Soundedit Festival – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band

Wytwórnia, Łódź - 24, 25 października 2014

Zdjęcie <b>Soundedit Festival</b> – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band  - Wytwórnia, Łódź

(zdjęcia - Joanna "Frota" Kurkowska)

Impreza w kuluarach często określana ironicznie, z trudną do ustalenia proporcji mieszaniną zdrowej kpiny i błogiej dumy, jako lekko snobistyczna, środowiskowa, po raz kolejny dostarczyła mocnych wrażeń. Rozmawiano, analizowano, szkolono, a przede wszystkim grano na poziomie światowym i wręczano statuetki Człowieka ze Złotym Uchem, które w tym roku otrzymali Lech Janerka, Karl Bartos, Howie B oraz John Cale.

Zdjęcie <b>Soundedit Festival</b> – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band  - Wytwórnia, Łódź

W części warsztawowej organizatorzy przygotowali naprawdę ciekawy zestaw tematów – od kwestii technicznych do spotkań z zaproszonymi na festiwal z artystami. Niestety, z racji innych obowiązków, byłem świadkiem, tylko i aż, koncertów, które rozpoczął lekko spóźniony, ale niesłychanie efektowny Laibach. Nowe nagrania legendy industrialu, takie jak rozpoczynające show „Eurovision”, zabrzmiały tego wieczoru w Wytwórni znacznie lepiej niż znane z albumów wersje. Np. refren tego utworu, który na „Spectre” nie wyróżnia się na pod względem brzmieniowym, na żywo był znacznie głośniejszy, wyraźniejszy, zagrany, szczególnie przez perkusistę z niebywałą pasją. Materiał z ostatniej płyty, dominujący podczas pierwszej części koncertu, mógł imponować – różnorodnością nastrojową i stylistyczną. Gdy po dynamicznych numerach („We Are The Millions And Millions”, „Eat Liver!”), pojawił się liryczny, melancholijny „Koran”, wiadomo było, że uczestniczymy w koncercie doskonale przemyślanym pod względem operowania nastrojem. Laibach są mistrzami budowania ironicznego patosu i łączenia go z autentyczną wzniosłością – prowadzą słuchacza w stronę lirycznego rozmarzenia, by po chwili uczynić go uczestnikiem quasi-kabaretu (wyświetlenie podczas przerwy odezwy wzywającej do wstąpienia do partii). Gdy publiczność entuzjastycznie przyjęła trzy kameralne, dalekie od najbardziej znanego oblicza grupy, utwory, składające się na minialbum poświęcony powstaniu warszawskiemu, została brutalnie potraktowana dawką idealnego na finał koncertu tanecznego, mrocznego industrialu (m.in. „Love On The Beat”, „See That My Grave Is Kept Cleen”, „Tanz Mit Laibach”...). Rozpocząć bardzo mocnym akcentem, następnie rozprężyć, rozmarzyć słuchaczy, by w finale wrzucić piąty bieg w rozpędzonej, ciężkiej maszynie demolującej resztki wątpliwości, co do tego, czy koncert był bardzo dobry, czy po prostu genialny – taki scenariusz założyli muzyce Laibachu i perfekcyjnie go zrealizowali.

Zdjęcie <b>Soundedit Festival</b> – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band  - Wytwórnia, Łódź

Swoim różnorodnym, doskonale wyreżyserowanym show Słoweńcy w pewien sposób zrobili krzywdę Karlowi Bartosowi, którego występ, mimo że zawierał wymarzony przez wielu zestaw kraftwerkowych klasyków i solowych nagrań artysty, mógł się wydać nieco monotonny. Oczywiście trudno mówić o poważnym rozczarowaniu, gdy obcuje się z takimi numerami jak z jednej strony „Computer World”, „Das Model”, „The Robots”, z drugiej zaś „Atomium” czy „15 Minutes of Fame”, jednak można było odnieść wrażenie, że z dwóch gwiazd pierwszego dnia festiwalu, jedna wciąż była w stanie zadziwić i zaskoczyć, druga zaś, tylko i aż, zabrała słuchaczy w sentymentalną podróż do mitycznych prapoczątków alternatywnej elektroniki.

Zdjęcie <b>Soundedit Festival</b> – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band  - Wytwórnia, Łódź

Sobotnie koncerty rozpoczął Patrick Wolf, który został powitany trochę jak idol nastolatek – bukietami kwiatów i prezentami ze strony fanów, ale każdą minutą swojego występu udowadniał, że jego propozycja jest czymś zdecydowanie poważniejszym niż tylko porcją, typowych dla poprzedniej dekady, okołofolkowych, piosenkowych wzruszeń. Zetknąłem się z opinią, że jego materiał w wersji akustycznej, wspomagany jedynie przez harfę i akordeon, wypada gorzej niż na płytach. Słuchając festiwalowego występu, miałem całkowicie odmienne wrażenie. Spontaniczność, pewna urocza chaotyczność, wprowadzana do utworów przez Wolfa, który w towarzystwie jedynie dwójki muzyków pozwalał sobie na swobodniejsze podejście do znanych z płyt kompozycji, były ogromnym atutem jego koncertu. Autor „Sundark and Riverlight” zagrał m.in. „Teignmouth”, „Bermondsey Street”, „Time of My Life” oraz na zakończenie przejmujące „Overture”. Jego koncert stanowił rozczulającą, nieco karnawałową mieszankę liryzmu z humorem, patosu z pozytywną dezynwolturą. Niektórzy songwriterzy, „pomagają sobie”, dodając podczas rejestracji piosenek rozmaite produkcyjne, brzmieniowe efekty, a potem na żywo są bladym cieniem swojej podrasowanej, studyjnej wersji. Patrick (nomen omen) Wolf jest natomiast zwierzęciem scenicznym, dla którego kontakt z słuchaczami to coś absolutnie naturalnego. Można było odnieść wrażenie, że gdyby nie czasowe ograniczenia, mógłby występować jeszcze przez ponad dwie godziny, racząc wszystkich opowieściami o okolicznościach powstania kolejnych piosenek, bawiąc się nimi i samym sobą, i w dziwny sposób nie drażniąc wcale nieco narcystycznym gawędziarstwem. Nie wiem, kto na tym koncercie bawił się lepiej – artysta czy publiczność, ale z pewnością i on, i ona bawili się doskonale.

Zdjęcie <b>Soundedit Festival</b> – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band  - Wytwórnia, Łódź

„Ponoć dostanę tu jakiś medal po znajomości” – powiedział podczas następnego występu Lech Janerka, a jednocześnie swoim godzinnym zestawem kawałków potwierdził, że nagroda „za szczególną wrażliwość muzyczną oraz kunszt słowa”, którą odebrał chwilę po występie, bezdyskusyjnie mu się należała. Soundeditowa publiczność wysłuchała utworów zaprezentowanych bez zbędnych kombinacji, brzmiących niezwykle świeżo, imponujących nadal muzyczną surowością i tekstową niejednoznacznością. „Lola (chce zmieniać świat)”, „Strzeż się tych miejsc”, „Historia podwodna” czy późniejsze „Wieje” to piosenki, których nikomu nie trzeba przedstawiać. Wrosły w glebę polskiej kultury, a nich wyrosły pokolenia. Po euforii, jaką wywołało zagrane na zakończenie „Jezu jak się cieszę”, zabrakło jeszcze czegoś, publiczność zdecydowanie została pozostawiona sama sobie zbyt wcześnie. Można ją było ewidentnie czymś dopieścić, np. „Rowerem”, „Wirnikiem”, „Niewalczykiem” czy jeszcze innym klasykiem.

Zdjęcie <b>Soundedit Festival</b> – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band  - Wytwórnia, Łódź

Po wręczeniu nagród na scenie pojawił się John Cale, którego koncertu, muszę przyznać, trochę się bałem. Występy legend tego formatu, na tym etapie kariery są często bardziej okazją do tego, by doświadczyć obecności historycznej postaci niż posłuchać muzyki odpowiadającej czasom jej świetności. Niestety, moje obawy okazały się uzasadnione. Współzałożyciel The Velvet Underground zaczął od bezbarwnej „Heddy Gabler”, potem przeszedł do zagranego wyjątkowo sennie „Captaina Hooka”, czym mocno schłodził atmosferę festiwalu. Następne numery m.in. „I Wanna Talk 2 U” nie poprawiły wrażenia. Wszystko, co prezentował, brzmiało tylko poprawnie. Obejrzałem się w pewnym momencie za siebie i analizowałem twarze publiczności – zmęczenie, znużenie, oczekiwanie, nadzieja... Na żadnej z nich nie dopatrzyłem się śladów ekscytacji. Oczywiście nie jest tak, że występ Cale'a był całkowicie pozbawiony jaśniejszych momentów, doliczyłem się dwóch – „Letter From Abroad” i „Waste Land” zabrzmiały mocno, zapewniły to, z czego znany jest legendarny muzyk – czyli mieszankę niebanalnego popu i progresywnego, awangardowego odrealnienia. To jednak było na tyle, nawet mocne, transowe, rockowe zakończenie („Gun / Pablo Picasso”) bardziej zmęczyło słuchaczy niż wprawiło ich w zachwyt. Bisu domagała się jedna osoba – mój znajomy. Aż się do niego przyłączyłem, bo ten samotny, konsekwentny aplauz był w pewien sposób imponujący.

Zdjęcie <b>Soundedit Festival</b> – Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf, Lech Janerka, John Cale, Wojtek Pilichowski Band  - Wytwórnia, Łódź

Na koniec zagrał jeszcze Wojtek Pilichowski Band, którego energetyczna, bezpretensjonalna muzyka, będąca mieszanką rockowego brzmienia i tanecznego pulsu stanowiła świetną odmianę po intelektualno-kontemplacyjnym występie Johna Cale'a. Pilichowski razem z towarzyszącymi mu instrumentalistami i wokalistką – Katarzyną Stanek momentami brzmieli trochę jak funkowe Faith No More współpracujące z Michaelem Jacksonem (doskonale wplatali w swoje kawałki cytaty z „Thrillera”). Dzięki nim naprawdę ciekawa, inspirująca i różnorodna szósta edycja Soundedit Festiwal skończyła się mocnym, imprezowym akcentem.

Piotr Szwed (6 listopada 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: szwed
[7 listopada 2014]
Dzięki za zwrócenie uwagi.
Gość: Eve
[7 listopada 2014]
"Song of My Life" -> "Time of my life" :)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także