Sonic Youth

Londyn, Brixton Academy - 2 września 2004

Zdjęcie Sonic Youth - Londyn, Brixton Academy

Wiecie, oni są w wieku Waszych rodziców. I w przeciwieństwie do Waszych rodziców grają w jednym z najważniejszych zespołów ostatniego dwudziestolecia. Możecie myśleć, że Wy też tacy będziecie za dwadzieścia lat, ale ja was uświadomię. Nie przebijecie Sonic Youth. Nikt nie doceni waszych niedbałych, trzyakordowych kompozycji, które teraz gracie z kumplami w garażu. Powiem Wam jedno, wróćcie do nauki, do dziewczyn, do pracy za biurkiem. Miejcie szacunek i pozwólcie tworzyć muzykę starszym...

Czas na małą dygresję. Jeżeli w okresie od czerwca do początku września byliście w Londynie, mieliście szansę załapać się na występy trzech znanych, zasłużonych zespołów amerykańskich. Wszystko zaczęło się od reaktywacji Pixies. Wiadomość o ich występie wstrząsnęła stolicą Anglii, bilety na wszystkie cztery koncerty w Brixton Academy wyprzedały się w przeciągu kilku godzin. Pod koniec miesiąca cztery występy w Hyde Parku wyprzedał kalifornijski „słoneczny patrol”, Red Hot Chili Peppers. Choć stylistycznie innego pochodzenia, oba zespoły skończyły się w roku 1991, w tym pierwszy przypadku przez rozwiązanie się. Co ciekawe, w tym roku oba wydały płyty. Pierwszy wypuścił na rynek greatest hits, drugi postanowił uszczęśliwić nas albumem koncertowym (patrzcie jaki jestem szczęśliwy!). Chwila, co z trzecią grupą? Ano wydała ona „Sonic Nurse”. Album z premierowym materiałem, bagatela, jeden z najlepszych w muzyce rockowej w tym roku. I wiecie co? Bilety na jej jeden, jedyny show zalegały w box officach jeszcze w dniu koncertu...

Nie nazywajcie Sonic Youth żywą legendą. Zrównacie ich w ten sposób z tymi wszystkimi zespołami odcinającymi obecnie kupony od przedwczorajszej chwały. Poza tym żywe legendy nie grają takich koncertów. Podczas wykonywania drugiego w kolejności utworu, na scenie Brixton Academy zapanował chaos. Riff rozpoczynający „Pattern Recognition” spowodował, że pierwsze rzędy zafalowały. To było coś w rodzaju niekontrolowanego wybuchu emocji dziesiątek przetasowujących się pod sceną ludzi. Oliwy do ognia dolali oni, lewa flanka – Lee Ranaldo i Jim O’Rourke zeskoczyli ze sceny, by dać się ponieść rękom tłumu. Ochroniarze rzucili się natychmiast na odsiecz, by uniemożliwić muzykom tę sztuczkę, a ja kilkanaście sekund później patrzyłem już w zupełnie inną stronę. Z prawej, Thurston Moore wspinał się właśnie z gitarą na dwumetrowy wzmacniacz, by końcówkę utworu wykonać w konwencji widocznej na zdjęciu u góry. Powiedzcie mi, która legenda tak potrafi? No, która?

Przeciwwagę dla szalejącego Moore’a stanowiła spokojna Kim Gordon. Przyodziana w ażurową sukienkę i buty na obcasie uwodziła wszystkich, kołysząc biodrami podczas śpiewania charakterystycznego, dwuznacznego refrenu „Dude Ranch Nurse”. Uwodziła, bo mimo upływu wieku pani Gordon w dalszym ciągu zachowała swój sceniczny seksapil. To na nią zwrócone były wszystkie oczy, kiedy rozpoczęli koncert melancholijnym „I Love Golden Blue”. Czas najwyraźniej nie ima się Sonic Youth. Choć przenikliwe światło czasami wyraźnie oświetlało ich przeorane zmarszczkami twarze, scenicznej nieprzewidywalności, zdolności hipnotyzowania tłumu oraz umiejętności budowania napięcia pozazdrościć by im mógł niejeden młody zespół. To co Moore wyczyniał z gitarą, nie można nazwać inaczej jak akrobacjami. Ranaldo nie pozostawał daleko w tyle ze swoim patentem zamiatania gitarą sceny. Jednak ponad tym wszystkim była muzyka.

Wiadomo, Sonic Youth. Dźwiękowi eksperymentatorzy. Oni nie odgrywają utworów nuta w nutę jak na płytach. I choć tego wieczoru odchylenia od wersji studyjnych nie były bardzo duże, to co jakiś czas zdarzały się odejścia od głównego nurtu kompozycji. Totalną improwizacją było piętnaście minut dźwiękowego bezładu wieńczące ich występ. Moore sprzęgał ze wzmacniaczem jakieś dziwne urządzenie, gitara Gordon znalazła się na ziemi, a Ranaldo chodził po scenie filmując coś, co z pewnością nie było pod kontrolą. I coś, co za bardzo nie chciało się skończyć, psując troszeczkę wrażenie znakomitej całości.

Fantastyczny występ. Oczywiście, można się było przyczepić do doboru repertuaru. Nie było ani „Kool Thing”, ani „100%”, ani „Sugar Kane”. Koncert promował najnowszą płytę grupy, nie ma się więc co dziwić, że to „Sonic Nurse” królowała tego wieczoru w Academy. Z hitów był tylko „Teenage Riot”. Ale przecież wcześniej ustaliliśmy, że Sonic Youth nie są zespołem od greatest hits. Od tego mamy inne grupy...

Tomasz Tomporowski (27 września 2004)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także