk)
Podobało się? Posłuchaj również:
Lora Szafran i Mieczysław Szcześniak – To moja magia
Kombi – Tabu – obcy ląd
UWAGA!!! POSŁUCHAJ WSZYSTKICH UTWORÓW PODSUMOWANIA DZIĘKI PLAYLIŚCIE YOUTUBE
Komentarze
[4 czerwca 2012]
[4 czerwca 2012]
Oczywiście ja wiem, że \"dekontekstualizacja\" i tak dalej, ale przejrzałem sobie tę listę raz jeszcze i dochodzę do wniosku, że autorzy zabrnęli w ślepą uliczkę. Wycinając wszelkie konteksty kulturowe, polityczne i socjologiczne doprowadzili do tego, że ich zestawienie stało się czymś w rodzaju rozbudowanej wersji \"telewizyjnej listy przebojów\" późnego PRL - czyli wykazem oficjalnie lansowanej wtedy estradowejj rozrywki. Rehabilitacja tego nurtu nie jest oczywiście niczym nagannym, sam odkrywam po latach rzeczy, które wtedy wydawały mi się koszmarnym obciachem (choćby \"Bez llimitu\"). Ale pamiętam, że ci wszyscy wykonawcy robili to, czego chciała od nich władza, więc mieli do dyspozycji najlepszych kompozytorów, aranżerów, realizatorów dźwięku. Jak na siernięgę PRL to trzymało poziom, ale emocjonalnie było puste. A muzyka, zwłaszcza muzyka pop, to nie tylko estetyka, to również, a może zwłaszcza, emocje.
I tu jest pies pogrzebany. Trudno jednak przyjąć listę 200 najlepszych polskich numerów bez śladowej choćby obecności Brygady, Waglewskiego, Aya RL, jarocińskiego punka i new wave. Wydestylowanie z tego nurtu tylko Ciechowskiego, Kory i Janerki to stanowczo za mało.
Ta lista byłaby naprawdę znacząca, gdyby autorzy spróbowali stworzyć nowy kanon sumujący to, co polityczne i kulturowe z tym, co estetyczne. Wtedy ta lista byłaby istotniejsza, mówiłaby coś o świadomości tego pokolenia krytyki. Bo dywagacje czy Papa Dance było lepsze od Jurksztowicz, czy na odwrót, wiele nie mówi.
Mam wrażenie, że autorzy uprawiają politykę historyczną na obszarze polskiego popu. To trochę tak, jakby powiedzieć, że zostawiamy w kanonie trzy heroiczne daty (np. Grunwald, Powstanie Warszawskie i stan wojenny), a reszta won, bo polska historia od dziś już nie będzie powstańczo-romantyczną martyrologią, tylko będziemy uczyć o postępie i emancypacji. Problem w tym, że historia to i powstania, i emancypacja, i jeszcze życie codzienne, i jeszcze multum innych spraw. Dobieranie jednego nurtu i wycieranie innego (bo konteksty się nie liczą) to jednak jałowa manipulacja. Propagandowo to nieraz działa, poznawczo nic jednak nie wnosi. I po trochu tak jest z tą listą. Jest ekstrawagancka, jakoś tam ciekawa, ale wartościowego kanonu krytycznego nie buduje.
A poza tym autorzy sami są niekonsekwentni. Skoro odrzucamy konteksty i liczy się tylko otwarte ucho, to po co piętnująco-deprecjonujące epitety typu \"ulubieńcy studenteriii\" (o Kulcie). Skoro oni mogą, to i ja będę pisać, że Zaucha jest dla mnie szansonistą cinkciarzy.
pozdrawiam
RK
[4 czerwca 2012]
[4 czerwca 2012]
a czy ten wspomniany dokument to "Miłość i śmierć Andrzeja Zauchy", czy może coś innego?
[4 czerwca 2012]
(obawiałam się, że na szczycie znów będą zarzynani od kilku już lat Papsi, ale dzięki bogu jesteście w miarę poważni, "he he", i wyczerpaliście ich wcześniej)
[3 czerwca 2012]
kalislawa@gmail.com
[3 czerwca 2012]
[2 czerwca 2012]
[2 czerwca 2012]
[2 czerwca 2012]
Warto dodać, że Paweł Sajewicz promował jeden z utworów Hanki Ordonówny, ale bez skutku.
[2 czerwca 2012]
Ale mam z tym zestawieniem problem. Całkowite zlanie okresu międzywojnia jest dla mnie niezrozumiałe. Czy jest to celowy zabieg?
Wiem, że dopominając się o ten okres narażam się na szyderstwa. Obiegowa opinia o muzyce tamtych czasów jest tylko nieco lepsza od słabej estymy jaką cieszą się polskie dzieła filmowe made in II RP. Tymczasem poza obrazami z nieszczęsnej formuły "patriotycznego melodramatu" znaleźć tam można ponadczasowe perełki jak dzieła Forda czy reżyserów zrzeszonych w grupie START.
Analogicznie, mówienie o liście najlepszych polskich piosenek bez wymienienia choćby jednej kompozycji Henryka Warsa automatycznie ją zubaża
[2 czerwca 2012]
http://www.youtube.com/watch?v=Uviqyan_tpg&list=PL51FC86FE7D1594C6
[2 czerwca 2012]
[2 czerwca 2012]
[2 czerwca 2012]
[2 czerwca 2012]
[2 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
„To jest beton, na który nawet kwas solny nie pomoże”.
[1 czerwca 2012]
„To jest beton, na który nawet kwas solny nie pomoże”.
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]