Czarne Ciasteczka

Bytom - 14 Maja 2003

21 września 2002 roku miało miejsce nagranie materiału na płytę nowej formacji rockowego poety Marcina Świetlickiego. Materiał zarejestrowany został podczas premierowego występu grupy na festiwalu Port Legnica 2002. Nazwa grupy - Czarne Ciasteczka - pochodzi z fragmentu tekstu utworu Druga komunia macierzystego zespołu Marcina - Świetlików. Czarne Ciasteczka to wspomniany wcześniej Świetlicki, dwóch kompanów z zespołu głównego, czyli Grzegorz Dyduch (bas) i Marek Piotrowicz (perkusja) plus znakomity trębacz Antoni Ziut Gralak, znany głównie z aktywności na scenie yassowej.

Słów kilka o samej płycie. Jest to wydawnictwo (jak na razie) czysto eksperymentalne, początkowa ilość sprzedawanych egzemplarzy miała wynosić nieco ponad dwieście. Dodatkowo płyty miały być rozprowadzane tylko przez internet. Wydaje mi się jednak, że wraz z rozpoczęciem działalności koncertowej, płyta będzie pojawiać się w sprzedaży na samych koncertach, gdyż popyt na nią na pewno wzrośnie.

Co do treści, jest to po prostu zapis pierwszego koncertu zespołu, gdzie oprócz kilku utworów nowych, Czarne Ciasteczka grają po prostu tematy Świetlików do poetyckich, czasem nieco zmienianych, tekstów wieszcza Świetlickiego. Ja sam, będąc umiarkowanym fanem Świetlików, miałem okazję przekonać się, co prezentuje Marcin w nowym projekcie 14.05.03 w bytomskim klubie Fantom.

Fantom jest jednym z głównych śląskich, alternatywnych miejsc koncertowych (głównie jazzowych) odznaczający się:

a) skromnym i surowym (nie brzydkim) wystrojem wnętrza (stare kanapy, drewniane stoły i krzesła, chropowate ściany plus atrakcja-podczepiona do sufitu, pokaźnych rozmiarów stalowa trąbka)

b) przystępnością cenową napojów wyskokowych (4 zł za 0,5 l piwa)

c) miłą i nad zwyczaj sprawną obsługą (panie barmanki podczas koncertu co kilkanaście minut kursowały wokół stolików, wymieniając popielniczki i kufle, czasem graniczyło to z nadgorliwością)

d) mikroskopijnych rozmiarów sceną (mniej więcej 3x4 m, a grały tam m.in. Kult, Pudelsi i Voo Voo)

Klub jest więc rajem dla fanów ceniących sobie nader bezpośredni kontakt z zespołem. Poza tym, jest to miejsce bardzo małe przestrzennie, naliczyłem około dwustu obecnych.

Sam koncert rozpoczął się z godzinnym opóźnieniem, gdyż panowie dźwiękowcy mieli kłopoty z podłączeniem odpowiednich kabelków. Po wspomnianej godzinie zespół mógł już pojawić się na scenie. Świetlicki przedstawiając zespół na końcu wymienił trębacza, który po usłyszeniu swojego nazwiska wyszedł z... szafy stojącej obok sceny. Wielkie poruszenie na sali i opóźnienie zostało wybaczone humorystycznym gestem.

Zaczęli zaskakującym, punkowym, krótkim numerem, który rozpoczyna również płytę. Świetlicki z papierosem w ręku, Dyduch z wielką basówą na korpusie, Piotrowicz za garami i Gralak z piskliwą, szybko ucinaną partią trąbki. Dalej było już zupełnie inaczej. Zero szybkości, ściśle rockowego zacięcia, za to z magicznym transem powodowanym głównie przez trąbkę i bas, gdzie charakterystyczny ton melorecytacji Marcina mógł spokojnie dojrzewać. I tak już przez cały koncert - cicho, wnikliwie, tajemniczo. Tutaj nie chodziło o zwarte schematy, o dopatrywanie się melodyki, a raczej odszukiwanie genialnych smaczków ukrytych głównie w słowach poety. A wystawiał nas on na ciekawą próbkę interpretacji swoich tekstów. Dodatkowo prezentował ciekawe zachowanie sceniczne-gwizdał, prawie całując mikrofon, wyciągał z kieszeni pudełko zapałek, po czym potrząsał nim przed mikrofonem, no i wypalił chyba całą paczkę papierosów. Poza tym Świetlicki ma dziwną, nie do opisania, prawie hipnotyczną mimikę twarzy przy wydobywaniu z siebie słów. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie poza, by kupić nas - publikę. Czy aby nie przekracza jakiejś granicy, za którą nie ma już siebie jako szczerego artysty, a tylko sztuczność, nienaturalność zachowania. A nawet jeśli, to chyba świadczy to i tak na jego korzyść, przecież założeniem koncertu miała być właśnie wielowarstwowość i głębia interpretacji.

Małym odstępstwem od klimatycznej reguły mógł być zagrany w połowie koncertu, bliski klimatom reggae, utwór Opluty 74, który diametralnie jednak nie łamał założeń występu. Zagrali może z dziesięć utworów, z czego większość Świetlików. Najlepiej wypadły chyba Złe misie rozciągnięte do kilkunastu minut i debiutująca Dominikana.

Dla mnie cichymi faworytami tego wieczoru byli trębacz i basista. Pozornie na drugim planie, gdzieś na uboczu, faktycznie stanowili element prowadzący rytm (bas) i klimat (trąbka). Całkiem zgrany tandem, biorąc pod uwagę krótkotrwałą działalność koncertową.

Tak właśnie, krótko, bo przez godzinę (może nieco ponad) Czarne Ciasteczka prowadziły nas uzupełniając się wzajemnie. Widać było, że dobrze czują się razem na scenie. A pod nią?

A pod nią pustka, bo nie o czynną zabawę tu chodziło. Miał to być koncert eksperymentalny, niemal progresywny, mający też charakter wieczoru autorskiego, prezentującego twórczość znanego krakowskiego poety. Więc zero pogo, zero krzyków, za to pełna gama przemyśleń. I tylko ludziom zdolnym do takiego odkrycia się polecam koncerty Czarnych Ciasteczek.

Jarmusch (20 maja 2003)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także