Haim
Falling
Nowe ulubienice brytyjskich mediów wizualnie prezentują się jak dziewczęce, indie-popowe wcielenie braci Hanson. Muzycznie z kolei reklamuje się je zabawnym terminem folk’n’b, który w świetle ich rzeczywistego brzmienia zaliczyć należałoby do post-klasyfikacji w rodzaju grit-popu albo sea-punku. Jeśli bowiem ktoś spodziewałby się w piosenkach Haim usłyszeć Boba Dylana zmiksowanego z Destiny’s Child, rozczaruje się. Kwartet – siostry wspomaga bębniarz – z Los Angeles sięga po sprawdzone patenty muzyki pop z drugiej połowy lat osiemdziesiątych, produkując bardzo zgrabne, nowocześnie brzmiące piosenki. Ubiegłorocznym „Forever” i „Don’t Save Me” blisko było do Belindy Carlisle, głównie z powodu lekko rozwibrowanego wokalu środkowej z sióstr, Danielle (24 l.). Szczególnie drugi z nich fundował prawdziwy revival kalifornijskiego popu spod znaku „Tango In The Night” Fleetwood Mac, Belindy circa „Heaven On Earth” czy Bangles.
Na szczęście dla Haim, chociaż ich muzyka jest ewidentnie zadłużona w brzmieniach i melodiach sprzed 25 lat, to kredyt spłaca za pomocą najzupełniej współczesnych instrumentów. Innymi słowy, nie mamy tu do czynienia ze stylizacją, co z twórczą rekonstrukcją tradycji. Dlatego podobnie jak dwa poprzednie single, również „Falling” jest dużo bardziej atrakcyjne dla masowego odbiorcy niż na przykład imitacje analogicznego okresu w wykonaniu Ice Choir. „Falling” to zresztą najbardziej jak dotąd popowe pod względem warsztatu nagranie Haim, wreszcie choć przez chwilę słychać tu szumne inspiracje R’n’B (mostek), paradoksalnie jest to też kawałek z całej trójki najmniej chwytliwy. Zamiast wielkiego hooka, piosenka – niby w myśl bundickowskiej receptury „so many details” – wyposaża się w mnóstwo zazębiających się mikromotywów. Na naprawdę duży hit przyjdzie im jeszcze poczekać, ale raz jeszcze apetyt przed debiutanckim albumem Haim został zaostrzony.