Pretty Girls Make Graves, Seachange, The Playwrights

Londyn, Scala - 25 sierpnia 2004

Zdjęcie Pretty Girls Make Graves, Seachange, The Playwrights - Londyn, Scala

Scala to venue położony w północnej części Londynu, kilkadziesiąt metrów od stacji metra Kings Cross. Repertuarowo nie jest to obiekt na miarę Astorii, jednak zdarzają się tu koncerty naprawdę ciekawych wykonawców. Wielkością nie różni się znacznie od gdyńskiego Ucha, co zapewnia intymną atmosferę występów. Wszystkim, którzy myślą, że sprowadzenie zagranicznego zespołu do Polski wymaga wynajęcia obiektu na miarę katowickiego Spodka, powiem, że w połowie września zagrał tu Interpol. Czy daje to komuś do myślenia?

The Playwrights pominę milczeniem. Takie zespoły nie powinny nigdy wychodzić poza poziom grania tylko dla znajomych. A oni nawet koszulki na stoisku z merchandise sprzedawali, ech....

Natomiast Seachange zaskoczyli mnie bardzo. Jak się potem okazało dali najlepszy koncert tego wieczoru. Tegoroczna płyta grupy „Lay Of The Land” nie zrobiła wielkiej kariery na Screenagers. Powody tego mogą być dwa: albo jeden z naszych domorosłych recenzentów się skompromitował, albo nie udało się na krążku uchwycić koncertowej prezencji zespołu. Seachange to pięciu młodych, w okolicach dwudziestki chłopaków i równie młoda, lekko zagubiona, dziewczyna, stojąca z boku sceny ze skrzypcami. Wspomniani chłopcy nie poszli w jej ślady. Postanowili po prostu dać czadu. I nie jest nawet ważne co grali, ale jak to robili. Choć rozpoczęli dość powoli, podczas odgrywania „Glitterball” nie było na scenie ani jednego niemobilnego elementu. Od razu skojarzyli mi się z młodszą wersją The Delgados. Tak jak u Szkotów, utwory Seachange narastały powoli, by niepostrzeżenie przemienić się w zatykający uszy gitarowy zgiełk. Mam nadzieję, że druga płyta Seachange uchwyci ich koncertową energię, bo oni mają to „coś”, muszą się tylko jeszcze trochę nauczyć...

Co ciekawego można powiedzieć o Pretty Girls Make Graves? Przede wszystkim to, że mają ciekawy skład. Na scenę w Scali wyszły cztery osoby i jeżeli perkusista mieścił się jeszcze w „normie”, to czarnoskóry gitarzysta nie przytrafia się przecież często. Dosyć sporej postury basista okazał się być łudząco podobny do Krista Novoselica. A wokalistka? Ekscentryczna Andrea Zorillo to taka Karen O. na diecie trzech tysięcy kalorii. Trzeba jednak dodać, że mimo iż grupa scenicznie prezentuje się świetnie, jej materiał w wersji „na żywo” nie do końca się broni. O większości zaprezentowanych podczas koncertu kompozycji nie można było powiedzieć nic ponad to, że były głośne, połamane i hałaśliwe. Dopiero, zagrany w połowie setu, „Speakers Push The Air” zelektryzował przybyłych tego wieczora do Scali. To prawdopodobnie jeden z dziesięciu najlepszych utworów, jakie trafiły do nas zza oceanu w tym tysiącleciu. To także jeden z najlepszych tekstów, trafiający niczym pocisk w serca wszystkich patrzących na życie przez pryzmat muzyki: Life’s complications, and frustrations, they disappear when the music starts playing. Również i tym razem nie chybił.

Właśnie nagrywamy nowy album, padło ze sceny niedługo potem, efektów naszej pracy spodziewajcie się wkrótce. Zapowiedź ta bezpośrednio poprzedziła zupełnie premierowe nagrania formacji. No i cóż, zanosi się na zmianę brzmienia. Nowe utwory są o wiele bardziej przestrzenne, wyciszone, z dość wyraźnym piętnem elektroniki. Jedynie obowiązkowe „przyładowania” w refrenach przypominały z jakim zespołem mamy do czynienia. Nowe kawałki niestety ponownie odrobinę osłabiły napięcie, na szczęście uratowane przez kolejny kapitalny utwór z debiutu – „The Get Away”. Nie wiem w tej chwili, czy będę z wytęsknieniem czekał na ich trzeci album. Z pewnością go jednak posłucham. Bo kto wie, może znowu zdarzy im się jakiś przebłysk geniuszu...

Tomasz Tomporowski (25 września 2004)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także