Wywiad z Johnem Darnielle (The Mountain Goats)

Obrazek Wywiad z Johnem Darnielle (The Mountain Goats)

John Darnielle i Peter Hughes (The Mountain Goats) zagrali w Polsce w Białymstoku w ramach pierwszej edycji Songwriting Op!Era Festival. Bardzo szybko okazało się, że John i Peter choć odbyli daleką podróż, choć po drodze linie lotnicze zagubiły ich instrumenty przyjechali do naszego kraju w świetnych nastrojach i bardzo zaciekawieni tym, co zobaczą w Polsce. John nie ukrywał swoje fascynacji polską literaturą, zapowiedział, że na jego najnowszej płycie będzie można znaleźć nawiązana do książki Magdaleny Tulli „W czerwieni”. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności okazało się także, że będzie mógł przekazać swoje płyty Jerzemu Pilchowi, którego jest fanem. John długo i niezwykle interesująco opowiadał o swoich polskich lekturach i zaskoczył wszystkich, gdy cytował z pamięci poezję Aleksandra Wata.

Ponieważ rozmawiamy w chwili, gdy w Polsce zaczyna się wielka piłkarska impreza to zacznę naszą rozmowę od pytania czy lubisz piłkę nożną?

Bardzo lubię, ale jak wielu ludzi jestem typowym „niedzielnym kibicem". Oglądam mecze, dopinguję drużyny, ale tylko przy okazjach typu mistrzostwa świata. Nie mam natomiast pojęcia co się dzieje się na poziomie rozgrywek ligowych. Ale wiem, że macie teraz u siebie euro, chociaż... nie śledzę mistrzostw. Jestem natomiast fanem boksu i hokeja, który jest dosyć podobny do piłki nożnej tylko jest bardziej brutalny i na lodzie.

Gracie pierwszy raz w Polsce, ale cały czas podkreślasz, że od dawna chciałeś tutaj zagrać. To tylko kurtuazja czy coś więcej? Jakie są Twoje doświadczenia z Polską?

Gdy byłem nastolatkiem miałem dziewczynę, której rodzice byli Polakami. Jej ociec był uznanym wykładowca łaciny w Kolorado, a mama była matematyczką. Mam też kilku znajomych, którzy pochodzą z Polski... Ale wracając do tej dziewczyny, do dziś pamiętam, że ona miała plakat filmu „Nie ma mocnych" (John wymawia tytuł po polsku). Jedliśmy też pyszne śliwki w czekoladzie, bardzo dobrą kiełbasę i pierożki. Byłem w liceum i bardzo chciałem się wtedy dowiedzieć czegoś więcej o Polsce. Byłem zakochany. Zacząłem czytać Miłosza, Różewicza, i innych polskich poetów, którzy znaleźli się w antologii polskiej poezji powojennej, która jest pewnego rodzaju kluczem do zrozumienia tego, co się działo w polskiej poezji po roku 1945. Później prześledziłem także teksty awangardowe, które poprzedzały tę poezję. Niedawno sięgnąłem natomiast po polską beletrystykę. Uniwersytet w Rochester sprowadził m.in. książkę Jerzego Pilcha „Pod mocnym aniołem" oraz serię „Archipelagi". Dzięki temu poznałem „W czerwieni” Magdaleny Tuli. Choć obie propozycje są świetne, to książki Magdaleny Tuli powaliły mnie na łopatki. Więc znam Polskę głównie z literatury. Jeżeli chodzi o historię, to wiem, że Polska miała bardzo burzliwą przeszłość.

Zatrzymajmy się chwilę przy twoich literackich fascynacjach, bo muszę przyznać, że Twoja znajomość polskiej poezji wykracza poza standardową znajomość przeciętnego Polaka. Wymieniasz autorów, którzy choć wiele lat temu uznani byli za tytanów dziś popadają w zapomnienie. Mam na myśli chociażby Aleksandra Wata. Jak to się stało, że znasz polską literaturę lepiej niż przeciętny Polak?

To skomplikowane pytanie. Myślę, że nawet na poziomie akademickim jest w Stanach Zjednoczonych głęboko zakorzeniona „mentalność turysty", która nakazuje nam rozglądanie się wokół i sprawdzanie co się dzieje tu i ówdzie, ale tylko powierzchownie. Do pewnego stopnia jest to okropne, ale jest także zdrowe. Na co dzień jednak Amerykanów cechuje zupełny brak głębszego zainteresowania tym, co się dzieje gdzie indziej. Ale mnie, zwłaszcza w tym licealnym okresie, bardzo interesowało to, co się działo daleko ode mnie. Wraz z rówieśnikami fascynowałem się ruchem Dada i surrealizmem. Sądzę, że to dotyczyło bardzo wielu nastolatków w USA w latach 80 tych. Chcieliśmy wiedzieć co to jest Cabaret Voltaire, paryski Montmartre. Godzinami dyskutowaliśmy, przynajmniej ja z moimi przyjaciółmi o latach 20. i 30. Dzięki temu, że miałem dziewczynę z Polski, której rodzina się także tym interesowała, odkryłem, że surrealizm i dadaizm to nie tylko Zurich i Paryż. Ale także Polska, Rosja. Zazwyczaj jednak w Stanach ograniczasz się do tego, że poznajesz tylko źródło danego ruchu i nie rozglądasz się dalej. Dla mnie polska literatura była bardziej figlarna i swawolna, być może dlatego że nie była obciążona koniecznością wpływania czy kształtowani gustów na cały świecie. Tristan Tzara, Andre Breton mieli ogromny wpływ na to, co działo się wokół nich. Znamy ich do dziś. Tymczasem o Aleksandrze Wacie - niewielu w Ameryce słyszało. Dla mnie interesujące jest, że on miał swój własny charakterystyczny styl, o którym można się dużo dowiedzieć. Wat pisze w takim właśnie frywolnym, unikającym powagi tonie, który bardzo mi się podoba. Kiedy czytasz francuskich surrealistów to czujesz, że oni wiedzą, że to co piszą może zmienić sztukę, wiedzą, że są ważni. Natomiast kiedy czytasz polską literaturę, to wiesz, że jej autorzy zdawali sobie sprawę, że ludzie spoza Polski prawdopodobnie tego nie przeczytają. Myślę, że do pewnego stopnia to jest zdrowe. Dzieło może spokojnie dojrzewać „w swojej szklarni” bez potrzeby powiadamiania o tym całego świata. To czyni literaturę bardziej interesującą dla mnie, wyodrębniając ją jako inny gatunek, którym się można cieszyć.

Czy z racji swoich literackich fascynacji świadomie jako artysta wpisałeś się w nurt songwriterski? Czy songwriteryzm powinien być powiązany z literaturą?

Zacząłem pisać piosenki dlatego, że są bardziej bezpośrednie niż poezja. Wcześniej parałem się poezją, ale wychodziło mi to do bani. Funkcja poezji jest bardziej hermetyczna. Kiedy piszesz piosenki, możesz się nimi dzielić z publicznością która ich słucha i na nie reaguje. Świat poezji dobrze zrobił odcinając się od świata zewnętrznego, przynajmniej w Ameryce. Jeśli tworzysz poezję, to jest tak jakbyś umieszczał się w getcie. Dlatego postanowiłem przekształcić moje wiersze w muzykę. Dodajmy bardzo surową muzykę, bo nie jestem dobrym gitarzystą. Szczerze mówiąc, na początku znałem tylko dwa akordy. Dosłownie grałem te dwa akordy i śpiewałem do nich moje wiersze. To nie było trudne, bo moje teksty pisałem systemem metrycznym. Ale poprawiłem się od tamtego czasu. Muzyka i poezja były i są dla mnie silnie powiązane. Jednak przez lata nauczyłem się, że songwriting jest osobną dyscypliną. To nie jest tylko poezja dołączona do muzyki. To osobna dyscyplina. Aczkolwiek uważam ją za gałąź literatury, czyli wszystko to co łączy uczucie i myśl wykorzystując słowa literackie.

Czy w takim razie, skoro songwriteryzm jest powiązany z literaturą, a jak sam zaznaczyłeś w Stanach poeci „zamknięci” są w getcie, to czy nieodwołalnie wiąże się on z tym, że jest się poza mainstreamem? Czy Ty świadomie poruszasz się po peryferiach muzycznego świata?

Jasne, i pewnie będę tak robił cale swoje życie, bo to jest fajne. (śmiech). Ale uczciwie przyznam, że to nie jest coś, co możesz zaplanować. Podążam tylko za tym, co mnie naprawdę inspiruje, a tak się składa, że to co mnie interesowało, pozostaje poza mainstreamem. Ale podążam za tym nie dlatego, że jest niszowe. Nie inspiruje mnie trzymanie się na baczność, zgodnie z trendami, ale interesuje mnie to wszystko, co w jakiś sposób jest poza tą główną ścieżką. Ale nie jest tak, że ja się przez to samookreślam. Ja po prostu piszę, to co lubię. I kiedy kiedy to piszę, to wiem, że to jest dla mnie dobre. A potem okazuje się, że w jakiś sposób to przemawia do pewnej grupy ludzi. Nie robię tego dla publiki. Ale jeśli stałbym się dzięki temu sławny, to super, a jeśli nie, to też dobrze. Chciałbym móc z tego wyżyć, ale na pierwszym miejscu interesuje mnie zawsze „zawartość” tego co robię, a dopiero potem to jak to jest odbierane. Oczywiście cieszy nas, że mamy słuchaczy w Polsce czy w Australii. Myślę, że rolą artysty jest porozumiewanie się z ludźmi, nie dla własnej satysfakcji, ale żeby w jakimś stopniu dotrzeć do tych ludzi. To ile ludzi przyjdzie na nasz koncert, nie jest dla nas jakimś wielkim zmartwieniem. Oczywiście super jest, gdy jedziesz gdzieś daleko i grasz dla tysiąca ludzi. To jest ekscytujące jeśli wiesz, że zrobiłeś coś, co miało jakiś wpływ na czyjeś życie, tak jak sztuka wpływa na moje życie. To jest bardzo głębokie.

Czy czujecie się faworytami mediów niezależnych. Czy czujecie jakieś wsparcie na przykład ze strony Pitchforka?

Patrząc z zewnątrz, to Pitchfork jest tylko kolejnym medium prasowym. Ale jeżeli jesteś w Nowym Jorku albo Chicago, to często możesz spotkać tych chłopaków na koncertach (oni pochodzą ze wschodniego wybrzeża). Oni przeprowadzili ze mną wywiad, kiedy jeszcze byli tylko małą stroną internetową. Okazało się, że wszyscy jesteśmy fanami muzyki. I to jest ta ogromna różnica pomiędzy prasą w erze Internetu, a prasą w czasach kiedy była ona czymś bardzo monolitycznym. Wtedy można było odczuć tę wyraźną różnicę: oni i ty. A Pitchfork to po prostu grupa ludzi, którzy są tacy jak my, no może trochę młodsi, ale są ludźmi tego samego typu. Większość z nich ma zespoły, grają muzykę. Ponadto, gdy grasz muzykę to chciałbyś, z kimś o tym co tworzysz podyskutować. Dlatego przesiadujesz na różnych forach internetowych i dyskutujesz z innymi ludźmi, krytykami muzycznymi, którzy mogą się z tobą podzielić uwagami. Po prostu prowadzicie dialog. Znam tych ludzi głównie z Internetu, niektórych mam dodanych do znajomych na Facebooku. To jest pewnego rodzaju więź, ale zawsze chcesz zachować dystans. Bo kiedy o tobie piszą, nie muszą mówić: ‘Napisałem bo jest moim znajomym’.

Wielu amerykańskich songwriterów odnosi się w swojej twórczości do religijnych nawiązań. Często ich piosenki są historią zmagań z ich religijnością. Ty, także nawiązujesz w swojej twórczości do Biblii i religii. Kwestie wiary i dychotomii dobra i zła są dla Ciebie tak ważne?

To przypadek, że jestem muzykiem. Miałem zostać profesorem w collage'u. To jest to, czym jest moja dusza. Ale jaka jest rzeczywistość profesorów literatury w collageach? To są ludzie, którzy chętnie głęboko wierzyliby w Boga, tylko dlatego, że to super być wierzącym. Możemy próbować, chodzić do kościoła, ale w rzeczywistości, zwłaszcza tej po Holocauście, bardzo trudno jest wierzyć w Boga. Głównie właśnie przez ten aspekt historyczny. XX wiek to bardzo ciężki okres dla wiary. Bardzo chciałbym mieć teraz takie przekonanie, jakie miałem w wieku 4 lat – przeświadczenie, że twój ojciec jest Bogiem. Mój stosunek do religii jest taki, że dalej czerpię wiele z jej idei i konceptów. Ale nie mam w ogóle wiary w sobie. I wątpię czy ktokolwiek ją ma. Wątpię, żebyś był w stanie znaleźć Hioba w XXI wieku. W prawie każdym przypadku byłoby tak, że jeżeli odbierzesz komuś wszystko, to on będzie przeklinał Boga i żądał odzyskania strat. Nie, nie znalazłbyś tu Hioba. Ale naprawdę, bardzo chciałbym być wierzącym.. dotknąć idei wiary, żeby się oczyścić. Taka wizja prawdziwego świata idei. Przepiękna rzecz. Te wszystkie historie przekazywane z ust do ust od tysięcy lat. Jeśli bym powiedział „ukrzyżowanie", to miałbyś dokładnie na myśli, to co jest w tej historii. Dzielenie się tą historią, jest bardzo głęboką i przenikliwą sprawą. W ten sposób komunikuję się z ludźmi, którzy mówią w innym języku niż ja, i którzy nie mają takiego samego doświadczenia życiowego co ja. Mogę po prostu powiedzieć „Jezus Chrystus" i już mamy tę samą ideę. Nawet jeżeli nie jest ona identyczna, to i tak spotykamy się na tym samym polu, i to jest głębokie. To jest bardzo intensywne, a przez to piękne. Opowiadanie umożliwia nam komunikację, te opowiadania zachowały historie ludzi, którzy chcieli być porządni, ludzi, którzy potrzebowali pomocy i dostawali ją. Z drugiej strony istniała także obecność skrajnego zła, które dąży do zniszczenia wszystkiego, które kusi ludzi, ciągnie ku ciemności, by sprawdzić to, co się kryje w jego meandrach. Chęć poznania tej siły, która nakłania do robienia najgorszych możliwych rzeczy. No i fakt, że to wszystko jeśli chodzi o religię i Biblię, jest w jakiś sposób prawdą, choć cała ta koncepcja pochodzi bezpośrednio od ludzi. To jest właśnie to, co pociąga mnie w religii.

Wiem, że pracujecie nad nową płytą, w takim razie o czym ona będzie opowiadać?

Muzycznie, to jest w zasadzie polka. (śmiech) Jeżeli chodzi o warstwę słowną to trudno to określić, bo wydaje się, że nie da się tego w pełni ująć. Zawsze w jakimś stopniu się to upraszcza. Mógłbym powiedzieć, że to jest album o Biblii, ale tak nie jest. Nie wiem czy pamiętasz, ale dwa albumy temu, wydaliśmy płytę, której motywem przewodnim były teksty biblijne, ale w zasadzie album nie był o Biblii. Ta płyta opowiada historię ludzi chorych psychicznie, i dzieje się w Pacific Northwest w stanie Waszyngton. Sęk w tym, że pojęcie choroby psychicznej jest pojęciem do kitu. Nie ma czegoś takiego. Etykietą choroby psychicznej oznaczamy każdego, kto nie wpasowuje się w ramy dzisiejszego świata. Ale kiedyś jak byłeś szalony oznaczało to, że jesteś Janem Chrzcicielem, albo jakimś wizjonerem, prorokiem. Teraz tak nie jest. Lecz równocześnie psychozy czy głębokie depresje sprawiają, że przez to co się dzieje w twojej głowie jesteś jakby na innej planecie. Więc w dużym stopniu ten album jest o ludziach, którzy próbują dawać sobie radę w świecie, w którym nie ma dla nich miejsca. I główną metaforą jest tu Szatan. W takim sensie, że wszystkie rzeczy, które nie pasują, są automatycznie uznawane za złe i opozycyjne. Ten diabeł, ta inność jest postrzegana przeze mnie w zasadzie jako pozytywna rzecz.

Na zakończenie tych poważnych rozmów o literaturze i szaleńcach, chciałbym abyś opowiedział historię niezwykłego koncertu w nowojorskim klubie Europa.

Tak... klub nazywał się Europa i mieścił się na Greenpoincie, czyli w dzielnicy, w której mieszka wielu Polaków. Klub ten głównie urządza polskie dyskoteki. Sęk w tym, że ludzie bawiący się na tych dyskotekach (bardzo młodzi, głównie dwudziestokilkulatkowie) imprezowali w iście europejski sposób, czyli późno. Imprezy dla nich musiały zaczynać się po północy. Tak więc, w pewnym momencie zorientowano się, że można wcześniej organizować koncerty. Godzina 9 czy 10 wieczorem, to świetny czas na koncert. Niestety, choć koncert to nie to samo co dyskoteka klub był dalej prowadzony przez tych samych ludzi, którzy organizowali disco. Klub nie miał żadnego potrzebnego zaplecza. Nie był w ogóle dostosowany do koncertów na żywo. Przykładowo, garderoba zazwyczaj znajduje się gdzieś na piętrze, zamyka się ją na klucz, a tu garderobę stanowiła powieszona kurtyna, która, z tego co pamiętam, nawet nie była do końca zasunięta. Do tego kilku takich gości, co wyglądali jak Tomasz Adamek, takich dużych bokserów, którzy za dnia pracują zapewne w rzeźni, co 5 minut zerkali za tą naszą zasłonę, a później eskortowali nas na scenę. Jeden szedł przed nami, a drugi za nami, a warto wspomnieć, że też grywaliśmy wtedy w duecie. Na sali byli ludzie, którzy chcieli nam przybić piątkę, ale ochroniarze natychmiast reagowali nie pozwalając im na to. Klub był wtedy bardzo zatłoczony, a my musieliśmy się przebić przez całą salę, od samego końca, gdzie znajdowała się nasza prowizoryczna garderoba. Tak więc ci ochroniarze torowali nam drogę pośród tego gigantycznego tłumu, a my szliśmy za nimi. To było świetne! Nie było też łazienki w garderobie, więc miałem też specjalną eskortę do łazienki. No więc zagraliśmy koncert i się powoli żegnamy, a tu się okazuje, że przyszedł najwyższy czas, w którym chłopcy z zespołu rockowego muszą skończyć swoją robotę i odłożyć zabawki, ażeby disco mogło się rozpocząć. Miejsce zostało momentalne opróżnione z ludzi, tych wszystkich amerykanów-brooklynczyków z brodami i w ciuchach z ciucholandów, natomiast już przy dźwiękach umc umc umc, zaczęto wpuszczać dwudziestoletnie wyszminkowane i wymalowane kobiety oraz gości jak od Armaniego. To było naprawdę niesamowite!

Artur Mrozowski, współpraca Kaja Galińska (27 sierpnia 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: artur@halfwayfestival.com
[29 sierpnia 2012]
Ha, ha. Zdecydowanie Tzara ciekawe, że to nam umknęło. Dzięki.
Gość: kniaź
[28 sierpnia 2012]
ciekawy tekst a jeden z wymienionych pisarzy to chyba Tristan Tzara (nie Sara) : )
Gość: bea
[27 sierpnia 2012]
Ekstra wywiad, więcej takiego kontentu.
Gość: pszemcio
[27 sierpnia 2012]
HA! Ten obrazek o disco po koncercie, to było identyczne z koncertem Twilight Singers w Proximie swego czasu

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także