Joanna Newsom
Sapokanikan
Mając w pamięci różne świetne utwory czy nawet całe płyty Joanny Newsom, "Sapokanikan" z pozoru prezentuje się dość zwyczajnie, choć bardzo urokliwie. To kompozycja z gatunku tych, które odsłaniają wszystkie swoje walory spokojnie, z każdą kolejną minutą. Pierwsza część utworu brzmi, jakby Joanna przebrała się za Kate Bush i właśnie z taką dziarską, wokalną ekwilibrystyką opowiadała jakąś przedziwną, miejską bajkę. Gdzieś od 2:30 ta dziewczęca kokieteria staje się dużo bardziej finezyjna, do fortepianu odważniej dołączają nowi towarzysze, aranżacja staje się bogatsza i bardziej soczysta. Przez chwilę jeszcze ciągle dość zawadiacka. Potem wkrada się melancholia i minorowy dramatyzm, robi się nawet smutno. Joanna Newsom gra nie tylko na fortepianie, ale też na emocjach. Po raz kolejny pokazuje, jak wspaniałą jest pieśniarką. To jej nie tylko wewnętrzne piękno i wrażliwość świetnie w "Sapokanikan" uchwycił też mistrz Paul Thomas Anderson, który włóczył się z kamerą za wokalistką po mniej lub bardziej reprezentatywnych okolicach Central Parku, East i West Village. Patrząc i słuchając "Sapokanikan", myśląc o "Divers", gotując się w mieście przy obecnych upałach aż marzy się, by tegoroczna jesień nadeszła szybciej.
Oceny
PUBLIKACJE POWIĄZANE
You're a big girl now.