Peter Brötzmann Chicago Tentet

Manggha, Kraków - 24 maja 2009

Zdjęcie Peter Brötzmann Chicago Tentet - Manggha, Kraków

Chicago Tentet Petera Brötzmanna to prawdziwy dream team. To tak, jakby na piłkarskie boisko wybiegła drużyna złożona z najlepszych graczy ostatniego trzydziestolecia. Ich występy, choć mają charakter pokazowy, nie są jednak rozrywką zasłużonych lecz znudzonych emerytów, szukających okazji do poklepywania się po plecach i nie przeradzają się w rodzinne pikniki. W tym zespole nikt nie gra na pół gwizdka, dlatego też impreza zapowiadała się na wydarzenie sezonu w lidze jazzowej.

Tak się składa, że w Krakowie wystąpiła pełna jedenastka i zagrała dwa razy po 45 minut z małą dogrywką. W składzie aż roiło się od gwiazd, które na co dzień brylują w najlepszych zespołach jak Vandermark 5, Territory Band czy The Thing. Dali pokaz free jazzu totalnego: polot szedł w parze z żelazną dyscypliną taktyczną, doświadczenie z iście młodzieńczą werwą, a brawura z chłodnym wyrafinowaniem. Zadziwiała zwłaszcza łatwość z jaką stosowali wymienność pozycji (również dosłowną – muzycy co chwila zmieniali miejsca na scenie): akcje konstruowali w coraz to innych konfiguracjach. Kapitan drużyny symbolicznie rozpoczął grę, ale później ostrożnie szafował siłami, inteligentnie podłączając się w istotnych momentach. Ciężar budowania ataków spoczął zatem na barkach Jeba Bishopa i Johannesa Bauera. Puzon to musi być bardzo pozytywnie działający instrument, bo obaj tryskali humorem, co przekładało się na ich spore zaangażowanie w grę. Z trójki napastników znanych jako Sonore od początku najbardziej aktywny był Ken Vandermark, co rusz ubarwiający akcje kolegów pomysłowymi wstawkami lub wykańczający je solowymi rajdami na saksofonie i klarnecie. Niestety przez długie chwile mało widoczny był Mats Gustafsson, dysponujący potężnym uderzeniem saksofonu barytonowego. Do gry podłączył się dopiero po bardzo ładnej, indywidualnej akcji doświadczonego Joe McPhee, ale za to z jakim skutkiem! Jego solo rozpoczęło natarcie, w którym udział wzięli wszyscy członkowie orkiestry, doprowadzając do wrzenia licznie zgromadzoną publiczność. W podobnym stylu zakończyła się cała pierwsza połowa występu i schodzących ze sceny artystów pożegnała burza oklasków.

Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie. Zespół utrzymywał swój styl, zachowując idealny balans pomiędzy obroną a atakiem, jednocześnie cały czas starając się utrzymywać inicjatywę i świetnie się przy tym bawiąc. Za sprawą perkusistów przez moment pojawiło się nawet trochę samby (tu warto dodać, że Michael Zerang, niczym na Copacabanie, grał na boso), gdy koledzy pozwolili im wysunąć się na pierwszy plan. Bardzo ciekawym fragmentem było również solo Lonberg-Holma na wiolonczeli, który jako jedyny w zespole stosował dozwolone wspomaganie elektroniką. Jak na prawdziwy show przystało niemal każdy miał swoje pięć minut. Szansy na indywidualne popisy nie dostali w zasadzie tylko dwaj gracze: Per-Åke Holmlander – człowiek od brudnej roboty – którego gra na tubie stanowiła istotne wsparcie w niższych rejestrach oraz Kent Kessler, momentami wyczyniający cuda na kontrabasie, ale przez długie fragmenty po prostu nie mający zbyt wiele do roboty. W drugiej połowie zdecydowanie więcej było akcji oskrzydlających: Bauer, wspomagany przez McPhee na prawej flance, oraz siejący spustoszenie na lewym skrzydle Gustaffson nadawali tempo grze. Zespół zastosował bardzo ciekawy manewr taktyczny w końcówce, przerzucając wszystkich skrzydłowych na lewą stronę, skąd bardzo mocnymi zagraniami obsługiwali Vandermarka i Brötzmanna, prowadzących w środku szaloną wymianę. To rozpoczęło trwający kilka minut frontalny atak całej drużyny, którym we wspaniałym stylu uwieńczyli występ nagrodzony owacją na stojąco. Nie obeszło się bez bisu, który muzycy potraktowali jednak dosyć ulgowo. Pokazali co prawda jeszcze kilka sztuczek, ale widać było, iż mieli świadomość, że wynik już od dawna był przesądzony.

Krakowski występ był uwieczniany i prawdopodobnie jakaś jego część trafi wkrótce na nową płytę zespołu. Miejmy nadzieję, że przyjdzie na nią czekać tak samo krótko jak na kolejną możliwość podziwiania tej supergrupy na żywo.

Komentował dla Państwa

Mateusz Krawczyk (30 maja 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także