Einstürzende Neubauten

Zdjęcie Einstürzende Neubauten

Einstürzende Neubauten to jeden z najlepszych przykładów na zbawienną moc połączenia tego, co zwykliśmy utożsamiać z muzyką tonalną i atonalną. Od blisko 30 lat EN próbują uzyskać idealny kompromis między tymi dwoma obozami i trudno się nie zgodzić, że osiągnęli w tym swoiste mistrzostwo. Dowody poniżej.

Ocena: 8

Kollaps

1981

Zdjęcie Kollaps

Zaczęło się od spraw zupełnie przyziemnych – braku pieniędzy i wykształcenia przy dużej ilości wolnego czasu. I chęci podrywania dziewczyn na non-konformistyczną postawę. Blixa Bargeld przyznaje, że ponieważ nie ukończył żadnej szkoły, która mogłaby mu dać zawód, została mu droga artysty. Stąd już blisko było do wyboru kariery muzyka. Trzon zespołu powstałego przypadkiem, dzięki ofercie managera klubu skierowanej do Bargelda, stanowili perkusista Andrew Chudy (potem N.U. Unruh) oraz członkinie późniejszej grupy Mania D, które szybko opuściły szeregi Neubauten. Za to w tym samym roku do grupy dołączył ambitny piętnastolatek, Alexander Hecker, który z czasem stał się mózgiem całego projektu oraz drugi pałker, F.M. Einheit. Ale zanim to się stało, musiał się odbyć legendarny koncert w klubie Moon, przed którym N.U. Unruh sprzedał zestaw perkusyjny, by opłacić czynsz. Tym samym postanowił zastąpić go sprzętem tańszym (czyt. darmowym) i dzięki temu powstały pierwsze z jego własnoręcznie robionych instrumentów – skonstruowane z tego, co znalazł na budowach czy śmietniskach.

W ten sposób powstał mit założycielski zespołu, który idealnie wpisał się w apokaliptyczny klimat, ogarniający ówczesny półświatek artystyczny Berlina Zachodniego. Paranoja na punkcie końca świata, który miał nadejść w 1984 r., slogany typu „powiedz coś – ale myśl co innego” z Biblii ówczesnej awangardy niemieckiej, „Verschwende Deine Jugend”, twórczość malarzy nurtu „Neue Wilde” oraz oczywiście mur dzielący miasto – to wszystko sprzyjało zespołowi, który na swojej debiutanckiej płycie przedstawiał postawę pogodzenia się z rychłym kresem świata.

Tym treściom towarzyszyły równie radykalne dźwięki – w dziesięć dni nagrywania „Kollaps” przez niedoświadczonych muzyków, którzy uczyli się pracy studiu na własnych błędach, powstał z jednej strony melodramatyczny „Sehnsucht”, z drugiej strony industrialne masakry jak początkowe „Tanz Debil”. Wśród nich niesamowite wrażenie robi użyty w „Jet’m” motyw z Gainsbourge’a, brzmiący niczym przepuszczony przez pogłos dzwonek z nokii 3210, co potęguje klaustrofobiczne doznania. To najbardziej bezkompromisowa i ekstremalna odsłona Einstürzende Neubauten, stąd zasłużenie doczekała się łatki najtrudniejszego wydawnictwa w dyskografii zespołu. Ale warto się trochę pomęczyć na początku, by pojąć jego fenomen. (Andżelika Kaczorowska)

Zdjęcie Zeichnungen Des Patienten O.T.

Z czasem grupa zaczęła czerpać inspirację z innych źródeł niż apokaliptyczna atmosfera Berlina lat 80. Sam tytuł „Zeichnungen Des Patienten O.T.” zaczerpnięto z albumu poświęconego pracom chorego na schizofrenię austriackiego rysownika Oswalda Tschirtnera. Innym przykładem przemycania nowych inspiracji może być jeden z najbardziej przerażających utworów, jakie było mi dane usłyszeć – „Armenia”. Melodia kawałka została zapożyczona z tradycyjnej (a to ci zaskoczenie) armeńskiej pieśni ludowej „Toun En Kelkhen Imastoun Yes”, ale aranżacja przynosi na myśl minimalistyczny drone w duchu La Monte Younga, co swoją drogą świetnie koreluje ze spazmatycznymi jękami Blixy. Jednocześnie na tym albumie wciąż bywa bardzo atonalnie, atmosfera jest iście wisielcza, a to za sprawą odgłosów wydawanych przez wokalistę – niczym z seansu sado-maso, skontrastowanych z np. krzykami dzieci. Często pojawiają się ściany przemysłowych odgłosów, ale wyżej wspomniana „Armenia”, „Die Genaue Zeit” czy „Falschgeld” nieśmiało (bo to wciąż mindfucki) zapowiadają bardziej wyciszone oblicze grupy. Dzięki temu udało im się wiarygodnie oddać poprzez muzykę wnętrze umysłu schizofrenika, co jest niezwykłym wyczynem. (Andżelika Kaczorowska)

Zdjęcie Halber Mensch

Co prawda hałas nigdy nie podszedł u nich w zupełną odstawkę, ale już na „Halber Mensch” zwrócono uwagę na zupełnie inne aspekty muzyczne. Chyba najbardziej zaskakuje transkrypcja muzyki tanecznej na język industrialu pod postacią „Yü-Gung (Fütter Mein Ego)”. Chóralne intro również robi spore wrażenie swoją monumentalnością, używając przy tym minimum środków, bo tylko partii wokalnych oraz dyskretnych elektronicznych szumów. Na podobnej zasadzie działa „Seele Brennt” – oparty na prostym motywie perkusyjnym, zapętlonych uderzeniach dzwonu i niezwykle ekspresyjnym wokalu Blixy. Eklektyzm, a jednocześnie zachowanie wielu cech charakterystycznych dla nurtu industrialnego sprawiło, że muzyka Einstürzende Neubauten stała się mniej hermetyczna, a jednocześnie na tyle wyróżniająca się wśród innych zespołów, by zyskać poklask zarówno wśród słuchaczy jak i krytyków. (Andżelika Kaczorowska)

Zdjęcie Fünf Auf Der Nach Oben Offenen Richterskala

Kontynuacją drogi obranej na „Halber Mensch”, ale bez zjadania własnego ogona, są dwa kolejne albumy. „Fünf Auf Der Nach Oben Offenen Richterskala” to pozornie wyciszona płyta, najeżona jednak nieustępującym niepokojem. Napięcie rośnie od pierwszych taktów openera, by nikczemnie nie zostać nigdy rozładowane. Neurotyczny klimat potęguje niekonwencjonalna artykulacja smyków, która może kojarzyć się z trochę uboższą wersją sonoryzmu, czy też nagłe zmiany tempa i klimatu jak zaśpiew Hallelujah w towarzystwie gitary akustycznej w „MoDiMiDoFrSaSo”. Z tego powodu, mimo rzekomego spokoju, „Fünf Auf Der Nach Oben Offenen Richterskala” daleko do wysmakowanych piosenek z „Silence Is Sexy” czy „Ende Neu”. Ale to też stanowi o jego wyjątkowości. (Andżelika Kaczorowska)

Zdjęcie Haus Der Lüge

„Haus Der Lüge” to rozwinięcie pomysłu na muzykę znanego z „Yü-Gung (Fütter Mein Ego)” tylko na przestrzeni całego albumu. Konfundować może pierwszy utwór („Prolog”), który składa się z naprzemiennych ścian hałasu i melorecytacji Bargelda, ale później wszystko staje się jasne. Martwe disco z bramkowanymi bębnami uzupełnione o industrialne przeszkadzajki to idée fixe tej płyty, a „Schwindel” to EN chcące grać jak Hall & Oates. Wytchnienie od tanecznego feelingu daje zadumane „Der Kuss”, ale to tylko zmyłka, bo wcześniej zostajemy porwani do klubu przez industrial-bangera „Feurio!”. Siły odzyskujemy przy wyciszonej repetycji bonusowego „Partymucke”. Koncept co najmniej zaskakujący jak na legendę industrialu, ale zrealizowany tak błyskotliwie, że pozostaje czarnym koniem ich dyskografii. (Andżelika Kaczorowska)

Zdjęcie Tabula Rasa

Słuchając otwierającego „Die Interimsliebenden” i mając w pamięci teutońską demolkę, która rozpoczynała poprzedni krążek, można bez wahania stwierdzić, że „Tabula Rasa” rozpoczyna śmiały pochód w stronę muzyki bardziej przyswajalnej przez przeciętnego zjadacza chleba. Trwający blisko osiem minut funkujący kawałek nie wyznacza jednak tonu, pierwszy album Einstürzende Neubauten w latach dziewięćdziesiątych, choć piosenkowy, zaskakuje liryczną atmosferą oraz śmiałymi eksperymentami z elektroniką. Nastąpiła zauważalna transformacja, co dość wymownie podkreśliła zmiana preferowanego przez Blixę Bargelda ubioru. Krążek cierpi jednak na bolączki materiału przejściowego – pomysły dopiero się rodzą, ich egzekucja pozostawia wiele do życzenia, a najjaśniejszym i chyba jedynym naprawdę godnym uwagi fragmentem jest zamykający i nie pasujący raczej do reszty utworów „Headcleaner”. Trwająca prawie kwadrans furia początkowo uciszona jest przez maestro Bargelda stanowczym silence!, ale dudnienie nie chce ustać i rozbrzmiewa ponownie za późniejszym przyzwoleniem lidera. Między uderzenia młotów dostaje się transmisja radiowa z „All You Need Is Love” The Beatles, ale zostaje od razu zniekształcona i brutalnie urwana, trwając zaledwie sekundy. Do piosenki odnosi się również bardzo wyraźnie tekst i kiedy padają słowa all you need is headcleaner, trudno się nie zgodzić. Pozostałe utwory z tej płyty bledną przy tym rytmicznym molochu. Nawet zwiewna, choć za sprawą wokalu Anity Lane, brzmiącego jak parodia french popowego szczebiotania, trudna do potraktowania poważnie, piosenka „Blume” nie ma w sobie na tyle uroku, by przyciągnąć na dłużej. Narodziło się jednak coś nowego i wyjątkowego, co przyjęło bardzo konkretną formę już na kolejnym albumie. (Łukasz Warna-Wiesławski)

Ocena: 8

Ende Neu

1996

Zdjęcie Ende Neu

Już poprzedni album był punktem zwrotnym w myśli kompozytorskiej zespołu, jednak „Tabula Rasa” była wciąż oparta na znanych środkach wyrazu – można bez problemu rozpoznać stare Neubauten w przygniatającym „Headcleaner”. W przypadku „Ende Neu” zmiany poszły znacznie dalej: inne jest brzmienie, inny jest skład zespołu, kompozycje są zaś najbardziej przejrzyste w całej karierze EN. I bardzo dobrze, bo trudno by było powiedzieć coś nowego w dotychczasowym stylu, „Ende Neu” jest więc jak potrzebny i bardzo udany haust świeżego powietrza.

Najsampierw rzuca się w uszy nowy „sound”, ciepły i uwypuklający rytm. Do tej pory albumy Neubauten charakteryzowały się ciężkimi, przetaczającymi się chmurami dźwięku, w których bardziej istotna była ogólna wymowa niż pojedyncze instrumenty; na „Ende Neu” nasze uszy spokojnie wychwycą każdą partię. Nastrój jest w mniejszym stopniu apokaliptyczny, ale wciąż emocjonalny. Bardziej niż wcześniej, Bargeld oddaje się natchnionym wersom, które są ilustrowane bajecznie rozrzewnionymi smyczkami – wydawałoby się to nie do pomyślenia na płycie post-industrialowego ponoć zespołu. Pod dopracowaną aranżacją „Die Explosion Im Festspielhaus” kryją się jednak typowe chrzęsty ze spreparowanych instrumentów. Dla równowagi jest też dziko energiczna sekcja płyty. Trudno nie powtarzać refrenu Was ist ist, was ist nicht ist möglich lub oprzeć się motoryce „NNNAAAMMM” czy „Installation No. 1”. Te dwa ostatnie opierają się na repetycji, podobnie zresztą jak hooki „Die Explosion Im Festspielhaus” i „The Garden”. Nowe oblicze Neubautenów wyraźnie mówi „Zapamiętaj mnie!” czy to za pomocą chwytliwych skandów, wbijającego się w głowę rytmu czy coraz bardziej poetyckiego Blixy, w którym wkrótce zakochają się nie tylko industrialowi insiderzy, ale też typowo „alternatywni” słuchacze. Trzeba jednak przyznać, że nawet jeśli to sell-out, to w wielkim stylu, bo cały wydźwięk albumu jest intrygujący i przykuwa uwagę na co najmniej kilkanaście przesłuchań. Jedyne, co mogę zarzucić to spory rozstrzał stylistyczny od ballad po new-no-new-age-advanced-ambient-motor-music-machine.Rezultaty są średnio spójne, ale daj Boże więcej takich niespójnych płyt, gdzie każdy kawałek jest bardzo dobry.

Pretensje do Blixy za uprzystępnienie muzyki dla zwykłego śmiertelnika mogli mieć i starzy fani, i… członkowie zespołu: legendarny blacharz Einsturzende, F.M. Einheit, odszedł w trakcie sesji nagraniowej, bo nie podobał mu się nowy kierunek twórczy. Nie sądzę jednak, żeby jego odejście zaważyło bardzo na brzmieniu „Ende Neu” – nowe oblicze zespołu wydaje się przemyślanym konceptem i, o czym opowiada utwór tytułowy, próbą rozpoczęcia wszystkiego na nowo. Kompozycja ta łączy podniosłość i hymniczność (powiewające flagi z en-ludkiem) z hałaśliwym tłem malowanym przez blaszane zabawki Neubautenów i z pewnością miała aspiracje, by być sztandarowym utworem przepoczwarzonego EN. Naprawdę sztandarowe utwory miały jednak dopiero nadejść. (Miłosz Cirocki)

Zdjęcie Silence Is Sexy

Einstürzende Neubauten odkryli melodie i pieśniarstwo ze świetnymi efektami już kilka lat wcześniej, ale dopiero uzupełnienie metalicznej barwy pełną napięcia ciszą wyniosło ich muzykę na kolejny, wyższy poziom. Kontrapunktujący brak dźwięku jest na „Silence Is Sexy” tak samo ważny jak post-industrialny hałas i choć można znaleźć na tym wydawnictwie sporo elementów charakterystycznych dla wcześniejszych dokonań, to w pamięć zapadają najbardziej momenty spokojne, epatujące dojrzałością i kreatywnie wykorzystujące zbierane przez lata instrumentarium. Szkło, stal i beton są wplecione w wysmakowaną tkankę niezwykle płynnie, w zasadzie nie zwracając na siebie uwagi. To nowe brzmienie grupy wydaje się naturalną progresją stylu, jaki został osiągnięty na „Ende Neu” (swoją drogą, ewolucja, jaką przechodzą projekty wywodzące się ze sceny industrialnej – trudno o drugie tak fascynujące zjawisko) i dzięki takiemu „The Garden” chociażby, cztery lata później można było usłyszeć jedne z najpiękniejszych piosenek w historii.

Już otwierająca „Sabrina” zdradza, jaki to będzie album i czaruje wspaniałym wykorzystaniem przestrzeni. Kompozycje na „Silence Is Sexy” oddychają pełną piersią, z gracją odsłaniają wszystko, co mają do zaoferowania i kuszą eleganckim minimalizmem, co najlepiej pokazuje utwór tytułowy. Pojedyncze, wybrzmiewające głęboko w ciszy nuty i dramatyczne pauzy, podczas których słychać dźwięk palonego papierosa czy przełykanej śliny, budują takie napięcie, że trudno pozbyć się wrażenia, jakby Blixa Bargeld stał tuż obok i szeptał swoim aksamitnym głosem wprost do ucha. Dopiero wyśpiewana chórem końcówka rozluźnia atmosferę i przypomina o tym, że jak przystało na poważane figury w podziemnym środowisku, Neubauteni mają do siebie dystans. I to spory, bo po tak nerwowym początku trudno spodziewać się prawie dance-punkowego „Newtons Gravitätlichkeit” i pulsującego jednostajnie „Zampano”, które z każdym uderzeniem zdradza berlińskie pochodzenie zespołu. Nieprzewidywalność to jedna z głównych cech Einstürzende Neubauten i można zazdrościć osobom słuchającym „Silence Is Sexy” po raz pierwszy. Rozwiązania zarówno kompozycyjne jak i brzmieniowe, choć oczywiście mało już pionierskie i wykorzystujące jedynie spuściznę ostatnich dekad, po połączeniu wszystkich kropek dają dzieło przemyślane, obfitujące w interesujące zwroty akcji, a przede wszystkim bardzo satysfakcjonujące i kompletne.

„Silence Is Sexy” można podzielić na wyraźne trzy bloki, z których najciekawiej przedstawia się środek albumu. Po balladzie „Honey Is Of Heaven” następuje jeden z najlepszych momentów – poetyckie „Beauty”, którego tajemnicza pętla towarzysząca rozważaniom Bliksy Bargelda na temat piękna należy do bardziej pamiętliwych momentów w dyskografii Niemców. Umieszczony na samym środku albumu dwuminutowy kawałek ponownie zmienia klimat wydawnictwa, tym razem wprowadzając odrobinę hipnotycznego niepokoju, idealnie kontrastując z następującym „Die Befindlichkeit Des Landes”. Wyrywający z transu metaliczny klang, początkowo jednolity i monotonny, prowadzi do urokliwego refrenu i zaskakującego rozwiązania, po raz kolejny zachwycając sekwencjonowaniem. Chociaż wykorzystane są głównie dwie opcje – nastrojowe ballady i powoli budowane molochy zwieńczone instrumentalnym wybuchem, przybrane pozy, wykorzystane dźwięki i niesamowita dbałość o detale nie pozwalają nawet na sekundę sztampy. Okraszone rykiem szczytowania „Redukt” w aranżacji kogoś innego mogłoby nawet nie zwrócić na siebie uwagi, u Einstürzende Neubauten jest majstersztykiem.

Jak na pozycję prawie popową, najmniej chaotyczną i pozornie całkiem przystępną, „Silence Is Sexy” wydaje się najbardziej wymagającym albumem w dyskografii. Kto wie, czy nie najlepszym. Najsmaczniejsze owoce drugiej fali industrialu dojrzewały aż dwie dekady. (Łukasz Warna-Wiesławski)

Zdjęcie Perpetuum Mobile

Niezwykle przyjemne w tonie buczenie sprężonego powietrza rozpoczynające ten album, zdaje się zapowiadać kontynuację „Silence Is Sexy”, ale niestety „Perpetuum Mobile” nie spełnia oczekiwań, jakie można było pokładać w Einstürzende Neubauten po premierze jednego z ich najlepszych wydawnictw. Niemcy operują tu ciszą mniej skutecznie niż na poprzedniczce, nie udało im się też napisać tylu pamiętnych motywów, a krążek ciągnie się przez ponad godzinę, balansując między poprawnością a banałem. Z przedzieranej już nie tak regularnym stuknięciem rurki w rurkę monotonii wyrywa słuchacza jedynie wspaniałe „Boreas”, którego podniosłe wokalne tekstury, pulsujące nad burzowym ambientem, stanowią tło dla natchnionej melorecytacji Bargelda. Podobnie jak „Ozean Und Brandung”, które zdaje się rozwijać motyw przewijający się w wymienionym wcześniej kawałku. Przechodzący przez utwór sztorm, mimo że tak mało w nim muzyki, zdaje się najlepszym momentem albumu. A przecież ten zespół jeszcze niedawno potrafił z mało muzycznych środków czynić cuda. Wstydu „Perpetuum Mobile” oczywiście nie przynosi, ale zaledwie przyzwoite płyty w dyskografiach zespołów wybitnych są zwykle bolesnymi rozczarowaniami. (Łukasz Warna-Wiesławski)

Zdjęcie Alles Wieder Offen

Album wydany został dzięki wsparciu fanów, którzy za wykup cegiełek otrzymali różnorakie przywileje związane z zespołem oraz rozszerzoną wersję krążka. Najważniejszym jednak faktem dotyczącym „Alles Wieder Offen” jest to, że zespół powrócił do wysokiej formy, zapominając o poprzedniej wpadce i nawiązując brzmieniem do wyśmienitego „Silence Is Sexy”. Przepiękna ballada „Nagorny Karabach” to najbardziej popowe Einstürzende Neubauten, jakie kiedykolwiek zostało napisane – piosenka ma potencjał, by okupować listy przebojów i wzruszać matki z dziećmi przed radioodbiornikami, a i niejeden posiadacz czarnej koszulki z charakterystycznym logo na pewno uronił łezkę. Subtelna melodia, prawie soft rockowy motyw, który otwiera snującą się kojąco linię basu, industrialne naleciałości zredukowane do naprawdę ślicznych ozdobników – bywało już spokojnie, bywało pięknie, bywało urzekająco, ale jeszcze nigdy w ten sposób. Dalej czekają oparte na klasycznych dla Niemców formułach „Weil Weil Weil” (mechaniczna rytmika oraz repetycja wokalna i skandowanie) oraz „Let’s Do It A Dada” (ciche partie z recytującym Blixą kontrastujące z perkusyjnymi zrywami, choć tym razem bardziej tanecznie). Jest też długi kawałek, którego napięcie zostaje rozładowane hałaśliwą nawałnicą („Unvollständigkeit”). Poza zamykającym „Ich Warte”, którego głównym instrumentem jest gitara akustyczna, nic nowego na „Alles Wieder Offen” się nie dzieje, ale to olbrzymia przyjemność słyszeć jak zespół w dwudziestym siódmym roku działalności potrafi jeszcze wykrzesać z siebie tyle ciekawych dźwięków. Jak mówi tytuł, wszystko jest znów otwarte. (Łukasz Warna-Wiesławski)

Miłosz Cirocki, Andżelika Kaczorowska, Łukasz Warna-Wiesławski (25 sierpnia 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: anon
[30 sierpnia 2011]
ad 1 - kto powiedział że mistrzostwo w łączeniu muzyki tonalnej i atonalnej oznacza dziesiątkową płytę? oceniane są też inne aspekty. nie żebym uważał, że EN na 10 nie zasługują, ale błędu logicznego tu nie ma
Gość: Joker
[30 sierpnia 2011]
Bardzo fajny przegląd!
Ale mam dwie wątpliwości:
1. Na początku piszecie min. "osiągnęli w tym swoiste mistrzostwo\", a później żaden z albumów nie dostaje "10". To albo mistrzostwo nie takie, albo system oceniania za surowy.
2. Ciekawe ominięcia w notce o "Haus der Luege" - centrum płyty, czyli utwór tytułowy i trylogia "Fiat Lux" nie doczekały się wzmianki, chociaż są dla dramaturgii płyty kluczowe.
pozdrawiam
Gość: x666
[27 sierpnia 2011]
Po prostu wielki szacunek, takie teksty pozwalają wierzyć, że portal jest wart czytania!
Gość: alex
[27 sierpnia 2011]
wypas, panowie i panie, wypas
Gość: artur k nlzg
[26 sierpnia 2011]
nie za bardzo wiadomo co pisać. szacun.
Gość: kaczorowska nzlg
[26 sierpnia 2011]
Wiemy wiemy, dopisałam informację o "bonusowości" „Partymucke”, żeby było jasne, choć w po np. Allmusic widzę, że w Stanach traktują to jako integralną część albumu. Dzięki za czujność
Gość: jakub
[26 sierpnia 2011]
hej, ale przecież haus der luge kończy się na \"Der Kuss\", dalej lecą dodatki z singla.
Gość: warna
[26 sierpnia 2011]
Silence (10) > Zeichnungen (10) > Halber (9) > Haus (9) > Ende Neu (8) > Kollaps (8) > Richterskala (8) > Alles (7) > Tabula (6) > Perpetuum (5)
Gość: kaczorowska nzlg
[26 sierpnia 2011]
moje oceny: Halber (10)>Kollaps (9+)>Zeichnungen (9)>Haus (9)>Tabula (8)>Richterskala (8)>Ende Neu (7)>SIS (7)>Alles (6-)>Perpetuum (6)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także