Pheeroan akLaff

Pardon To Tu, Warszawa - 20 lutego 2013

Zdjęcie Pheeroan akLaff - Pardon To Tu, Warszawa

AK: Pardon To Tu nie spuszcza tonu z bookingów - Pheeroan akLaff to perkusista mający na koncie współpracę zarówno z Cecilem Taylorem, Anthonym Braxtonem czy choćby Wadadą Leo Smithem. Jakby samo to nie było wystarczającą zachętą, organizatorzy postanowili zaanimować kooperację z jednymi z najciekawszych polskich muzyków.

MC: Na tle większości jazzowych koncertów Warszawy ten jeden wyróżniał się naciskiem położonym na rytm. Kontrabas i perkusja narzucały bardzo intensywny plan działania zaangażowanym graczom, ale wbrew pozorom nie była to muzyka pełna napięcia, ale raczej szeroka droga, po której biegło się z przyjemnością i świeżym powietrzem w płucach. Pierwsze minuty stawiały na sam wyrazisty drive, jednak po jakimś czasie, nie gubiąc się w rytmie, akLaff zaczął atakować swój instrument z szybkością wariata, na młokosach takich jak ja robiąc olbrzymie wrażenie. Naturalny breakcore, czy ten typ zawsze taki był? Szczęka opada, a sam artysta wcale nie sprawia wrażenia akrobaty czyniącego popisowy numer - przeciwnie, gdy podoba mu się jakaś sceniczna interakcja, po chwili ustępuje głównego miejsca z szerokim uśmiechem na twarzy. Innym razem wywrzaskuje motyw, który podchwytują dęciaki, czasem prosi poszczególnych solistów o jakieś konkretne brzmienie. No i jest świetnym konferansjerem, aż szkoda, że problemy ze statywem najprawdopodobniej przeszkodziły widzom w usłyszeniu kilku uroczych komentarzy (“mamy tu nastrój jak we Włoszech lat 70, psy, matki, dzieci, wszyscy słuchali”). Innymi słowy - to wyrazisty lider, ale bez zapędów dyktatorskich. Mimo możliwości kierowania swoimi graczami, zazwyczaj pozwalał im na rozwinięcie swoich pomysłów. Tu trzeba dodać, że wyrazisty szkielet stanowiły kontrabas i dwie perkusje, ale aurę tworzyli polscy goście. Najbardziej wyróżniały się gramofonowe manipulacje Lenara, który nadawał całemu występowi powietrznej, zimnej barwy. Na uwagę zasłużył też wieńczący całość duet Szpura/Rychlicki, w którym noiserockowa tradycja sprzężeń i niekonwencjonalnych technik wydobywania dźwięku z gitary współgrała z afrykańskim bębnieniem, finalnie brzmiąc bardziej melancholijnie niż radośnie. Koniec końców było to odczuwalne zderzenie światów - moim zdaniem wyraźnie niepokojącej klimatem polskiej sceny freejazzowej oraz szczęśliwego, ekstatycznego pulsu czarnego jazzu. O dziwo wszystko brzmiało spójnie i przeważnie wciągało (drobne mielizny zdarzają się każdemu, a czasem nawet się przydają, anyway). Super.

AK: Nie do końca się zgodzę z tym brakiem pewnej dyktatury - przed instrumentalistami stał stojak z partyturami a sam akLaff, jak dla mnie, wielokrotnie podchodził do muzyków i mówił im na ucho co mają grać. Bo chyba nie komplementował ich wyglądu, bez urazy. Jakkolwiek, faktycznie dawno nie słyszałam czegoś równie skoncentrowanego na rytmie, jeśli chodzi o jazzową improwizację w Warszawie. Choć przede wszystkim brzmienie wszystkich instrumentów (oprócz niesłyszalnego zwykle kontrabasu) zdawało się być skupione na efekcie ciągłej sonicznej eksplozji, której nie dało się niczym powstrzymać. Trzy czwarte koncertu zupełnie mnie wciągnęło, ale całość trwała o jakieś 10 minut za długo. Ale takich malkontentów jak ja uciszyła świetna medytacyjna końcówka zwieńczona partią gitary, która skojarzyła mi się z Sun City Girls. Motywy okołoetniczne zresztą pojawiały się niejednokrotnie, szczególnie za sprawą DJ Lenara - jak udało mi się podejrzeć, jego partie oparte były na winylach z nagraniami np. bułgarskich chórów ludowych. Jeden ze zgromadzonych w Pardon To Tu psów aż szczekał podczas braw. Wcale mu się nie dziwię.

Andżelika Kaczorowska, Miłosz Cirocki (22 lutego 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także