Wywiad z Animal Collective: Panda Bear i Geologist

Obrazek Wywiad z Animal Collective: Panda Bear i Geologist

Cała akcja trwała ledwie jedno krótkie przedpołudnie. Jeden telefon, drugi telefon, 45 minut spędzone w środkach komunikacji miejskiej i... po wejściu na dziedziniec Fabryki Trzciny objawili się ONI. Trzech najzwyczajniej w świecie wyglądających kolesi, odzianych w lekko porozciągane i sprane t-shirty (dzień był ciepły) – Avey Tare, Panda Bear i Geologist pomykali sobie bez specjalnego celu po terenie praskiego obiektu. Krótkie przywitanie i od razu objawia się cecha numer jeden: serdeczność. Wszyscy są przemili i szczerze zadziwieni, kiedy przedstawiam potencjalnie jednego z najwierniejszych fanów Animal Collective w tej części Europy, czyli mojego brata. W międzyczasie Avey wymiksowuje się z towarzystwa, a my z Pandą i Geologistem przechodzimy do pomieszczenia na tyłach klubu. Siadamy w zakątku wielkiej sali, rzucam kilka słów wprowadzenia i... cecha numer dwa: wyrozumiałość. Wiadomo, że trochę nerwy, ale głębokie ciepło, jakie bije od obu postaci, pozwala o nich szybko zapomnieć.

No to startujemy – tytułem zagajenia pytam o koncert w Berlinie, gdzie zagrali dzień wcześniej.

Panda Bear: Było dobrze. Graliśmy tam w fajnym miejscu. To duży, dobrze znany klub taneczny, o którym słyszałem wiele dobrych rzeczy. Byliśmy pierwszym zespołem, który zagrał tam na otwarcie specjalnego cyklu, więc czuliśmy się dość wyjątkowo. Przynajmniej ja.

Kolejne pytanie dotyczy koncertu sprzed ponad dwóch lat – tego na Malcie, w Poznaniu. Pytam, co zapamiętali i czy nie czuli się rozczarowani słabym odbiorem ze strony publiczności. I znów odzywa się – o dziwo – Panda, o którym słyszałem, że jest małomówny.

Panda: Pamiętam, że zgubiła mi się moja listwa zasilająca dosłownie na moment przed koncertem. Zrobiło się ogromne zamieszanie, bo trzeba było znaleźć amerykańską listwę, żebyśmy mogli zagrać. Jakieś dwie trzecie ludzi wyszło W sumie był to fajny koncert.

Geologist: Ludzie wyszli, bo zaczęliśmy grać dość późno. Byliśmy tam ostatnim zespołem, a do tego musieliśmy zdobyć listwę z hotelu, co dodatkowo opóźniło koncert.

Panda: Oprócz tego, główną atrakcją był tam Antony.

OK, temat wyczerpany. W nawiązaniu wspominam, że skoro wtedy zagrali głównie utwory, który rok później trafiły na „Strawberry Jam”, to dziś, jak podejrzewam, postawią głównie na nowe kompozycje z nadchodzącej „Merriweather Post Pavillion”, która ukazuje się w styczniu. Niech zatem powiedzą, czym różni się nowy album od poprzedniego?

Panda: Jest całkowicie elektroniczny. To największa różnica. Składa się prawie w całości z sampli. W jednym utworze pojawia się partia gitary, ale większość to sama elektronika i śpiew. Poza tym jest na nim dużo niskich, basowych brzmień – więcej niż kiedykolwiek wcześniej. To dwie główne różnice.

Tu – jako zdeklarowany zwolennik „Strawberry Jam” – postanawiam podrążyć. Z tego, co słyszałem na bootlegach, nowe utwory są rozluźnieniem dość uporządkowanej jak na nich, klarownej formuły „Strawberry Jam”.

Panda: Nie sądzę, że na płycie będzie to wyglądało w ten sposób. To są różne rzeczy.

Geologist: Wielu osobom również „Strawberry Jam” wydawało się nieuporządkowane, kiedy słuchali tych piosenek na koncertach. Kiedy gramy na żywo, to wiemy, co chcemy zrobić, ale nie narzucamy sobie zbyt wielu założeń odnośnie tego, jak wiele razy poszczególne części będą się powtarzać lub jak długo pociągniemy określony fragment. Zostawiamy sobie tę decyzję do momentu, w którym jesteśmy na scenie. Wówczas wiemy lepiej, ile ma trwać dana sekwencja w utworze.

Panda: W pewnym sensie właśnie wtedy odkrywamy to. To jest bardziej spontaniczne.

Podrążmy zatem tu – czy improwizują grając na żywo?

Geologist: Trochę. Improwizujemy w ten właśnie sposób, w jaki to opisałem. To nie jest improwizacja, którą można porównać do free-jazzu, bo mamy pewne reguły, ale pozostawiamy sobie otwartą drogą w strukturze utworu, jeśli chodzi o repetycje i tego rodzaju zabiegi. Nie sądzę, że kiedy ludzie usłyszą płytę, to uznają, że jest chaotyczna – tak samo pracowaliśmy przy „Strawberry Jam”, przy „Feels”, a nawet „Sung Tongs”. Nie da się tak naprawdę przenieść spontanicznej energii koncertu do studia, nawet jeśli próbujesz nagrywać w ten sposób. Praca w studiu polega więc na skupianiu się na detalach i dopracowywaniu struktur piosenek.

Oprócz tego, że słucham, jestem – delikatnie mówiąc – pod wrażeniem spokoju, z jakim odpowiadają. Rachityczny na pozór Panda rzeczywiście wydaje się mieć w sobie wielką wewnętrzną siłę, mógłby łamać spojrzeniem grube deski. Geologist – popijający przez cały czas trwania pewne polskie piwo z puszki – to taki cierpliwy misio. Właśnie, cecha numer trzy: cierpliwość. Kolejne pytanie zdarza mi się sformułować trochę nieprecyzyjnie, ale ostatecznie dochodzimy do porozumienia. Próbuję potwierdzić, czy faktycznie jest tak, że większość nowych utworów osiąga swój ostateczny kształt dzięki graniu na żywo. I teraz genialne, z jakim stoickim spokojem Panda wygłasza następującą sentencję.

Panda: Powiedziałbym, że 98 procent tego materiału powstało na początku podczas prób i pracy nad kompozycjami. Około 2 procent powstało podczas koncertów... Ale zaraz, chodzi ci o granie na żywo z publicznością czy po prostu wspólne granie na żywo?

Wyjaśniam więc, że przeczytałem wywiad, w którym jeden z nich mówi, że grają nowe piosenki nawet na rok przed ich wydaniem na płycie, dzięki czemu one bardzo mocno ewoluują, zmieniają się.

Panda: To prawda, ale nie dzieje się to w czasie rzeczywistym, kiedy jesteśmy na scenie. Nie wymyślamy wtedy niczego nowego. Bardziej chodzi o to, że grasz dany utwór pięćdziesiąt razy i po prostu wiesz, że być może ta część utworu jest nieco zbyt długa, lub że nie podoba ci się partia, którą grasz lub śpiewasz, i chcesz ją trochę zmienić. Te drobne podrasowania i zmiany, które powstają podczas trasy w otoczeniu koncertowym. Ale w większości – OK, może nie 98 procent, może 85 procent – jest to zdecydowanie wcześniej przemyślane.

Geologist: Zanim ruszymy w trasę, zawsze pracujemy naprawdę ciężko nad nowymi piosenkami. Robimy to, żeby były tak blisko swojego ostatecznego kształtu w danym momencie, jak to tylko możliwe.

Panda: W sumie chodzi o to, żeby nie brzmiało to jak odbywanie próby podczas występu na scenie.

Geologist: Komu chciałoby się oglądać naszą próbę? Chcemy dawać dobre koncerty.

No to wyjaśnione. Punkt kolejny – przeczytałem w sieci opinię kogoś, kto już słyszał nowy album, że to najmocniejszy materiał Animal Collective i w pewnym sensie ich „Loveless”. Cytuję ją im i pytam, co oni na to i czy im się podoba to porównanie.

Panda: Jasne.

Geologist: Słyszałem już, że „Feels” było naszym „Loveless”. (śmiech)

Panda: Myślę, że jako zespół jesteśmy naprawdę szczęśliwi z tego, co osiągnęliśmy. Pracowaliśmy ciężko, ale cały proces był dla nas ogromną zabawą i wydaje mi się, że na płycie to słychać. Jeśli chodzi o porównanie do „Loveless”... Naprawdę wiele osób bardzo kocha ten album, więc myślę, że czujemy się z tym dobrze. Ja w każdym razie jestem z tego zadowolony. Jednak nie jestem pewien, czy płyta brzmi w ten sposób.

Geologist: Ona zupełnie nie brzmi jak „Loveless”. Rozumiem oczywiście, że masz na myśli potężne, definiujące karierę dzieło, ale sądzę, że o tym już nie nam decydować.

Panda: Wszystko, co możemy na ten temat powiedzieć, to to, że to dla nas fajne.

Ten wątek prowadzi nas ku kolejnemu pytaniu. Zwykle muzycy odcinają się od opinii dziennikarzy na temat ich twórczości, część to łatwo obrażające się primadonny. Jak się do tego odnosi zespół, który jest absolutnym pupilkiem krytyków? Czy czytają recenzje swoich płyt?

Panda: Tak, czasami.

Geologist: Jasne, ciężko tego nie robić, jeśli wypuszczasz w świat coś, na czym z oczywistych powodów ci zależy; jeśli chcesz się czymś podzielić z ludźmi; jeśli pracujesz nad czymś ciężko, jesteś z tego dumny i masz nadzieję na pozytywny odbiór. Nie do końca chodzi o wynagrodzenie za twój wysiłek i o to, że ludzie wydają swoje pieniądze. Poświęcają przede wszystkim swój czas, inwestują swój czas i energię w twoją muzykę, więc masz nadzieję, że znajdą w niej coś pozytywnego. Tak samo jest z graniem koncertów. Natomiast nie jest tak, że negatywne opinie wpływają na moje zdanie o danym nagraniu. Jestem zwykle pewny i zadowolony z tego, co robimy. Wiem, że decyzje, które podejmujemy, nie są przypadkowe.

Panda: Porównałbym to uczucie do roli kogoś, kto jest rzemieślnikiem tworzącym na przykład krzesła – kogoś, kto wykonuje drewniane krzesło, sprzedaje je i jest zadowolony ze swojej pracy. Wie, że jakaś osoba korzysta z tego krzesła przez lata i robi z niego dobry użytek. To jest to, co pobudza go do dalszej pracy i sprawia, że czuje się dobrze z tym, co robi.

Porozmawiajmy o tytule albumu. „Merriweather Post Pavillion” to obiekt koncertowy w Baltimore, skąd pochodzą. Skąd pomysł na taki tytuł i czy mają z tym miejscem związane jakieś specjalne wspomnienia?

Panda: Ja nie mam żadnych specjalnych wspomnień, bo, prawdę mówiąc, nigdy tam nie byłem.

Geologist: Dave i ja byliśmy tam.

Panda: Dla mnie w tym wszystkim chodzi o to, że jest to naprawdę duży obiekt, a muzyka na albumie zawsze, kiedy jej słucham, wytwarza wielkie, epickie obrazy w mojej głowie. To jest jedno uzasadnienie. Nie chcieliśmy kolejnego dwuwyrazowego tytułu, bo mieliśmy już ich mnóstwo. Naprawdę zależało nam na trzywyrazowym tytule, więc ten warunek też jest spełniony. A poza tym słowa same w sobie, bez wiązania ich z miejscem, w jakiś sposób pasują. Bardzo podoba mi się słowo „pavillion” i charakter, jaki nadało muzyce. Fakt, że pogoda jest w tytule też nie jest bez znaczenia. Wielokrotnie myśląc o piosenkach, wyobrażaliśmy sobie różne pory roku czy różne typy pogody. Zatem dla nas ten tytuł sprawdza się na wiele różnych sposobów.

Geologist: Powiedzmy jeszcze, że jest to obiekt na otwartym powietrzu, a my, pracując nad tym albumem, myśleliśmy wiele o tym, że chcielibyśmy stworzyć wrażenie słuchania go na zewnątrz, w otwartej przestrzeni. Dave i ja bywaliśmy tam wielokrotnie na koncertach na świeżym powietrzu. Właściwie Dave był na wielu więcej koncertach w Merriweather niż ja. Dlatego słuchanie muzyki na zewnątrz kojarzy nam się właśnie z takim otoczeniem koncertowym. W szkole średniej miałem przyjaciela, który mieszkał dokładnie na skraju tego miejsca. Często spędzaliśmy czas u niego, słuchając muzyki i zespołów, które grały dosłownie o krok dalej, za lasem. Obiekt ten leży na leśnym terenie zwanym Symphony Woods, na którego brzegu mieszkała również moja rodzina. Właściwie można było słuchać dźwięków dobiegających z drugiej strony lasu. Zatem to doświadczenie ze słuchaniem muzyki na zewnątrz również współgrało z wyborem tego tytułu.

Panda: Tak, obraz naprawdę ogromnego brzmienia muzyki na otwartej przestrzeni – to chcieliśmy przekazać tym tytułem.

Idąc tym tropem, wspominam o grafice zaprezentowanej przy okazji newsa o albumie, na której znajduje się między innymi pływająca osoba. Mówią o wielkich, otwartych przestrzeniach, a ja pytam, czy jest obecny na płycie motyw wody?

Geologist: To część grafiki, ale nie główna okładka. Tak, ten obrazek być może to trywializuje, ale zdecydowanie coś w tym jest. To kolejna warstwa obrazu, który staraliśmy się stworzyć – że znajdujesz się w tej naprawdę wielkiej, epickiej, otwartej przestrzeni, ale ona jest... pod wodą. Niczym jakaś rafa koralowa, a wewnątrz niej Merriweather Post Pavillion, gdzie mieszkają wszyscy ludzie.

Panda: Nie chodziło nam o naprawdę głęboką wodę, raczej o bardzo płytką, gdzie wciąż dociera słońce.

Przy okazji warto zagaić o dalsze plany wydawnicze. Kilka poprzednich płyt miało swoje rozwinięcie w postaci EP-ek, jak „Water Curses” czy „People”. Ciekawe zatem, czy i tym razem tak będzie...

Panda: Tym razem chyba tego nie zrobimy. Myślimy o czymś nieco innym. Natomiast mamy piosenki, które powstały w trakcie sesji do „Merriweather Post Pavillion”, ale nie znalazły się na płycie.

Geologist: Być może wydamy je na singlach lub coś w tym stylu. Nie mamy chyba dostatecznie wielu, aby zrobić EP-kę, a poza tym nie sądzę, żeby do siebie pasowały. Z „Water Curses” było nieco inaczej – te piosenki zostały nagrane w tym samym czasie, co „Strawberry Jam”, ale jeszcze zanim zaczęliśmy je rejestrować, wiedzieliśmy, że chcemy zrobić album i EP-kę, i że stworzymy z tych piosenek dwie oddzielne całości. Wiedzieliśmy to, wchodząc do studia przed „Strawberry Jam”. Ale tym razem nagraliśmy dużo utworów, nie będąc przekonanym, co ostatecznie znajdzie się na albumie. Nie wiedzieliśmy, jak długie będą te piosenki – mogło się okazać, że prawie wszystko zmieściłoby się na płycie. Myślę, że mamy trzy lub cztery utwory, których nie dokończyliśmy, bo naprawdę nam nie pasowały do całości.

Skoro tak się rozgadali, to pociągnijmy ich jeszcze za język. Co z albumem koncertowym? Słychać od jakiegoś czasu o specjalnym boksie z nagraniami na żywo... Czy w końcu się ukaże?

Panda: Jest już bardzo blisko.

Geologist: Bardzo blisko. Z dwóch powodów trwa to tak długo. Po pierwsze, label, w którym to wydajemy, jest naprawdę mały. To label naszego przyjaciela.

Panda: Wydał nasz drugi album.

Geologist: Tak. Lub którykolwiek numer miało „Campfire Songs”.

Panda: Racja. Trzeci... Albo piąty... Coś koło tego.

Geologist: Ale ten przyjaciel ożenił się, ma pracę i nie zarabia na życie, prowadząc label, więc nie może robić dla niego zbyt wielu rzeczy. Nie miał ostatnio za dużo czasu, z racji ślubu. A kiedy wreszcie byliśmy gotowi, żeby pracować nad tym wydawnictwem, okazało się, że wszystkie wytwórnie płyt winylowych w Stanach Zjednoczonych i nawet część w Europie są bardzo zajęte. Wszyscy chcą wytłoczyć swoje płyty, aby wypuścić je do sklepów przed końcem roku. Poza tym znów coraz więcej ludzi kupuje winyle zamiast płyt kompaktowych, więc wytwórnie mają jeszcze więcej pracy. Wobec tego kiedy byliśmy gotowi ze wszystkim, wytwórnia oświadczyła, że będziemy musieli poczekać trzy miesiące na wytworzenie płyt. Wydaje mi się jednak, że chyba już je mają. Nie jestem pewien, ale jesteśmy blisko. Okładka jest gotowa. Wszystko czeka tylko na wytworzenie.

Rozmawiamy trzy miesiące przed premierą albumu, ale to zawsze ciekawe – pytam, czy już wiedzą, co będzie singlem z „Merriweather Post Pavillion”.

Panda: Tak sądzę, ale nie jestem pewien.

Geologist: Nie mamy pewności. Wiesz, single to w sumie działka Domino. Single to po prostu narzędzia marketingowe. One są dla radia i tak dalej. Dla nas nie są aż tak ważne. Są raczej szansą wypuszczenia niepublikowanych utworów na stronach B.

Panda: Są na płycie utwory, które wydają się oczywiste i natychmiastowo chwytliwe, ale ostateczna decyzja należy do nich.

Geologist: „Summertime Clothes” prawdopodobnie będzie singlem. „My Girls” prawdopodobnie będzie singlem, pewnie pierwszym. Nie wiem natomiast, czy będzie to singiel kompaktowy czy jakiś inny. Zresztą, żadna z naszych piosenek nie jest dostatecznie krótka dla radia, więc Domino nie wie chyba do końca, co z tym zrobić. Nie lubimy edytować, skracać naszych piosenek dla radia.

OK, jak rozumiem, nie ma drugiego „Grass”.

Geologist: Dokładnie, nie ma na płycie niczego równie krótkiego, jak „Grass”.

Dobra, ostatnie pytanie, które chciałem zadać od początku, czyli: jak czujecie się z etykietką „najlepszego zespołu świata”?

Geologist: Kto tak powiedział? Wiesz, możemy zaraz pójść po komputer, otworzyć Google i prawdopodobnie znajdziemy mnóstwo opinii, że jesteśmy do dupy.

Tłumaczę, że przecież czytałem mnóstwo tego rodzaju rzeczy. Spoko, zajdę ich z innej strony. Wobec tego co sądzą o zespołach, które inspirują się ich muzyką? O tych wszystkich kapelach, które ostatnio brzmią jak Animal Collective.

Panda: Wiesz, to zależy co masz na myśli. W większości przypadków zwykle jest tak, że chyba słyszę, skąd biorą się dane pomysły, ale nigdy nie obchodziło mnie to za bardzo i nie czułem się z tym źle. Nigdy nie czułem się okradziony muzycznie.

Geologist: Oprócz tego niewielu ludzi przyznaje się tak naprawdę do swoich inspiracji. Wszyscy sądzą, że inspirowaliśmy się Mercury Rev i Flaming Lips, a szczerze mówiąc, nikt z nas nie słuchał tych zespołów. Wiem jednak, kto jest ich producentem, on zna naszego menedżera koncertowego, razem pracują, wiem, jaką muzykę on lubi i wygląda na to, że inspirujemy się tymi samymi starszymi zespołami. Wobec tego nasze brzmienie może być podobne, ale nie bezpośrednio połączone. Możliwe, że zespół, o którym ludzie mówią: „och, to brzmi jak Animal Collective”, nigdy nawet nas nie słuchał. Być może po prostu ich kolekcja płytowa jest bardzo zbliżona do naszej.

Panda: Nie chcemy nikogo wskazywać palcem. Wszyscy pracują ciężko.

Geologist: Życzę wszystkim dobrze. Jest wiele zespołów, które brzmią jak wiele innych zespołów. Byłoby absurdalne, gdybyśmy sądzili, że nikt nie może wpaść na te samy pomysły co my.

Zestaw luźnych pytań na koniec – jakiej muzyki słuchają w ostatnim czasie? Co gra w ich busie podczas trasy?

Panda: Turecka psychodelia... Nasz kierowca lubi tego słuchać.

Wymowne milczenie. Ulubione płyty tego roku jak na razie?

Panda: Erykah Badu.

Geologist: Nie mam faworyta. Nie mogę sobie przypomnieć. Nie słucham ostatnio zbyt wiele nowej muzyki. Słucham dużo klasycznych rzeczy.

Panda: Klasycznych klasycznych? Czy klasycznych elektronicznych?

Geologist: Moich klasycznych (śmiech). Moja ulubiona płyta roku to reedycja albumu, który znalazł nasz dźwiękowiec podczas pobytu w Hiszpanii. Miał zamiar sprzedać go poprzez swoją stronę internetową, ale przypadkowo połamałem mu go trochę, więc musiałem odkupić ten egzemplarz. Okazało się, że to naprawdę bardzo dobra płyta. To niemieckie wydawnictwo z lat siedemdziesiątych pod tytułem „The Cosmic Couriers”. Ta płyta jest czymś w rodzaju reklamówki, którą przesłali do Stanów Zjednoczonych. Są na niej krótkie sample wszystkich zespołów, które wówczas wydawała ta wytwórnia, jak Cosmic Jokers, Ash Ra Tempel i inne zespoły krautrockowe. To tylko dwuminutowe fragmenty ich utworów, a w środku każdego z nich pojawia się głos kobiety na tle tych wszystkich efektów i mówi rzeczy w rodzaju: „hello, USA”. Podoba mi się to. Cieszę się, że połamałem tę płytę i musiałem ją kupić. (śmiech)

Brzmi dziwnie, więc śmiejemy się wszyscy. Zerkam na puszkę z piwem Geologista i zadaję już naprawdę ostatnie pytanie: jak tam browar.

Geologist: Tak, czy to jakiś wielki polski browar?

Panda: Co powiesz na Żywiec? To piwo jest wszędzie w polskiej dzielnicy na Brooklynie. Zresztą w ogóle w Nowym Jorku. Nigdy nie próbowałem...

No cóż, to wszystko. Rzucam jeszcze „dzięki wielkie, chłopaki”, a oni „dzięki za wywiad, człowieku” i wychodzimy z tej wielkiej, pustej sali. Na korytarzu jeszcze pytanie, którego zapomniałem zadać – o „For Reverend Green”. Tłumaczą, że bez gitary Josha (Deakina) nie są w stanie go zagrać. Szkoda. Trzy godziny później dają kapitalny koncert, cała trójka wariuje, a ja nie do końca dowierzam, że to ci sami pocieszni goście, z którymi spędziłem tak sympatyczne 25 minut w tej wielkiej, pustej sali.

(Autor wywiadu dziękuje Bartkowi Gilowi z firmy Isound oraz magazynowi PULP za możliwość przeprowadzenia rozmowy).

Kuba Ambrożewski (24 listopada 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
kamil j b
[30 stycznia 2009]
łał
D
[29 stycznia 2009]
Ja też nie, może to i lepiej?
artur k
[28 stycznia 2009]
No i tu by się przydały "najnowsze komentarze", bo ja tej genialnej dyskusji wcześniej nie zauważyłem.
Gość: hohenzolern
[27 stycznia 2009]
5 lat musialem to w siebie katowac, wkoncu jestem w stanie to przetrawic i mozesz dumnie na forum pisac, ze znasz ich juz od 2003, ze juz wtedy czules, ze to jest to, ze jestes wyemancypowany, ze masz swietny gust muzyczny i ze wyprzedzasz epoke (przyjanmniej o pol dekady)
szacun
Gość: albrecht
[26 stycznia 2009]
hmmm...a mnie sie wydaje ze oni sa za 3metrowa sciana z żelbetu dla przecietnego PL. mam ich plyty od 2003 i byly dla mnie kolejnym experymentalnym niczym az do ... jakiegos moment w 2008 kiedy to...załapałem! poruszają się w zupełnie obcej w PL tradycji muz i trudno ich złapać ze "skądś to znam". zaprawde powiadam wam jednak, ze jak juz złapiecie...zrozumiecie skad caly ten hype. ostatio tak dobre rzeczy robil radiohead. ale to inna bajka i skonczyli jak wiekszosć "wielkich". nowa muzyka to jest AC. i nie obchodzi mnie czy jest hype czy nie. oni robia rzeczy wielkie bo... cholernie lubie tego sluchac i wymyslac co mysleli robiac taka muz. no i jest mega positiv w odróżnieniu od wiekszosci niezal/kult/underground. serio, dla takich rzeczy warto jeszcze babrac sie w tym co wychodzi na bieżaco.
Gość: pou
[26 stycznia 2009]
moze to po prostu nie moja muza - docenic nie potrafie
baerm
[25 stycznia 2009]
no cóż na siłę Cię do nich nie przekonam.
Gość: pou
[25 stycznia 2009]
i wazne jest, jak jestes wiekowo. bo jesli jestes rocznik 1986-1983, to jestem w stanie zrozumiec te fascynacje. ja jestem nieco starszy i muzycznie doznawalem jakies 8-12 lat temu. z czasem przychodzi pewne otrzezwienie :)
w AC nie widze niczego ciekawego. serio, podchodzilem kilka razy, zeby sie przekonac - ludzilem sie, ze to jeden z tych bardziej wymagajacych zespolow. niestety, nie dalem rady. straszna nuda.
baerm
[25 stycznia 2009]
dużo ważniejsze ? nawet jakbym wziął pod uwagę te płyty które mi napisałeś to co z tego jak oni potrafią zabłysnąć tylko jedną płytą. Czy interpol albo oasis wydały płyty tak dobre jak na przykład Spirit...
A po drugie po tych najlepszych ich płytach też był na nich hajp i później wydawali płyty które okazywały się przeciętnymi albumami. Niewiele jest zespołów które potrafią nagrać coś dobrego mimo tak dużej presji.
Te zespoły są o tyle ważniejsze bo więcej o nich było słychać w mediach a to nie robi żadnej różnicy.
Gość: pou
[25 stycznia 2009]
i o czym mowimy? czy najlepsze czy najwaznijesze?
bo jesli najlepsze to jednak w duzej czesci jest to kwestia gustu. ciezko zas mowic o AC jako o najwazniejszej kapeli. to dopiero zweryfikuje czas. jak jest hajp i duzo osob czeka na nowy LP to nie dziwne, ze potem jest 10/10. no chyba, ze kapela daje maksymalnie dupy, to wowczas ciezko utrzymac te opinie. takze uwazam, ze mimo ze oasis i interpol nie szaleje teraz, to sa to duzo wazniejsze kapele w historii muzyki.
Gość: pou
[25 stycznia 2009]
stary, daj spokoj. to sa plyty sprzed kilku lat. nie przesadzasz z ta "obecnoscia"? teraz slucha si etylko tego co wydane w 2009?
naciagnieta jest twoja teza i tyle :)
baerm
[25 stycznia 2009]
Interpol ? The strokes ? Oasis ?
Mówiąc obecnie nie miałem zamiaru cofać się 10 lat wstecz teraz te zespoły wydają (oprócz Franz Ferdinand-a) bardzo przeciętne płyty. Próbuj dalej bo jak na razie marnie ci idzie
Gość: Puo
[25 stycznia 2009]
xl dzieki za wsparcie...
otoz ta lista, pierwsza lepsza. robilem ja 2 minuty. mozna zrobic takich list 10 :)

Franz Ferdinand - Franz Ferdinand
The Hives - Veni Vidi Vicious
White Stripes - Elephant
Sonic Youth - Rather Ripped
The Strokes - Is this it
Oasis - (What's the Story) Morning Glory?
Blur - Parklife
Pulp - Different Class
The Libertines – The Libertines
Interpol - Turn on the Bright Lights
Gość: baerm
[24 stycznia 2009]
No to wymień. I przypominam mają być OBECNIE najlepsze.
Gość: xl
[24 stycznia 2009]
znalezienie 10 takich zespołów nie bedzie takim problemem
Gość: Baerm
[24 stycznia 2009]
Jeżeli chodzi o Animal Collective masz tu link.
http://en.wikipedia.org/wiki/Merriweather_Post_Pavilion_(album)
Po prawej jest takie coś jak Professional reviews.
Teraz twoja kolej. Znajdź mi 10 zespołów których przynajmniej jedna płyta miała taką średnią jak MPP. To świadczy o tym, że jest to jeden z najważniejszych zespołów.
kuba a
[24 stycznia 2009]
Chodziło o najważniejszych OBECNIE. Tak trudno to skumać?
Gość: pou
[24 stycznia 2009]
presley, beatles, rolling stones, jackson, hendrix, led zeppelin, pink floyd, joy division, nirvana, madonna

komentarz potrzebny?
kuba a
[24 stycznia 2009]
Animal Collective to "kapela electro"? Ciekawe. No i czekam nadal na tę dyszkę z uzasadnieniami.
Gość: pou
[24 stycznia 2009]
jest jednym z najwazniejszych, jesli to bedzie lista 100-200 zespolow. jesli mowomy o 50 najwazniejszych, to ich tam na pewno nie bedzie. wg mnie i wg wielu krytykow muz.
chyba ze mowimy o najwazniejszych kapelach "electro" lat 2000'
kuba a
[24 stycznia 2009]
Wymień i uargumentuj 10 ważniejszych i po sprawie :)
Gość: baerm
[24 stycznia 2009]
Znaczna większość jest tego zdania w muzycznym świecie.
Gość: pou
[23 stycznia 2009]
z tym "jednym z najwazniejszych zespolow" to sporo przesadziliscie :)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także