Swans
A Little God In My Hands
Michael Gira jest może charyzmatyczną postacią, ale Swans zrobiło się dla mnie naprawdę ważnym zespołem dopiero po reaktywacji, kiedy lider przestał traktować grupę jako wentyl do publicznej psychoanalizy, jak to robił na albumach w środkowym okresie działalności, i doświadczenie ich muzyki stawało się jeszcze bardziej – jak to lubią wszyscy podkreślać – rytualne, wspólnotowe, szczególnie na koncertach, ale też na płytach.
Tego wyrazem było „The Seer”. Zdefiniowane tam brzmienie Swans, oparte w dużej mierze na repetycji i perkusjonaliach, daje jedno z najbardziej intensywnych doznań, jakie można sobie obecnie wyobrazić w scenerii dużych festiwali muzycznych, jeśli tylko pozwolimy się uwieść transowej energii. Odsuwając się od idiomu industrialno-gotyckiego w stronę Glenna Branki i kompozycyjnego minimalizmu, zespół stawia często na długie utwory, które nie dążą do kumulacji, są ciągłym stopniowaniem napięcia, które ostatecznie nigdy nie zostaje rozładowane mimo sporych różnic dynamicznych.
Singiel „A Little God In My Hands”, promujące nadchodzący w maju album „To Be Kind”, jest esencją, streszczeniem tego, „o co chodzi w nowym Swans” w „zaledwie” siedem minut. Wypadkowe składające się na „A Little God In Our Hands” to najbardziej charakterystyczne cechy ich muzyki doprowadzone do swoistej maniery – monotonny rytm, niecackanie się z płynnym przechodzeniem między spokojniejszą „zwrotką” a hałasem w „refrenie”, czy przerysowane, jęczące wokalizy. Głośna końcówka zostaje tak wydłużona, aby kolejny raz w trakcie utworu się w nim zgubić i zakończona jednostajnym, powtarzanym, pojedynczym dźwiękiem, bo przecież kończenie utworu oczywistą puentą nie byłoby w ich stylu. Do tego krótkie riffy, działający podskórnie motyw basu i chórek gardłowych zaśpiewów mają wyzwolić nieznane pokłady dzikości w najbardziej zblazowanych mieszczanach.
Bo właśnie to, co stanowi o fenomenie dzisiejszego Swans, to fakt, że Girze i spółce udało się wprowadzić do alternatywnego mainstreamu nieobecną tam wcześniej wrażliwość, niezorientowaną na strukturę piosenkową, a bardziej na bloki nasyconego brzmienia, w których można się zatracić. Zaryzykuję tezę, że tym samym Swans ma więcej wspólnego z taneczną elektroniką niż typowym zespołem rockowym, a to już spora rewolucja.
Komentarze
[12 maja 2014]
[9 maja 2014]
[13 kwietnia 2014]
[12 kwietnia 2014]