Sun Kil Moon
Garden Of Lavender
Jeśli – podobnie jak ja – od 10 maja zadajecie sobie pytanie, na jakim świecie żyjecie, to Mark Kozelek przypomni Wam, że ten świat nie trzęsie się w posadach, że młodość przemija, a ludzie są dla siebie tylko etapami. Czyli constans. I dlatego pewnie „Garden Of Lavender” ciągnie się przez ponad dziesięć minut, które w życiu przeciętnego fana (czy antyfana) Sun Kil Moon nie zmienią nic. Innymi słowy: ci, którzy dotychczas mieli Marka Kozelka za zapatrzonego w czubek własnego nosa egocentryka dalej będą go za takiego uważali, natomiast fani przez ten utwór ponownie docenią życie w całym jego odartym ze złudzeń uroku. „Garden Of Lavender” przypomina bowiem bardziej stonowane, choć wysmakowane aranżacyjnie momenty na „Benji” (mam tu na myśli zwłaszcza „Carissę”), łącząc niskie, mroczne brzmienie gitarowych strun z melodyjną ulotnością a la „Leslie Anne Levine” The Decemberists, czemu towarzyszy drżenie strun banjo, wprowadzające nieco dystansu i lekkości do introspektywnego monologu Kozelka. I szkoda tylko, że na cudowne outro w stylu Joanny Newsom musimy czekać aż do dziewiątej minuty. Ale cóż, „Garden Of Lavender” to przecież nie „garden of Eden”, prawda?
Posłuchaj tutaj.
Komentarze
[22 maja 2015]
(Swoją drogą, to chyba jednak nie płyty, a utworu...?)
A odnieść się do recenzji mógłbym, gdybym miał jasność, że dobrze odczytuję zdanie do niej wprowadzające, nie sądzisz? Stąd też zapytanie. A że wyszło nieco chamsko... cóż, szczerze przepraszam.
[22 maja 2015]
[20 maja 2015]