Phoenix
Entertainment
Rozumiem głód fanów Phoenix, sam nim byłem – tj. głodem, bo fanem jestem wciąż – przez cztery lata, jakie upłynęły właśnie od premiery „1901” i „Lisztomanii”. Do momentu, aż moi faworyci znad Sekwany nie zaserwowali mi kotleta z mrożonki, zahibernowanego wiosną 2009 roku. To nie będzie długa historia: poza majestatycznym, dalekowschodnim motywem przewodnim, mogącym kojarzyć się np. z „China Girl” Davida Bowiego albo po prostu z ich krajanami z Indochine, w „Entertainment” nie dzieje się nic, czego nie znalibyśmy z „Wolfgang Amadeus Phoenix”. Jak na zespół, który na każdym z dotychczasowych czterech albumów próbował w obrębie swojej dość spójnej konwencji rozwijać charakterystyczny sound – vide soft-rockowość „United”, chilloutowość „Alphabetical”, rock’n’rollowość „It’s Never Been Like That” i nowofalowość „WAP” – jest to rozczarowujące. Po naprawdę obiecującym początku, od trzydziestej sekundy wjeżdża bowiem ordynarna przeklejka ze strony B poprzedniego longplaya. Targetem tego singla wydaje się być ta część fanbase’u wersalskiej kapeli, która zaprzyjaźniła się z nią dopiero na wysokości wręczenia Grammy za „Wolfganga”. I choć trwająca ponad dekadę serdeczna zażyłość z Phoenix każe mi wciąż ufać w ich zmysł i talent, to kwietniowa celebracja albumu „Bankrut” zaczyna być poważnie zagrożona w obliczu faktu, że „Entertainment” to najsłabszy singiel w dotychczasowej karierze zespołu.
Komentarze
[6 marca 2013]
[20 lutego 2013]
[20 lutego 2013]