Wywiad z Michałem Litwińcem (Karbido)

Obrazek Wywiad z Michałem Litwińcem (Karbido)

Michała Litwińca znamy przede wszystkim z legendarnego składu Kormorany, choć nie można powiedzieć, by zamykał się w jednej muzycznej niszy. W trakcie naszego wywiadu telefonicznego muzyk odpowiada na pytania związane z projektem Stolik grupy Karbido – nietypowym spektaklem audiowizualnym z „muzykalnym meblem” w roli głównej.

Michał Pudło: Mark Fisher z „The Guardian” określił Karbido mianem zespołu „jazz-rockowego”. Czy odpowiada wam taka kategoryzacja? Czy to faktycznie najlepsze słowa, jakimi można określić waszą muzykę?

Michał Litwiniec: Karbido od zawsze poruszało się po różnych płaszczyznach szeroko pojętej muzyki współczesnej. Jesteśmy pewnego rodzaju muzycznym kameleonem - fuzją noise, jazzu, rocka, eksperymentu. To, jakie przybieramy aktualnie barwy zależy od danego projektu. Kiedy np. jesteśmy w nurcie pracy z Jurijem Andruchowyczem wtedy opowiadamy wraz z nim historie poetyckie. Z drugiej strony mamy „Stolik”, który jest sam w sobie zupełną awangardą. Do tego działamy jeszcze w ramach muzyki teatralnej, która też jest zupełnie inna. Nie jesteśmy zespołem, który grywa to samo od próby do próby i z płyty na płytę.

MP: Czy macie jakąś własną nazwę na muzykę w projekcie „Stolik”?

ML: „Stolik” lubimy nazywać spektaklem audio albo teatrem dźwięku. Jest to także muzyczna podróż dookoła świata, przelot przez różne kraje, kultury i kolory muzyki.

MP: W mediach można się natknąć także na określenie „szmeroszepty klonowe”. Skąd takie określenie i co ono oznacza? O czym szepczą „szmeroszepty”?

ML: To bardzo stara nazwa, która powstała już w 2006 roku, gdy budowaliśmy stolik. Chcieliśmy jakoś ten nasz twór nazwać, chociaż nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy zupełnie co nam z tego wyrośnie. Dlaczego „szmeroszepty”? W momencie kiedy dopiero szukaliśmy pomysłu na muzykę, zaczynaliśmy grę na stoliku od takiego prostego pocierania, szmerania po blacie. Dlaczego klonowe? Proste – bo stolik jest z klonu. Tak zrodził się wtedy nasz tytuł spektaklu: „Szmeroszepty klonowe, czyli partytura na czterech panów i stół”, z którego później powstał po prostu Stolik.

Damian Słowioczek: Dlaczego akurat stół wydał się Wam odpowiednim przedmiotem, by za jego pomocą opowiadać wspomnianą muzyczną historię świata?

ML: Po prostu kiedyś na próbie, jak to często na próbach gdzie się coś wymyśla i improwizuje, siedzieliśmy nieco znudzeni grą na klasycznych instrumentach i ktoś rzucił pomysłem, żebyśmy spróbowali zagrać na stole. Nie było to nasze pierwsze doświadczenie z budowaniem nowych instrumentów. Od zawsze poszukiwaliśmy nowych brzmień – już w zespole Kormorany część z nas grała na dziwacznych instrumentach. Akurat tym razem przyszedł impuls, żeby był to stół, który wydał się nam pomysłem odświeżającym, a przy tym archetypowym, bo przecież to bardzo uniwersalne narzędzie - niemal we wszystkich kulturach i zakątkach świata ludzie zasiadają przy stole.

MP: Niby stół to archetyp, ale jeszcze nikt wcześniej nie wpadł na tak nietypowy pomysł, żeby zrobić z niego instrument...

ML: No tak, ale jak się robi w awangardzie to trzeba wszystkiego próbować (śmiech).

DS: Czy są jakieś aspekty kształtu stolika, które są niewidoczne dla widza, a które warunkują jego dźwięk? Czy mógłbyś opisać mniej więcej konstrukcję stworzonego przez was instrumentu?

ML: Blat stolika zbudowany jest z klonowych desek ułożonych na zasadzie afrykańskiego instrumentu – Balafonu. Oznacza to, że jedne deski są krótsze a inne dłuższe - w zależności od ich długości dają niższy lub wyższy dźwięk. Każda z tych desek jest pod blatem podłączona to elektrycznych pluskiew – mikrofonów stykowych, które każdy dźwięk przesyłają do miksera. Przy nim siedzi nasz „piąty człowiek u stołu”, czyli akustyk. Proste, ale czy nie jest tak, że proste rzeczy są najlepsze?

DS.: Czyli tym najistotniejszym elementem niewidocznym dla widza jest akustyk?

ML: (śmiech) Nie, nie. Jest bardzo dużo takich elementów i każdy z nich jest równie ważny. Nie będziemy jednak zdradzać tutaj wszystkich tajemnic Stolika.

MP: Przejdziemy teraz do projektu „Table Around Cage”. Tak po prostu – lubicie słuchać kompozycji Johna Cage'a?

ML: Wydaje mi się, ze jeśli chodzi o Cage’a, to dosyć niefortunnym określeniem jest słowo "lubić”.

MP: To było podchwytliwe pytanie.

ML: Trudno jest lubić muzykę Cage’a w klasycznym rozumieniu tego słowa. Jego kompozycje nie są atrakcyjne, ale stanowią jakąś konceptualną wartość. To coś dużo więcej niż muzyka – to otwarcie się na coś innego, namacalny dowód na to, że w muzyce nie ma granic. Okazuje się, że wszystkie eksperymenty, które robiliśmy przez lata w Karbido czy Kormoranach nieświadomie czerpały z metod i patentów Cage'a. Wszyscy mamy do niego wielki szacunek jako kompozytora - ojca awangardy.

MP: Inspirujecie się bardziej filozofią muzyczną i dźwiękową Cage'a czy jego konkretnymi pomysłami na wykonywanie muzyki?

ML: Jedno wcale nie wyklucza drugiego. Inspirują nas zarówno jego metody pracy, poszczególne kompozycje czy zapiski, ale także konkretne sposoby wykonania muzyki.

MP: Czy tak jak John Cage korzystacie jakkolwiek w waszej muzyce z „przypadku”?

ML: Tak, przypadek jest jedną z fundamentalnych teorii u Cage'a i w przypadku „Table Around Cage” kilka kompozycji z premedytacją opiera się tylko i wyłącznie na przypadku. Taki jest na przykład utwór „Szachownica”, w którym kształt partytury zależny jest od tego jak ułożą się wyrzucone przez nas na stolik mapy dźwięków. To jak je odczytamy przypomina więc trochę rzut kostką.

DS: Jeśli widz zechce wybrać się na obydwa Wasze koncerty w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, czym zaskoczy go „Table Around Cage” po tym jak zobaczy i usłyszy wcześniej „The Table”?

ML: Nie do mnie należy taka ocena – ja jedynie gram muzykę i za jej pomocą otwieram pewne drzwi. To, co ktoś za nimi zobaczy jest już bardzo indywidualną i prywatną sprawą. Nie można zaprzeczyć, że pierwszy „Stolik” jest bardzo awangardowy, ale w porównaniu do drugiego koncertu można go nieco humorystycznie nazwać wręcz popowym (śmiech).

DS: Są jeszcze jacyś inni artyści poza Johnem Cagem, którzy inspirują was na tyle aby poświęcić im odrębne spektakle z udziałem stolika? Czy jest taka szansa, że „Table Aroud...” przekształci się w serię projektów?

ML: Na tym stole można zagrać naprawdę wszystko – jazz, rock, blues, etno, muzykę klasyczną, ambient, noise, reggae... co tylko podpowie fantazja. Jednak przez te wszystkie lata od kiedy zrobiliśmy pierwszy „Stolik” i zaczęliśmy z nim jeździć po całym świecie nie poczuliśmy bodźca wystarczającego do tego, aby zrobić coś nowego. Dopiero Cage dał nam tego kopa i stiwierdziliśmy – to jest ten moment na kolejny krok! Cage jest kompletnym odwróceniem do góry nogami wszystkich przyzwyczajeń, patentów i standardów, do których muzyk zdążył się przez lata przyzwyczaić. Pewnie jeśli w przyszłości coś się wydarzy, również będzie to efektem nagłego impulsu. Teraz na przykład chcemy pojechać do Turcji, aby zrobić fuzję brzmienia „Stolika” z tradycyjnymi instrumentami i muzyką turecką.

DS: Być może trzeba będzie w przyszłości zrobić większy stolik, przy którym pomieści się więcej osób?

ML: (śmiech) Może tak. Jak mówiłem – ze Stolikiem fantazjować można bez ograniczeń.

Michał Pudło, Damian Słowioczek (1 lipca 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także