Super Furry Animals

Londyn, Hammersmith Apollo - 8 kwietnia 2004

Zdjęcie Super Furry Animals - Londyn, Hammersmith Apollo

Super Furry Animals nigdy nie wydawali mi się gwiazdą pierwszego formatu. Ich płyty nie sprzedają się w astronomicznych ilościach, single z rzadka wchodzą do top 10. To raczej taki zespół-solidna firma, od lat produkujący bardzo dobre lub przynajmniej przyzwoite płyty, dodatkowo rozpieszczający fanów częstymi trasami koncertowymi. Poprzedni koncert formacji odbył się listopadzie, kwietniowy zaplanowany był w jednym z większych koncertowych obiektów Londynu. Hammersmith Apollo, bo o nim mowa, nie jest venue często goszczącym wykonawców spod znaku indie. No bo który z nich będzie w stanie zapełnić salę, której liczba miejsc siedzących wynosi 3719, o stojących nie wspominając? W dodatku w czwartek? Udało się to Super Furry Animals. Hammersmith Apollo wydawał się być pełny.

Sam obiekt również zasługuje na akapit. Po pierwsze ochrona. Pamiętając wcześniejsze doświadczenia z poprzednich wypadów, przygotowany byłem na rewizję osobistą (Astoria), tudzież przynajmniej na przeszukanie torby (Brixton, Islington Academy), jednak nie doczekałem się ani tego ani tego. Dziwne, zważywszy na wielkość obiektu. Drugą, wartą wspomnienia rzeczą jest nachylenie podłogi w Apollo. Im dalej od sceny, tym wyżej, co umożliwia widzom z tyłu bezproblemowe oglądanie widowiska. Pamiętając dramaty przy okazji Placebo na Torwarze moich niewysokich koleżanek, które bardziej słuchały niż oglądały, rozwiązanie to wydaje się być naprawdę dobrym pomysłem. Ok, przejdźmy do koncertu.

Formacją bezpośrednio supportującą futrzaków, okazał być się hip-hopowy kolektyw pod nazwą Goldie Lookin' Chain. Nie jestem zwolennikiem muzyki angielskich bloków, także występ tej formacji niewiarygodnie mi się dłużył. Niezależnie od tego, że z założenia miał być programowo niepoważny. Tych ośmiu bezładnie człapiących po scenie kolesi robiło wrażenie przypadkowej zbieraniny osobliwości. Coś jakby wystawić na scenę męską część redakcji Screenagers, przebrać w dresy i łańcuchy, dać mikrofony i kazać do bitu recytować swoje teksty. Wypadlibyśmy prawdopodobnie równie amatorsko co GLC. No, ale na tym miał polegać urok tego występu, więc właściwie nie będę się czepiał. Z przesłania zapamiętałem, że mam palić trawę i pieprzyć Alicię Keys. Dzięki za radę, zapisałem sobie.

Zwykle przed zajęciem miejsca w tłumie rozglądam się po otaczających mnie ludziach. Stronię od środka, bo tam jest zawsze najgoręcej. Staję najczęściej obok tych, którzy wyglądają na spokojnych, lub będą nie będą raczej szaleć, z uwagi na to, że spędzili godzinę przed lustrem układając włosy. Po prostu obijanie się o siebie pod sceną nie sprzyja w moim przypadku percepcji wizualno-dźwiękowej. Jednak właśnie w Apollo po raz pierwszy się pomyliłem. Jeżeli jeszcze przez pierwsze, bardziej spokojne momenty koncertu wszystko było pod kontrolą, przy "Golden Retriever" nagle znalazłem się w samym środku podskakującej masy. To właśnie ten utwór obudził lekko przysypiającą tego wieczora publiczność. Przysypiającą, bo ostatnia płyta zespołu "Phantom Power" z pespektywy roku czasu jest co najwyżej poprawna. Brak jej niestety dzikości i charakteru poprzedniczek. Utwory z "Phantom Power" zdominowały pierwszą, dość mdłą w moim uznaniu część występu. Nawet jeśli "Golden Retriever", czy "Do Or Die" zmusiły publikę (wraz z autorem tekstu - niestety) do wysiłku, "Run Christian Run" oraz "Hello Sunshine" zaliczam do kategorii po prostu odegranych. Pomimo szumnych zapowiedzi w prasie w rodzaju "expect the unexpected", szaleństwa w występie futrzaków było jak na lekarstwo. Gruff wyszedł na scenę w kasku Power Rangersa, w czasie jednego kawałka przez scenę przemknęli chłopaki z GLC, nie za bardzo to jednak na mnie podziałało. Muszę przyznać, że więcej przyjemności sprawiało mi oglądanie wyświetlanych na dużym ekranie animacji (brought to us by furryvision - jak okazało się przed koncertem), niż lekko nieobecnych członków zespołu. Na szczęście później było lepiej.

Pamiętacie "Some Things Come From Nothing"? Najbardziej odprężający fragment "Guerilly"? Od tego utworu jakość repertuaru zaczęła zwyciężać nad zachowawczością muzyków. Kiedy zaś jako następny wybrzmiał fantastyczny "Juxtaposed With You", w Hammersmith Apollo zrobiło się naprawdę błogo. Wszystko zaś przebiły zagrane pod rząd trzy utwory z "Radiatora", z "Hermann Loves Pauline" na czele. Gruff ciągnął główną linię wokalną, publiczność zaś skandowała charakterystyczne dla utworu pa pa pa. Britpopowy duch został w tym momencie reaktywowany...

Tuż przed ostatnim utworem na ekranie pojawiły się zdjęcia Busha i Blaira. Były on pretekstem do utworu rozpoczynającego album "Outspaced", wyśpiewanego w tym kontekście jako protest-song - the man don't give a fuck about anybody else. Po tym roztańczonym fragmencie zespół zszedł ze sceny, by po ponad pięciominutowej, służącej jako wypełniacz czasu dawce wątpliwego jakościowo techno, powrócić na scenę w kostiumach Yeti. Znak rozpoznawczy futrzaków z ostatniej trasy okazał się być strzałem w dziesiątkę, niestety był to powrót krótki, podczas którego chłopaki zagrali jedynie refren ostatniego kawałka. I to było niestety wszystko. Zapalono światła.

Koncert Super Furry Animals trwał prawie dwie godziny, nie doczekałem się jednak kilku moich faworytów, takich jak "Smokin'" czy "Demons". Nie był to zły występ, jednak niestety w granie zespołu zdążyła się już wkraść nutka rutyny. Nawet jeśli jest to szaleństwo, to dość mocno kontrolowane. Choć może to ja się czepiam. Bo zgromadzonym niewątpliwie się podobało...

Tomasz Tomporowski (17 kwietnia 2004)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także