Łagodna Pianka
Łagodną pianką
Podkarpackich podopiecznych Wytwórni Krajowej kojarzyłem dotąd głównie przez pryzmat ich – jak do niedawna sądziłem – hymnu, „Słoń”. Był to numer całą swoją energię koncentrujący na epickim wystrzeleniu w górę stadionowego refrenu. Niewiele pamiętam ze słoniowych zwrotek, co tylko podkreślało chwytliwość głównego hooka. Takimi motywami podbija się festiwale, co jeszcze wcale nie oznacza, że są to zabiegi szczególnie wyrafinowane – przeciwnie, refren „Słonia” to melodia niemal studencka, piwna i dlatego właśnie tak bardzo kojarzy mi się z dużą, plenerową scenerią. Na przekór moim oczekiwaniom Łagodna Pianka wybiera sobie jednak swój własny, zupełnie inny hymn, będący niemalże inwersją przebojowego dema. „Łagodną pianką” szuka punktów zaczepienia w pulsującym basie, wykwintnych klawiszach i rytmicznie tnącej gitarze. Wszystkie te elementy Jacek Szabrański zmiksował w samoprzylepną indie-popową masę, która wcale nie potrzebuje wybitnego refrenu, by od siebie uzależniać. Ten jest tu przecież tylko niewinną modyfikacją surrealistycznych zwrotek. I tak jak pomysłowość Pianki w tekstowych szaradach zdaje się nie mieć końca, tak samo mój ciąg skojarzeń rozciąga się od nonsensowno-pościelowego „Przytul mnie” Kombi, poprzez avant-pop środka dyskografii Kobiet, po kontynentalną, lekką muzykę alternatywną z obsesją schludności, której najlepszym przykładem są Whitest Boy Alive. Self-titled kawałki nie są na polskiej scenie zjawiskiem częstym, oby ten przyniósł Łagodnej Piance sukces na miarę poprzedników z Mysłowic i Łodzi.
Komentarze
[19 marca 2013]
[18 marca 2013]
[18 marca 2013]
[8 marca 2013]