Ocena: 8

David Bowie

Blackstar


Zdjęcie David Bowie - Blackstar

Od 2003 roku było dziesięć lat niebytu, ale teraz niezwykle płodny niegdyś kameleon rocka, zdaje się wracać na stałe do nagrywania. Bowie, który kryzys wieku średniego przeżywał jeszcze zanim rozpowszechnił się internet, ma teraz prawie 69 lat, więc tym bardziej cieszyć może (i zaskakiwać) jego zapał do pracy i nienasycona, jak się okazuje, wyobraźnia. Może być nawet tak, że wydane dwa lata temu niezwykle udane „The Next Day” będzie trzeba z perspektywy „Blackstar” traktować jedynie jako bezpieczne wejście w nową erę kreatywności. Po stricte piosenkowym albumie, na którym David wskrzeszał swój charakterystyczny songwriting, przyszła pora na kolejny już w jego długiej karierze odlot. Nie wszystkie radykalne artystycznie ruchy Anglika były udane (romans z białym reggae i drum'n'bassem), ale tym razem ewidentnie celuje on w to, w czym czuje się najlepszy.

Żeby się o tym przekonać, trzeba będzie poczekać do stycznia – na wtedy zaplanowano premierę całego longpleja. Na razie o „Blackstar” wiemy tylko tyle, co usłyszeć można w promującym album tytułowym singlu. Singiel to, co prawda, nie byle jaki objętościowo, bo w tych dziesięciu minutach zmieścić można by aż trzy piosenki. W kwestii formalnej utwór jest dość odrealnioną suitą zbudowaną na bazie dusznej, hipnotycznej muzyki nawiązującej bezpośrednio do kokainowych jamów artysty z lat siedemdziesiątych. Bowie, niczym Scott Walker, prowadzi teatralnym głosem niespokojną narrację, miotającą się między jazzrockiem a ambientem. Z tym Walkerem nie ma się zresztą co dziwić, bo już „Heat” – utwór kończący „The Next Day” – zbliżał się do klaustrofobicznego brzmienia Amerykanina. Poza tym obaj panowie wykonywali swego czasu utwory Jacques'a Brela i generalnie należą do tych artystów, którzy kładą spory nacisk na dramaturgię wokalną. „Blackstar” ukazuje nam Bowiego w manierze najbliższej demonicznym śpiewom z otchłani „The Drift”. Choć pamiętajmy, że wciąż jest tu duuuuuużo więcej ciepłych akcentów przez co muzyka nie jest tak zdehumanizowana jak u autora „Tilt”. Genialne partie wchodzącego znienacka rozżarzonego saksofonu czy całkiem melodyjna i wyluzowana środkowa część utworu świadczą o tym najlepiej.

Bowie to nie tylko piosenkarz i autor piosenek, to także artysta konceptualny i multimedialny. Stąd też zawsze obecne jest u niego kompleksowe podejście do produktu artystycznego. Pamiętamy bawiącą się w sztukę współczesną okładkę poprzedniego krążka. Teraz uwagę oprócz muzyki przyciąga zjawiskowy teledysk do „Blackstar”. Tak jak tekstowo, tak też wizualnie mamy tu do czynienia z orbitowaniem wokół elementów okultyzmu, gnozy i science-fiction. David podobnie jak wielu innych muzyków z lat siedemdziesiątych interesował się niegdyś życiem i twórczością skandalizującego maga Aleistera Crowleya i, jak widać, fascynacja pozostała do dziś. Tak samo zresztą jak słabość do space-opery, a wiele osób twierdzi też, że pojawiają się też w „Blackstar” nawiązania do Majora Toma, astronauty znanego ze „Space Oddity” i „Ashes To Ashes”. Według autora utwór opowiada w przewrotny sposób o taktyce ISIS wobec pogrążającej się w chaosie zachodniej części globu. Doszukiwać się można tu wielu rzeczy i o to właśnie chodzi. Niczym w „Illuminatus!” – kultowej trylogii epoki hippisów – fabuła teledysku zbudowana jest na kształt surrealistycznej zbitki niepokojących symboli i tworzy raczej interpretacyjny chaos niż sensacyjny przekaz. Ogląda się w każdym razie „Blackstar” świetnie. Zrobiony przez Johana Rencka klip może wizualnie przypominać teledysk Corbijna do „Heart Shaped Box” Nirvany czy „The Perfect Drug” Nine Inch Nails w reżyserii Marka Romanka. Bowie, przez lata wypalony artystycznie, jawiący się raczej wzorcem artysty totalnego przeszłości, dziś w cyfrowej epoce, w czasach strasznie rozproszonej, migawkowej wręcz popkultury, pokazuje, że potrafi stworzyć niezwykle spójną wizję artystyczną na wielu polach naraz. W alternatywnej wersji dziejów, w której pan Jones dokonałby innych wyborów, dostalibyśmy ten utwór pewnie na początku lat osiemdziesiątych, ale najciekawsze jest to, jak świeżo się to dziś prezentuje.

Michał Weicher (27 listopada 2015)

Oceny

Piotr Szwed: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Średnia z 2 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Lomoth
[16 stycznia 2016]
bowie stary nudziarz - Zdaje się że ktoś zapomniał umyć uszu (i to wiele dni temu) albo żyje w świecie boysów czy weekendu.... i odrobina dobrych dźwięków z nieco bardziej skomplikowanym metrum przyprawia o ból głowy. Szacun dla blackstar i za rok w zestawieniu najlepszych płyt wszechczasów...
Gość: Pablo
[30 listopada 2015]
Słabizna? Staruszek przygotował hipnotyzujący numer trzymający w napięciu przez 10 minut. Szykuje się "Outside" naz miarę naszyc h czasów.
Gość: Bowie rządzi
[27 listopada 2015]
Odszczekasz to ty kurwo! ;)
Gość: bowie stary nudziarz
[27 listopada 2015]
8 tylko dlatego że Bowie to nagrał, ten numer to słabizna,
nuda jak cholera... 4/10 i to z szacunku do mistrza

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także