Beirut / Kaki King

BAM, Nowy Jork - 6 lutego 2009

Zdjęcie Beirut / Kaki King - BAM, Nowy Jork

To było jedno z najbardziej oczekiwanych wydarzeń tej zimy na nowojorskiej scenie indie. Grupa Beirut, która mniej więcej od dwóch lat rozpala do czerwoności serca hipsterów z Williamsburga i z całej reszty świata, przeżywała ostatnio spore problemy - odwołanych było coraz więcej koncertów (w tym europejska trasa koncertowa z lata 2008 roku, która miała objąć i Polskę), lider zespołu Zach Condon skarżył się na problemy zdrowotne, a może wręcz i psychiczne, poszczególni muzycy zaczęli realizować swoje projekty solowe i zespół w zasadzie się rozpadł.

Koniec końców Condon wziął się w garść i zabrał do pracy. Wybrał się do Meksyku, by szukać inspiracji, skomponował nowe utwory i wszedł do studia, budując od nowa skład swojego zespołu. Na początku lutego przyszedł czas na premierę nowej odsłony grupy Beirut. W połowie miesiąca miały się okazać dwie nowe EP-ki grupy, a już wcześniej zespół zaczął koncertować. Seria pierwszych występów odbyła się w miejscu zamieszkania muzyków grupy - na Brooklynie. Beirut zagrał m.in. wykupiony do ostatniego miejsca koncert w Music Hall Of Williamsburg, ogłoszony w ostatniej chwili secret show w maleńkim barze na Greenpoincie, by zakończyć tą pseudo trasę po własnej dzielnicy dwoma, zaplanowanymi na dwa kolejne wieczory, koncertami w ramach festiwalu Sounds Of Brooklyn. Odbywały się one w bardzo nietypowym, jak na ten zespół miejscu: w sali koncertowej Brooklyn Academy Of Music - zespół występował na scenie, z której zwykle brzmi muzyka poważna, a publiczność zasiadła na pluszowych fotelach.

Jako support zaprezentowała się artystka, występująca pod pseudonimem Kaki King - młoda dziewczyna, specjalizująca się w grze na gitarze. Jej muzyka to połączenie elementów klasycznych i rockowych. Choć zdarza jej się występować w większych składach, tym razem na scenie towarzyszył jej tylko perkusista. Artystka zaprezentowała czterdziestominutowy zestaw swoich, z reguły czysto instrumentalnych, kompozycji, w których delikatnie brzmiące solówki przeplatały się z mocnymi riffami. Artystka przepraszała za to, że nie rusza się za bardzo na scenie, skupiając się jedynie na grze, ale za to opowiadała bardzo zabawne historie - np. tą o mężczyźnie, który wybrał się na safari w koszulce w paski i został... zgwałcony przez zebrę.

Po krótkiej technicznej przerwie na scenie pojawili się muzycy grupy Beirut. Od razu było widać spore zmiany składu - osiągająca dawniej kilkunasto osobowe rozmiary orkiestra skurczyła się do sześciu osób (wśród których znalazła się oczywiście niezbędna w tym zespole sekcja dęta). Muzycy zaczęli od znanego już od dawna utworu „Nantes”, a publiczność oszalała już od pierwszych taktów. Błyskawicznie okazało się, że nie ma najmniejszej szansy, żeby zakochaną w tym zespole publiczność utrzymać w ryzach równych rzędów foteli. Wystarczył mały gest Condona i wszyscy pobiegli pod scenę, a atmosfera zaczęła od razu o wiele bardziej przypominać klubowy występ, co w przypadku takich zespołów jak Beirut przystoi znacznie bardziej niż kliniczne warunki operowe.

Muzycy skupili się przede wszystkim na nowszych o najnowszych utworach: tych z płyty „Flying Cap”, z dwóch premierowych epek, a nawet utworów jeszcze nie zarejestrowanych i niewydanych. Dopiero na sam koniec dość długiego bisu muzycy przypomnieli kilka piosenek ze swej pierwszej płyty, w dość mocno przearanżowanych zresztą wersjach. Wszystkie kompozycje zabrzmiały tego wieczoru bardzo spójnie i dojrzale - nowy Beirut to już nie chaotyczny kolektyw włóczących się po świecie hipsterów, próbujących trzymać się kompozycyjnych i aranżacyjnych wskazówek swego lidera, często zbyt pijanego, żeby o to zadbać. Teraz to grupa zawodowców, pilnujących wszystkich dźwiękowych niuansów i pozwalających sobie na błyskotliwe, ale utrzymane w ryzach improwizacje. Coś za coś: dawny Beirut miał w sobie urok i szaleństwo, szczerość i spontaniczność, nowy - brzmi perfekcyjnie i nie gubi rytmu. Mniej więcej w połowie koncertu do zespołu dołączyła spora orkiestra - dopiero teraz wyszło na jaw podwójne dno zaproszenia zespołu do tak profesjonalnej sali koncertowej. Pozostałe piosenki zabrzmiały więc iście symfonicznie, co jeszcze wyraźniej pokazało, w jakim miejscu jest dziś ta grupa. To już zupełnie inny zespół, ale przecież pełne nostalgii piosenki Condona ani trochę nie straciły przez to uroku.

Przemek Gulda (27 sierpnia 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: sznurek
[28 sierpnia 2009]
Ej no właśnie o wiele za mało w tej relacji słów o Kaki a przecież to żadna tajemnica że kopię tyłek
Gość: dziz
[28 sierpnia 2009]
a tak swoja droga to kaki king to nie "mloda dziewczyna" a dojrzala kobieta ;) w koncu skonczyla 30stke w tym roku :) no i jest rewelacyjna instrumentalistka :)
Gość: dziz
[28 sierpnia 2009]
oby w koncu dojechali do polski :]
Gość: am
[28 sierpnia 2009]
Na Radiohead pewnie nie byliście. Znacie w ogóle...?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także