Animal Collective / Drawlings

Bowery Ballroom, Nowy Jork - 21 stycznia 2009

Zdjęcie Animal Collective / Drawlings - Bowery Ballroom, Nowy Jork

Ten wieczór rozpoczął się od bardzo ciekawego, choć nad wyraz skromnego akcentu - występu formacji Drawlings. To jednoosobowy, kobiecy projekt o bardzo mocno eksperymentalnym charakterze - idealnie dopasowanym do występu gwiazdy wieczoru. Stojąca za imponującym zestawem elektroniki artystka, w której głowie zrodziły się wszystkie niepokojące dźwięki, składające się na kolejne utwory (bo słowo „piosenki” wydaje się w tym kontekście mocno nie na miejscu), generowała kilka warstw różnego rodzaju hałasów i odgłosów, śpiewając na dodatek mocno przejmujące partie wokalne.

Ten koncert przypominał, bardziej niż cokolwiek innego, jakieś odnalezione po latach w radiowym archiwum, zapomniane słuchowisko radiowe, w którym ktoś skasował cały komentarz narratora. Zostały więc tylko tworzące niepokojącą, choć nie do końca zrozumiałą historię, dźwięki: uderzenie ciała o taflę wody, niewyraźne piosenki i strzępy rozmów czy przenikliwy głos dziecka, mówiącego coś o zabijaniu. Z tych skrawków, uzupełnionych samplami różnych instrumentów, z perkusją na czele, powstawały bardzo smutne i budzące spory niepokój utwory z ledwie zarysowanymi melodiami. Robiły naprawdę mocne wrażenie i nawet mimo tego, że występ Drawlings trwał zaledwie dwadzieścia kilka minut, na długo pozostawał w pamięci. Publiczność pokazała artystce, że jej pomysł na muzykę bardzo jej się spodobał, oklaskując ją głośno i rzęsiście.

A to był przecież tylko początek. Dopiero za chwilę, po technicznej przerwie, na scenie miało się pojawić trzech muzyków, na których wszyscy czekali, trzech muzyków z zespołu, o którym w pierwszych tygodniach nowego roku było najgłośniej we wszystkich mediach, zajmujących się alternatywnym graniem.

Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że nowojorska scena oszalała na punkcie tej grupy: jej najnowsza płyta z miejsca trafiła na pierwsze miejsca zestawień sprzedaży wszystkich sklepów z muzyką alternatywną, rozpisywały się o niej wszystkie media (często z wrodzoną sobie ironią - jedna z gazet pisała np., że na Williamsburgu nie sposób dziś rzucić kamieniem, żeby nie trafić w kogoś, kto ze swoim zespołem nie stara się imitować Animal Collective), była też jednym z głównych tematów rozmów w klubach i internetowych kafejkach. Nic więc dziwnego, że bilety na oba nowojorskie koncerty, odbywające się kilka dni po premierze nowej płyty, były wykupione z wielotygodniowym wyprzedzeniem, a zobaczenie choć jednego z nich traktowano niemal jak obowiązek.

Czy Animal Collective potwierdził tym koncertem tak wyśrubowane oczekiwania i wysokie oceny? Gdyby sądzić tylko po reakcjach publiczności: z pewnością. Istny tłum wypełniający każdy zakamarek Bowery Ballroom szalał: przy wolniejszych, tych niemal medytacyjnych utworach, publiczność kiwała się tylko, ale gdy tylko zespół nieco przyspieszał - wszyscy rzucali się do chaotycznego tańca, jakby chcieli udowodnić, że miano zespołu hipstersko-hipisowskiego nie nadane zostało Animal Collective przypadkowo. Sami muzycy też robili wszystko, żeby dowieść, że dorośli do miana wielkiej alternatywnej gwizdy. Repertuar tego występu złożony był zarówno z kompozycji starszych, jak i tych pochodzących z najnowszej płyty, które znakomicie do siebie pasowały. Elektronika harmonijnie splatała się z żywym graniem na gitarze czy bębnach, a leśno-prowincjonalne sample - z coraz bardziej istotnymi w twórczości grupy od czasu, gdy jej muzycy przeprowadzili się do Nowego Jorku, wielkomiejskimi naleciałościami. Czy takie, bardzo oryginalne, a wcześniej rzadko spotykane podejście do grania rzeczywiście wywoła zapowiadane w mediach trzęsienie ziemi w indie-świecie, okaże się już niedługo, na razie jedno jest pewne: sala Bowery Ballroom tego wieczoru rzeczywiście zatrzęsła się w posadach.

Przemek Gulda (27 czerwca 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także