Najlepsze albumy roku 2008

Miejsca 1 - 10

Obrazek pozycja 10. Atlas Sound – Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel

10. Atlas Sound – Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel

Na „Microcastle” łatwo się wypiąć, bo to przecież zwykły rockowy album. Eksperymentów jak na lekarstwo, no i w ogóle to wszystko już było. Zdaje się jednak, że Cox pomyślał również o zaspokojeniu tych, którym podniecać się rockiem w XXI wieku nie wypada. Ale poważnie, nie ma się co dziwić, gdy ktoś stawia „Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel” wyżej od „Microcastle”, chociaż pomysł bardziej szczegółowego ich porównywania może budzić wątpliwości. „Let The Blind...” to autonomiczny twór, który nie powinien być traktowany jako szałowy popis wrażliwości Bradforda czy jako kolejny zamach na wysokie pozycje tych przeklętych rankingów. Ta płyta po prostu w odpowiednich warunkach trafia tam, gdzie trzeba, i robi to, co do niej należy. W maju, zmarznięty i śpiący jechałem zatłoczonym tramwajem, słuchając „Quarantined” na ripicie. To nie analizy uporczywie powtarzanych skrawków karkołomnych wokali, nawet nie ten błogi zgiełk, tylko właśnie takie chwile tworzą albumy roku na prywatnych listach. A przecież był jeszcze spacer nocą przy „Ativan” i wiele innych. (ak)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 9. Girl Talk – Feed The Animals

9. Girl Talk – Feed The Animals

„Utrzymany w wysokim tempie plądrofoniczny” „crossover „radiowych i parkietowych hitów,” hip-hopu i sceny niezależnej,” „który niczym dziecko z ADHD, pragnie co rusz zaskakiwać”. „Rewelacyjny album rozrywkowy" „testujący” „możliwości przekraczania barier naszych podświadomych stereotypowych przyzwyczajeń,” „jednocześnie jeden z najlepszych tanecznych albumów AD 2008.” „Mocne słowa, trochę nadęte, ale posłuchajcie” „tych ponadprzeciętnych hooków, które, za przeproszeniem, zrywają papę z dachu.” (wszystkie cytaty pochodzą ze Screenagers.pl) Chciałem cały ten tekst ułożyć z cytatów, ale okazało się, że nie przychodzi mi to z taką łatwością jak Gregowi Gillisowi żonglowanie dźwiękowymi. Takie przynajmniej „Feed The Animals” sprawia wrażenie, choć nie ulega wątpliwości, że musi stać za tym znakomity warsztat i niesamowite rozeznanie materiału. A liczby nie kłamią: fragmenty aż 322 utworów zamknięte w 53-minutowy miks mogą przyprawić o zawrót głowy. Postmodernistyczna zabawa metodą kopiuj-wklej doprowadzona została niemalże do granic absurdu, ale z drugiej strony plądrofonia jeszcze nigdy nie była tak przystępna. (mk)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 8. Kangding Ray – Automne Fold

8. Kangding Ray – Automne Fold

Przed przesłuchaniem „Automne Fold” nie miałem żadnych oczekiwań i prawdopodobnie dzięki temu Francuz tak szybko i dynamicznie wbił się w moje łaski. Najnowsza odsłona Kangding Raya ujęła mnie głównie ze względu na piosenkowe podejście do glitchowej estetyki. Rzecz jasna nasz bohater zapewne sprawdziłby się w osamotnionych trzasko-klikach, ale spora dawka wokali oraz trip-hopowych naleciałości spowodowała przekwalifikowanie „Automne Fold” z albumu dla nielicznych, na wydawnictwo mogące dotrzeć do o wiele szerszego grona słuchaczy. Hasło „trip-hop” nie padło tutaj wszakże bez przyczyny. Nad całością bowiem czuwa posępny nastrój, chwilami nasuwający skojarzenia z Bristolem. Jednakże nie wolno zapomnieć, że jest to przede wszystkim elektronika najwyższej próby, która opierając się na murcofskim kreowaniu klimatu, stara się eksplorować nowe, a w „najgorszym” wypadku zapomniane rejony. (kk)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 7. Fleet Foxes – Fleet Foxes

7. Fleet Foxes – Fleet Foxes

Wszyscy recenzenci, którzy w swoich obliczeniach nie uwzględnili obiektywnej wartości „Fleet Foxes” będą musieli zdecydowanie poprawić swoją metodologię. Od czasów „Person Pitch” nie było albumu, który z taką łatwością zwyciężałby w trzech kluczowych federacjach: MIA (Most Important Albums), MBS (Most Brilliant Songwriting) i MET (Most Enchanting Tracks). Intrygująca jest amorficzność Fleet Foxes – zespół brzmi, jakby jego członkowie całe życie spędzili w pieczarach Apallachów żywiąc się runem leśnym i tym, co sami upolują. Jednocześnie debiut Fleet Foxes wolny jest od grzechów różnych pogrobowców The Band i Neila Younga, w tym My Morning Jacket, do którego wokalisty Jima Jamesa porównuje się Robina Pecknolda z FF. Żadnego jamowania, nudzenia, mielizn, ale też żadnego niekontrolowanego eklektyzmu, które zgubiło właśnie MMJ. Więcej jest Beach Boysów, cudownych harmonii wokalnych, wreszcie takiego prawdziwego, urokliwego smutku. Świat tę wrażliwość przyjął – Fleet Foxes triumfują prawie wszędzie. (jr)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 6. M83 – Saturdays=Youth

6. M83 – Saturdays=Youth

Konia z rzędem temu, kto spodziewałby się, jak od 2001 roku potoczą się losy M83. Aktualnie jednoosobowy już projekt Anthony’ego Gonzaleza po kilku latach ostrzałów z ciężkiej, shoegaze’owej artylerii zamienił swój oręż na broń o wiele lżejszego kalibru i, jak się okazuje, o wiele bardziej skuteczną. Bez żadnej egzaltacji i sztucznej nabożności za pomocą dream-popowej lekkości i chwytliwości electro-popu zakorzenionego w latach 80. na „Saturdays=Youth” Francuz przywraca nam wiarę w młodość, miłość i Świętego Mikołaja, bo naprawdę widząc, ile jeszcze można wydobyć ze spuścizny twórczości Elizabeth Fraser, Kevina Shieldsa czy Galaxie 500 i im podobnych, można się poczuć jak beztroskie dziecko, które jedząc po raz kolejny ciasto domowej roboty swojej mamy, odkrywa w nim do tej pory nierozpoznaną, fantastyczną nutę smakową. Jeśli ktoś myślał, że prawdziwymi romantykami we współczesnych czasach mogą być tylko niepozorni chłopcy z gitarą lub nieśmiałe dziewuszki z pianinem, najwyraźniej nie spotkał na swojej drodze Anthony’ego Gonzaleza. (kw)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 5. Jacaszek – Treny

5. Jacaszek – Treny

W czasach dotkniętych chorobą błyskawicznej, pobieżnej i masowej konsumpcji muzyki, wytwarzane są przeciwciała w postaci kontemplacyjnych albumów, w większym stopniu absorbujących nasz czas, uwagę i emocje. W naszym podsumowaniu roku 2007 doceniliśmy ambientowe symfonie Stars Of The Lid, w tym roku ten antytetyczny w stosunku do kultury iPodów rodzaj muzycznej twórczości reprezentuje Jacaszek. „Treny” to głęboko humanistyczne studium melancholii, wpisujące liryzm współczesnej muzyki poważnej w kontury subtelnej elektroniki. Brzmienia harfy, fortepianu i smyczków urozmaicone są kobiecym głosem i pokryte subtelną patyną cyfrowych mikrotrzasków, będących dźwiękowym odpowiednikem rys i zagięć na starej fotografii. Ta analogia odsyła nas do okładki żałobnego albumu „Remembranza” Murcofa, który jest naturalnym punktem odniesienia dla „Trenów”. W odróżnieniu od Meksykanina Jacaszek preferuje żywe instrumenty zamiast sampli, co czyni jego album jeszcze bardziej ludzkim, a zawartą na nim ekspresję smutku jeszcze bardziej przejmującą. Żałobny nastrój towarzyszący słuchaniu tego albumu kontrastuje z radością, że został on dostrzeżony i doceniony także za granicą naszego kraju. (mm)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 4. Air France – No Way Down [EP]

4. Air France – No Way Down [EP]

Myśląc o „No Way Down”, trudno uciec przed analogią z naszym ubiegłorocznym pupilkiem – również sześcioutwórowym „Pretend Not To Love” Tigercity. W obu przypadkach zostaliśmy oczarowani umiejętnością kreacji własnej, sugestywnej aury przez zespoły na dorobku. I w obu przypadkach trwało to nieco ponad dwadzieścia minut, które podczas dziesiątek przesłuchań zamieniały się w długie godziny. Jednak podczas gdy Tigercity zgłębiali zawiłe arkana relacji damsko-męskich i przeglądali się w mirrorballach brooklyńskich klubów tanecznych, Air France dali nam coś zgoła innego – spokój, odprężenie, ulotność, dobrze rozumianą wiejskość. Pośród wykonawców w ostatnich latach, być może to właśnie ci dwaj Szwedzi w najbardziej kreatywny sposób wskrzesili oryginalną ideę indie-popu, jako stylu składającego hołd niewinności, dzieciństwu i beztrosce – nie zajmując się bynajmniej rekonstruowaniem ślad po śladzie brzmienia The Smiths, a koncentrując się na uchwyceniu umykającej młodości. Być może w przyszłości (na przykład na longplayu) ulotni się również urok Air France, nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie „No Way Down” jawi się najbardziej domkniętą i spójną propozycją w muzyce 2008 roku. (ka)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 3. Cut Copy – In Ghost Colours

3. Cut Copy – In Ghost Colours

Nie kojarzysz? Przepraszam za anglicyzm, get a fuckin’ life! Przy dźwiękach „In Ghost Colours” setki dziewczyn poznały w zeszłym roku swoich chłopaków, a drugie tyle wymieniło stary model na nowy. Nie chodzisz za często na imprezy? To taki eufemizm na termin aspołeczny dupek, tak? Człeniu, gawiedziowstręt się leczy, a ty: a) przegapiłeś właśnie jeden z najbardziej tanecznych roczników dekady, b) masz dodatkowo problem ze wzrokiem, skoro nie zauważyłeś, że życie towarzyskie przeniosło się z pubów do klubów, c) musisz być starym zgredem, który trafił tu przez przypadek w poszukiwaniu darmowych filmików porno! Słucham? Masz już dziewczynę?! Eee, gratulacje... A i kup lubej „In Ghost Colours” na Walentynki. Satysfakcja gwarantowana. A co to takiego pytasz? Parkietowy wymiatacz, godzący fanów taneczności Madchesteru i *leniwego* gibania się w stylu New York oraz tych, którzy wciąż twierdzą, że „Italians do it better!” W 2008 roku nikt nie zrobił TEGO lepiej niż australijskie trio Cut Copy, a ich drugi krążek w idealnych proporcjach łączy popową słodycz, homoerotyczne chórki, klawiszowe pasaże z rockowym pazurem i dyskotekową łupanką. Przemyślany space-koncept, uważny (i odważny) mariaż starego (italo-disco) z nowym (Viva Zwei), a przede wszystkim songwriting, do którego równać powinni wszyscy roszczący parkietowe pretensje artyści. I jeszcze ten rozczulające hasła-teksty! Chcesz wiedzieć o czym? Jak to o czym?! O miłości, nie? (ml)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 2. Deerhunter – Microcastle

2. Deerhunter – Microcastle

Obok Fleet Foxes był to w minionym roku chyba najczęściej komentowany i analizowany w tzw. indie-rockowych środowiskach album, więc trudno dopisać akurat w tym miejscu coś znacząco rozwijającego temat. Ze środowiskowego punktu widzenia najważniejsze wydaje się to, że będąc już indie-mainstreamowym zespołem Deerhunterowi udało się bezdyskusyjnie uniknąć pogrążenia się w bagienku porażającej przewidywalności tudzież kompozycyjnej niesłuchalności, w którym tapla się większość niezależnych „next big things” (a co gorsza nie mam tu na myśli wyłącznie wyspiarskich pogrobowców Libertines). Ten post-shoegaze’owy, quasi-eksperymentalny album oparty na szkielecie trzech kapitalnie nośnych melodii („Agoraphobia” – „Never Stops” – „Nothing Ever Happened”) był w 2008 roku najjaśniejszym punktem w swojej stylistyce i mimo tego, że nie jest to w żadnym wypadku album odkrywczy ani przełomowy, to ta jak najlepiej rozumiana solidność cieszy. I to bardzo. (dh)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 1. Gang Gang Dance – Saint Dymphna

1. Gang Gang Dance – Saint Dymphna

Zwycięzca bierze wszystko – to oklepane przysłowie pasuje do naszego numero uno jak nic innego. Gang Gang Dance faktycznie wzięli wszystko, co było najlepsze z wielkiego bogactwa gatunków. Przeplata się tu niepokojący ambient z iście afrykańskimi korzennymi dźwiękami, pseudodubstep z agresywnym rockiem, hybrydalna muzyka taneczna z banghra, futurystyczna elektronika z etnologiczno-muzyczną refleksją, a duch Brooklynu miesza się tu chyba z samym Duchem Świętym. Stłumione wokale, agresywne bity, pieczołowita produkcja, gęsty koktajl na poziomie co najmniej tak wysokim, jak poprzednia ich płyta, a równocześnie jakby o krok dalej. „Saint Dymphna” niepokoi i nie daje się puścić w tle. Mówiąc krótko, nie można się wypowiadać o muzyce roku 2008 bez przesłuchania tej płyty, a jak na pozycję obowiązkową, dość jednak wymagającą i uznaną, jest równocześnie niesamowicie przyjemna.

Nie wiemy do końca jacy oni są, nie zdążyli się nam jeszcze osłuchać, opatrzeć, przegwiazdorzyć. Na Youtube nie ma ich kilkudziesięciu koncertów, kolorowych teledysków i mash-upów, wywiadów z dziesiątkami podpisów „love”, „omfg” i „grt jb!”. To się pewnie od dziś zmieni. Wie o tym Sufjan Stevens, który po tryumfie w naszym rankingu najwyraźniej zawiesił działalność i plan wydania 50 płyt o Stanach Zjednoczonych. Wiedzą o tym Animal Collective, którzy po zwycięstwie zaczęli pojawiać się na serwisach plotkarskich. Wiedzą o tym Arcade Fire, co to u nas wygrali, a przez następne 4 lata zmagali się z nieudanymi próbami samobójczymi, rejestrując je zresztą na LP. Gang Gang Dance, poznajcie smak sławy. Nadchodzi. (kjb)

Recenzja płyty >>

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2
Gość: fight!suzan
[10 stycznia 2009]
@ arturka
Grouper: natknąłem się na sporo pochlebnych recenzji (m.in. na Dusted) + 37. miejsce w tegorocznym topie pfm + meta-/ tagi / influences (Elvrum + Mazzy Star + Serena Maneesh). Bez przesady, że aż tak mało znana i na siłę wyciągana z 'podziemia'. Nie ma jak robić sobie dobrze jej 'odkryciem i bronieniem'. Natomiast 1. miejsce w topie pfm nie skreśla dla mnie zespołu, ale już np. świadome użycie outfitu biegunowo różnego od Interpolowego i posłużenie się folkiem/akustyczną gitarą/tzw. emocjami, żeby móc dobrze udawać, że nie nagrało się kolejnej miejsko-licealnej płyty jest irytujące. Dawno też nie widziałem tak dobrego kamuflażu dla miałkiej treści jak obraz klasycznego malarza i 'zespolenie z naturą'. Wolę 'TotBL' i She Wants Revenge. Piona za Ulaan Khol :*

Czy ktoś uzasadni Jacaszka bez odwołań do muzyki w muzyce, dobrych wspomnień spod lipy i brandzla nad toposem Polaka za granicą? To jest dopiero ciekawy hype. Nie jestem wielkiem fanem Fennesza, ale spytam dlaczego 'Treny' a nie 'Black Sea'?
kuba a
[10 stycznia 2009]
Słyszałem zespół Blood Red Shoes i to dawno temu, był bardzo słaby muzycznie, przykro mi!
Gość: Słodko-gorzki
[10 stycznia 2009]
Ani słowa nie wspomniałem o upadku, wręcz przeciwnie sądzę, iż zmieniając profil na bardziej "popowy" przewiduję rozwój serwisu.Wiadomo więcej czytelników :). Z góry również przpraszam za zbyt drastyczny ton mojej poprzedniej wypowiedzi.Cóż emocje poniosły mnie. Poza tym takie dyskusje powinny przebiegać na forum. Koniec końców swojej opinii nie zmieniam. Rok może nie obfitował w mnóstwo dobrych gitarowych płyt, ale od waszego serwisu oczekiwałem chociażby zauważenia zespołu Blood Red Shoes. Ja wciąż wierze w rewolucje :) Być może ciąg dalszy na forum.
Gość: Anglista
[10 stycznia 2009]
Odpowiedz dla HEG :czyta to się (dympna); tak swoją drogą wszyscy tu niby znają język, a w efekcie, nikt nie był w stanie podać wymowy. Shame on you !
artur k
[10 stycznia 2009]
@ Słodko-gorzki
Spóźniony jesteś. Ten serwis podobno upadł już dawno temu. Potem podobno stoczył się na dno, a potem nastąpił jego koniec i znowu upadł. I wiadomo - precz z popem. Pop to komercha, oni się tam sprzedają. Za pieniądze. Ja na przykład nie znoszę chamstwa, obłudy i komerchy i popu.

@ fight!suzan
Kurcze, mogę zrozumieć brak zrozumienia dla Fleet Foxes, ale że brak Grouper jest taki rażący? Dla mnie właśnie Grouper jest overhypem. Fleet Foxes mają chyba więcej hejterów niż fanów (bo zwykły zespół, no i co grosza - zgarnął pierwsze miejsce na pitchforku, co w zasadzie skreśla ich jako zespół fajny). Grouper za to jest niczym nie skażone. Dziewczyna momentami przynudza, no ale nikt o niej nie pisze, Panda Bear ją lubi, ogólnie gra fajnie. TO jest hype, jakiś meta-hype.

@ wszyscy co piszą o Q-Tipie.
Q-Tip, mimo całej swojej wyższości nad Lil Waynem (no bo ciężko się z tym nie zgodzić), nie miał szans pewnie ze względu na zbyt późne zapoznanie się osób z redakcji z tym materiałem. I nie ma się już co z tym tematem pieprzyć. Od siebie mogę napisać, że bardziej od tej dwójki wolę zeszłorocznego Black Milka.

Pozdro dla wszystkich.
Gość: szczur
[10 stycznia 2009]
ryba piła
Gość: ryba
[9 stycznia 2009]
szczur trojański
błaszczyk
[9 stycznia 2009]
nie no, wiadomo, wszyscy znamy twórczość szczura na forum porcys
PS
[9 stycznia 2009]
ej, szczur robi sobie jaja przecież. sam widziałem jak komplementował nasze podsumowanie (wyjąwszy single) na forum porcys. wszyscy wiemy, że szczur nas skrycie kocha ;)
błaszczyk
[9 stycznia 2009]
pop jest piękny
Gość: Krzysiek
[9 stycznia 2009]
Szczur, pięknie napisane. Ale tak po cichu czekalem na taki zarzut od fanów *jedynej i prawdziwej muzyki* ;]. Ach, ten zły pop no!
Gość: fight!suzan
[9 stycznia 2009]
Jacaszek na tak wysokiej pozycji dyskredytuje cały ranking. Pijany, niewyspany i na łożu śmierci wymieniam 20 albumów w ogóle lub 5 utrzymanych w podobnej stylistyce, które bardziej zasługują na takie docenienie. Pominięcie Grouper i Juvelena przy jednoczesnej uległości dla klasycznego overhype'u - Fleet Foxes, wymagają 'poprawy metodologii'. Plus za brak Wrońskich, Czesława i Nosowskiej.
Gość: szczur
[9 stycznia 2009]
muszę zgodzić się ze słodko-gorzkim. Obrzydliwe, gdy znakomity onegdaj serwis mający wszakże tekstu fragment piosenki muse w nazwie zaczynają ABSORBOWAĆ "DZIEŁA" KOMERCYJNEGOM POPU. Nie dbacie już o to co w muzyce najwazniejsze, SZCZEROŚĆ i RADOŚĆ grania uwieczniającą trwałe wartości muzyki w muzyce. Precz z muzyką POPULARNĄ!!!!! Niech żyje muzyka ROCKOWA!!!!!!!!!!!! Rzekłem.
Gość: Tonący
[9 stycznia 2009]
<jak "Czułe słówka" dostały pięć (czy ile tam) Oscarów w '83 to była niespodzianka....>

no, ale wiesz, mimo wszystko miałem cicha nadzieję, że wyjdziecie ponad powtarzany na wszystkich portalach, blogach, schemat zmiany jedynie kolejności płyt na tegorocznej liście podsumowującej. Że zaskoczycie mnie jakąś perełką wychodzącą poza ramy indie szitu. No bo skoro dlaczego na liście jest np.erykah badu, ale już nie Raphaela Saadiq'a, jest lil wayne ale już nie q-tip? (moja płyta roku swoja drogą) itd...Ale widzę, że serwis bardzo trzyma się piczforkowej poprawności i dlatego też podsumowanie jest: poprawne->przeciętne->nudne
pozdrawiam! ;)

ps1: odnośnie "czułych słówek" to naprawdę bardziej podobały mi się niż "chinatown" i fajnie się stało, że była to "niespodzianka oskarowa" ;)
ps2: bałuk - a ty się chwyć bałuka! To chyba jakiś rodzaj tybetańskiego bukłaka, ale nie ma nic na wikipedii ;P
Gość: Słodko-gorzki
[9 stycznia 2009]
Serwis przekształca się w w gówno obrośnięte modnymi melodyjkami, przy których ładnie i modnie ubrani młodzi ludzie, z drinkami w ręku czakają na następny tani chwytliwy kawałek do pląsania na parkiecie. Po czym w następnym tygodniu zabawa zaczyna się na nowo. Dzisiaj Juvelen jutro Cut Copy - Kopia kopii z kopii. Dobrze się bawicie, rewolucji rockowej już nie będzie powiadacie! Czas na piedestał postawić POP w jego "alternatywnej postaci".Jedyne w czym się zgadzam z wami to stwierdzenie "it&#8217;s not at all about music anymore". I święta prawda! Dodam tylko, iż czuję, iż walnie się przyczyniacie do zmniejszenia proporcji MUZYKI W MUZYCE!!! Tymczasem, bawcie się dobrze - czy to nie czasem American Boy słychać????
kuba a
[9 stycznia 2009]
> Co oznacza Dymphna? i jak to się czyta?

Wymowa jest bardzo podobna do "Barnsley".
Gość: bałuk
[9 stycznia 2009]
to jest bogini taka, wpisz sobie w wikipedii

Tonący - CHWYĆ SIĘ BRZYTWY ;D
Gość: HEG
[9 stycznia 2009]
Co oznacza Dymphna? i jak to się czyta?
PS
[9 stycznia 2009]
>>ech, żadnych niespodzianek :/

jak "Czułe słówka" dostały pięć (czy ile tam) Oscarów w '83 to była niespodzianka. a 10 lat później film otwierał zestawienie NAJGORSZYCH laureatów tej nagrody w historii.
Jak "Chinatown" z 11 nominacji dostało jedną statuetkę, to też była niespodzianka. 30 lat później zostało wybrane najlepszym filmem swojej dekady.
Chyba nie o to nam chodzi w podsumowaniu? ;)
Gość: krisss
[9 stycznia 2009]
a gdzie Juvelen? ;)
Gość: szczur
[9 stycznia 2009]
to komentowanie jest dziwne
Gość: Tonący
[9 stycznia 2009]
ej, ale żebyście czytali inne serwisy niż piczforki to byście wiedzieli, że lil wayne q-tipowi to mógł zrobić w tym roku jedynie laske a nie zabierać jego miejsce w top50
Gość: Tonący
[9 stycznia 2009]
ech, żadnych niespodzianek :/
plejeru
[9 stycznia 2009]
Oh shit, Gang Gang! Nawet nie wiecie jaką frajdę mi ta niespodzianka sprawiła.
Wybierz stronę: 1 2

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także