Architecture In Helsinki
Edynburg, Subway - 11 lipca 2005
They’re proper freaks, aye?, rzucił kolega z pracy na widok podsuniętego mu pod nos poniedziałkowego Metro. Well, they’re Aussies, odparłem, tłumacząc pozorną przypadkowość doboru ośmiu osób tworzących zdjęcie prasowe grupy Architecture In Helsinki. Widniejąca pod nim informacja o niezapowiedzianym wcześniej, kameralnym koncercie formacji w Edynburgu w mgnieniu oka unicestwiła mój wieczorowy bezplan. Usłyszeć jeden z najciekawszych australijskich zespołów promujący swoją nadchodzącą nową płytę w tak komfortowych warunkach? I jak tu nie lubić poniedziałków?
Dziesięć godzin później, wraz ze sceniczną materializacją gwiazdy wieczoru prysło wcześniejsze wrażenie: nie taki diabeł straszny jak go fotografują. Formacja Architecture In Helsinki to ośmioro młodziutkich muzyków, dalekich pod względem aparycji od współczesnych, wypacykowanych gwiazd tabloidowego indie. Po obowiązkowej wymianie lodołamaczy okazało się, że to dodatkowo niezwykle sympatyczny zespół, sprawiający bardziej wrażenie wesołej ferajny znajomych z uniwersytetu niż rasowego kolektywu muzycznego. Niestraszne im było nawet to, że nieduża sala Subway wypełniona była co najwyżej w jednej trzeciej, co biorąc pod uwagę znajomych i dziewczyny dwóch zespołów supportujących oznacza, że muzyka oktetu nie jest w Edynburgu specjalnie znana. Idę o piwo, że na koncert w Gdyni dałoby się przyciągnąć więcej osób.
„Flaming Lips z niesłychanie dużą ilością cukru”. Ta opisująca muzykę Australijczyków sentencja przylgnęła do mnie wraz z poranną lekturą zapowiedzi ich występu i przez cały wieczór nie mogłem się od niej uwolnić. Tym bardziej, że na żywo oba zespoły również łączy wspólny pierwiastek. I choć nie zobaczyliśmy oblewania się keczupem (był ktoś na Flaming Lips w 2000?), w ruch poszły różnorakie, dziwaczne instrumenty, było również wiązanie się taśmami i inne mniejsze szaleństwa. Całość podrasowana została niespożytymi zasobami młodzieńczej energii, scenicznej radości i naturalnego wdzięku. Pomiędzy tym wszystkim z szybkością australijskiego kangura mknęły kolejne piosenki, brzmiące niczym zespół Enon biorący lekcje surfingu w szkółce The Go! Team. Według zespołu w zdecydowanej większości premierowe, według mnie w równej proporcji wymagające uważnej lektury najnowszego albumu. Dopiero po jego wysłuchaniu, koncert Architecture In Helsinki z dość chaotycznego ciągu niesłychanie chwytliwych, często genialnych, czasem bezlitośnie ukróconych przed czasem motywów przemienić się może w logiczną, przekonującą całość. Po godzinie jazdy kolejką górską w towarzystwie rozbrykanej ferajny marzyłem o spokojnej, domowej sesji z ich nową płytą. Wtedy wszystko stanie się jasne.