Kuba Ziołek x Piotr Kurek

Klub RE, Kraków - 12 marca 2014

Zdjęcie Kuba Ziołek x Piotr Kurek - Klub RE, Kraków

Wizyty w Klubie RE wspominam każdorazowo z wielkim sentymentem. Cóż bardziej przyjemnego, niż poczucie zamknięcia w podziemnym betonowym schronie przeciwatomowym bez dostępu świeżego powietrza, lecz w towarzystwie fascynujących dźwięków? Nic bardziej przyjemnego, serio, nic bardziej przyjemnego niż koncert w miejscu, w którym potrzeba eskapizmu w sferę muzyki jest tak dobrze podkreślona warunkami lokacji. 13 marca odbył się tu koncert Piotra Kurka i Kuby Ziołka – w ramach trasy po Polsce. Trasa kończy się 15 marca ale muzycy będą przecież nadal występować regularnie (razem lub osobno) w wielu miastach Polski.

Jeżeli ich kolejne koncerty macie przed sobą – przeczytajcie, czego możecie się spodziewać. Jeżeli nie udało wam się dotrzeć – opowiem, co straciliście.

Piotr Kurek

Warto obserwować oblicze Piotra Kurka w trakcie jego występów. Pomimo dynamicznych ruchów dłońmi – które permanentnie coś przełączają, przekręcają, uruchamiają i zapętlają, słowem, panują nad rozwojem muzycznej architektury – jego oświetlona twarz nie zawiera w sobie absolutnie żadnego wyrazu. Pogodna, posągowa biała maska, jaką „zakłada” tuż przed wejściem na scenę, wyraża jedynie wysokiej próby skupienie. Prawdopodobnie tak jest, że Piotr Kurek w całości pochłonięty jest swoją muzyką, ponieważ jak mało który rodzimy artysta dźwięku potrafi układać urzekające kolaże dźwiękowe, zbudowane wyłącznie z syntezatorowej abstrakcji. Krakowski występ w Klubie RE (przypominam, że klub ów dysponuje sceną przypominającą surowy, betonowy schron przeciwatomowy) zapamiętają na długo Ci, którym odpowiada obraz muzyki swobodnie zmieniającej swe oblicze i zamykającej w intymności spójnego świata (gdy tylko zdobędziemy się na myślenie o dźwiękach niczym o miejscach).

W muzyce Kurka doszukałem się trzech aktów – w pierwszym syntezatorowe fale rozmywały stopniowo swą ostrość, by ustąpić miejsca bardziej surowym, „ziarnistym” w swej naturze dźwiękom, po czym te dwa zbiory umiejętnie nawiązywały ze sobą dialog. Akt drugi dorobił się stałego, lecz nikłego basowego pulsu – sprawiał, że pochłonięte muzyką ciało zaczynało bezwiednie poruszać się do rytmu. Trzeci stanowił powrót do arytmicznego pejzażu, wzmogło się jednak napięcie i nasycenie całości. Przy czym Kurek ani na moment nie upadł w klisze – melodie, barwa i konfiguracje, jakie generował, to okazjonalne targowisko unikatów, ułożone jedynie na kanwie rozpoznawalnego, znanego z „Heat” idiomu. Najwyraźniej niezwykłość Kurka polega na tym, że z elektronicznych płaszczyzn zdołał stworzyć własny, rozpoznawalny język.

Kuba Ziołek

Po przeczytaniu fragmentu tekstu promocyjnego, który pozwolę sobie zacytować w nawiasie („Kuba Ziołek to kolejny po Starej Rzece solowy projekt Kuby Ziołka”) moja mina rozpłaszczyła się jak w popularnej emotikonie, zbudowanej z dwukropka i pionowej kreski. Czy można być własnym projektem? Na to wygląda. Dobrze, czy w takim razie nici z monumentalnych dronów (Stara Rzeka)?, manipulacji stacjami radiowymi na żywo (T’ien Lai)?, post-rockowej nawałnicy (Alameda 3)?, ezoteryki ubranej w improwizację (Innercity Ensemble)?, czy nawet nieco popowej gitarówy (Hokei)?. Powyższe pytania nie tyle mnie nurtowały, co raczej, swoją drogą, skłoniły do refleksji jak wielowymiarową i utalentowaną osobą jest czołowa postać Milieu L’Acéphale.

Koncert po krótkiej konferansjerce rozpoczął się od Doorsów. Wspaniały moment, gdy Kuba Ziołek najpierw zwierzył się z fascynacji Jimem Morrisonem, następnie zaś zagrał fantastycznie zaaranżowaną (na gitarę elektroakustyczną solo i wirtuozerski fingerpicking) piosenkę (prawdopodobnie wariacja na temat „The End” – dało się dosłyszeć charakterystyczną gitarową zagrywkę między wersami, głowy sobie jednak nie dam uciąć, przepraszam, kiepsko słyszałem słowa, które w każdym razie nie pasowały do tekstu „The End”, a akordy przypominały czasem „Indian Summer”). Kolejne utwory łatwo ulokować w tradycji amerykańskiego prymitywizmu z interludiami w postaci zapętlonych fragmentów szumu, akordów gitary, melodii miniaturowego klarnetu i sporadycznych uderzeń w mały bębenek. Zdawało się, że pomysły muzyczne pojawiają się w głowie Ziołka ad hoc, co czasem generowało widoczny niepokój – rewers występu Kurka – który to niepokój z kolei powodował kilka drobnych incydentów z obsługą sprzętu. Nic to jednak, skoro był to świetny przebieg, naładowany emocjami i momentami nawet liryczny.

Wszystko wskazuje na to, że Ziołek pokazał w Krakowie kolejne swoje oblicze, i faktycznie nie jest ono do końca tożsame z poprzednim. Nowym „projektem Ziołka” jest Ziołek, który z pomocą dwunastostrunowej gitary każe nam zapomnieć o codzienności i przypomnieć sobie o tym, co zakryte.

Michał Pudło (17 marca 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Robert
[26 kwietnia 2014]
Już pojąłem. miłość :*.
Gość: Robert
[26 kwietnia 2014]
"Dobrze, czy w takim razie nici z monumentalnych dronów (Stara Rzeka)?, manipulacji stacjami radiowymi na żywo (T’ien Lai)?, post-rockowej nawałnicy (Alameda 3)?, ezoteryki ubranej w improwizację (Innercity Ensemble)?, czy nawet nieco popowej gitarówy (Hokei)?."

czo?
Gość: kidej
[17 marca 2014]
Jesli wierzyc Ziolkowi i temu, co mowil po koncercie w Warszawie, to faktycznie coverem Doorsow bylo "Indian summer".

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także