Tokyo Police Club, Against Me!, Japanther, Big Fredia, Team Robespierre

House Of Vans, Nowy Jork - 18 sierpnia 2011

W Nowym Jorku, jak co roku, latem odbywa się mnóstwo mniej lub bardziej ciekawych darmowych koncertów. Tym razem – przynajmniej jeśli chodzi o zestaw zaproszonych zespołów – zdecydowanie wygrała w tej konkurencji firma produkująca popularne sportowe buty, Vans. Zrobiła nowojorskim fanom nieco ostrzejszego grania wielką niespodziankę, zapraszając do firmowanego przez siebie nowojorskiego klubu, na cykl cotygodniowych koncertów, prawdziwą śmietankę takiej muzyki. Szczególnie atrakcyjny był program przedostatniego z nich, którego gwiazdami były zespoły Tokyo Police Club i Against Me!

House Of Fans to nie klub, który powstał z myślą o organizowaniu koncertów – większą część jego powierzchni zajmują rampy do jazdy na deskorolce, częściowo tylko zdemontowane na czas imprezy, żeby do mieszczącego się w stary magazynie na Brooklynie klubu mogło wejść więcej osób. Niestety szybko okazało się, że tak zorganizowane wnętrze nie zapewnia jakiejś specjalnie dobrej akustyki, choć akurat w przypadku większości występujących tego wieczoru zespołów nie miało to szczególnie dużego znaczenia. Bo przecież zarówno muzycy hardcore’owo-elektronicznego zespołu Team Robespierre, jak i członkowie noise’owego duetu Japanther z założenia i z definicji, całkiem świadomie i celowo, posługują się bardzo brudnym brzmieniem. W przypadku tych zespołów liczyła się raczej energia i znakomity kontakt z widzami. Szczególnie było to widać w przypadku występu Team Robespierre, którego członkowie – jak zawsze zresztą - sporą część swego występu spędzili nie na scenie, ale wśród widzów.

Mocnym zwrotem w zupełnie inną pod względem stylistycznym stronę był występ grupy Big Freedia. To bowiem zespół hiphopowy, który zaprezentował dość proste i brzmiące bardzo mocno podkłady, będące solidnym fundamentem dla krzyków wokalisty. Jednak tym, co najbardziej zwracało uwagę podczas tego występu byli… tancerze. Oboje byli dość otyli, co w przypadku prezentowanego przez nich tańca nie było bez znaczenia – polegał on bowiem na wypięciu się na publiczność i bardzo energetycznym… potrząsaniem pośladkami. Ta zaskakująca pozamuzyczna atrakcja wzbudziła spory entuzjazm publiczności.

Po krótkiej przerwie na scenie byli już muzycy jednej z głównych gwiazd wieczoru – zespołu Against Me! Pokazali się z jak najlepszej strony: zagrali bardzo energetyczny występ, składający się niemal wyłącznie z wielkich przebojów. Repertuar był bardzo przekrojowy – to nie był koncert podczas którego muzycy odgrywają swoją najnowszą płytę, a na deser prezentują jakiś jeden bardziej znany, starszy utwór. Nic z tych rzeczy – członkowie grupy chętnie sięgali na wszystkie ze swych albumów, ku wielkiemu entuzjazmowi publiczności prezentując nawet kilka utworów ze swej pierwszej, dość różniącej się stylistycznie od najnowszych poczynań grupy, płyty. Widzowie byli zachwyceni: śpiewali wraz z zespołem wszystkie teksty, pogowali pod sceną, a nawet próbowali wedrzeć się na nią, żeby stamtąd skoczyć w tłum. Czyli wszystko było dokładnie tak, jak na porządnym punkowym koncercie być powinno, a muzycy Against Me! udowodnili tym występem, że są dziś w ścisłej światowej czołówce melodyjnego, punkowego grania.

Na koniec wieczoru nastąpiła poważna zmiana stylistyczna, która zresztą spowodowała spory odpływ publiczności spod sceny – punkowcy dostali już podczas tego koncertu to, co chcieli i coraz szybciej opuszczali klub. A mieli czego żałować, bo Kanadyjczycy z Tokyo Police Club wypadli znakomicie. Ten skandalicznie niedoceniony w Polsce zespół przedstawił bardzo mocny repertuar, składający się z utworów z wszystkich swoich płyt, podając go w bardzo energetycznej formie. Wokalista grupy z dziecięco-niewinną radością na twarzy opowiadał widzom o swoich przygodach po drodze do Nowego Jorku i o najnowszym projekcie zespołu, czyli nagrywaniu co miesiąc własnej wersji jednego z rockowych klasyków. Przebojowa, dynamiczna muzyka grupy wypadła tego wieczoru znakomicie – widać było, że muzycy, dawno nie mający okazji, do grania koncertów, mieli prawdziwy głód występów na scenie i dawali z siebie wszystko. Co sprawiło, że ostatni występ tego wieczoru w House Of Vans, mimo że potencjalnie najmniej dynamiczny, wcale nie ustępował pod względem energii koncertom występujących wcześniej zespołów punkowych. A Kanadyjczycy nie po raz pierwszy już pokazali, że wstyd nie zwrócić na nich uwagi.

Przemek Gulda (2 lutego 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także